Tajemnice przeszłości: dramat na progu domu
Marek, starając się stąpać bezszelestnie, przekroczył próg mieszkania w starym domu na obrzeżach Łodzi.
— Nareszcie, już się niecierpliwiłam — dobiegł z kuchni głos żony, ciepły, ale z lekkim niepokojem. — Nie można tak przesiadywać w pracy. Zjesz kolację?
Marek tylko skinął głową, opadając na krzesło. Katarzyna, jego żona, sprawnie podgrzała kotlety schabowe z ziemniaczanym puree, wypełniając kuchnię domowym zapachem.
— Kochanie, wszystko w porządku? Wyglądasz, jakbyś zgubił portfel — zapytała z troską, wpatrując się w męża.
— Tak, wszystko gra — odparł wymijająco, bawiąc się końcem serwetki. — Tylko… Musimy porozmawiać…
— Mów — szepnęła Katarzyna cicho, ale stanowczo, siadając naprzeciwko.
— Poznałem inną kobietę — wyrzucił z siebie Marek, zamykając oczy, jakby spodziewał się ciosu. Nie miał pojęcia, jak zareaguje Katarzyna na jego wyznanie.
***
Wcześniej tego wieczoru, żegnając go, Weronika przytuliła się mocno, jakby nie chciała puścić. Jej głos był pełen tajemniczego uroku:
— Kochanie, zrobisz to dziś? Obiecałeś…
— Nie wiem — mruknął zakłopotany Marek, niezdarnie odpowiadając na uścisk. — Ale spróbuję…
— Proszę, spróbuj — szepnęła Weronika, jej oczy błyszczały w półmroku. — I tak prędzej czy później będziesz musiał…
Pocałowała go, ciągnąc z powrotem do ciepłej sypialni, gdzie czas zdawał się zatrzymywać.
***
Godzinę później Marek szedł ciemnymi ulicami miasta, czując, jak serce ściska mu strach. Jak to powiedzieć żonie? Jak spojrzeć w oczy Katarzynie, która przez piętnaście lat była jego opoką? Jak wytłumaczyć, iż dorosły mężczyzna stracił głowę jak nastolatek? I najważniejsze — jak usprawiedliwić to, iż zaraz zniszczy rodzinę?
Przed oczami stanęli mu ich synowie, Wojtek i Tomek. Bliźniacy, ich duma. Ich jednakowe brązowe oczy, pełne zaufania, patrzyły na ojca z wyrzutem, jakby już wiedzieli o zdradzie. Marek potrząsnął głową, odpędzając wizję.
Jak długo czekali na tych chłopców! Gdy dowiedzieli się, iż będą bliźniaki, najpierw spanikowali — jak sobie poradzą? Ale Katarzyna okazała się czarodziejką. Rozpoznawała ich na pierwszy rzut oka, dawała radę ze wszystkim: dom lśnił czystością, a dzieci rosły jak na drożdżach. Karmiła ich piersią prawie rok, bez narzekania, nie wymagając od Marka nadmiernej pomocy.
Po jego pracy zawsze czekał gorący obiad, uśmiech żony i radosny śmiech synów. Katarzyna umiała wszystko: uspokoić marudzące maluchy, wychować ich tak, by byli grzeczni, ale nie zastraszeni. Wpoiła chłopcom szacunek do ojca, robiła wszystko, by widzieli w nim wzór. I to działało: Wojtek i Tomek uwielbiali tatę, chwalili się nim.
Chłopcy wyrośli na wspaniałych — w wieku trzynastu lat byli już samodzielni, dobrze się uczyli, grali w piłkę, mieli kolegów. Katarzyna znała ich wszystkich: imiona, adresy, zainteresowania. Ich dom zawsze był otwarty, a chłopcy chętnie przyprowadzali przyjaciół. Kiedyś Marka to irytowało — hałas, bałagan, dziecięce wrzaski. Ale Katarzyna postawiła sprawę jasno:
— Nasi synowie muszą umieć się przyjaźnić. I ja chcę wiedzieć, z kim się zadają. To ważne, Marku. Zaakceptuj to.
Miała rację. Jak zawsze. Dzieci rosły, a ich dom pozostawał przytulnym gniazdem, gdzie każdy czuł się ważny.
Ale teraz… Czy Weronika będzie w stanie stać się częścią ich życia? Zaakceptują ją chłopcy? Na samą myśl Marka przeszedł dreszcz. Jak Wojtek i Tomek mają pokochać kobietę, przez którą ojciec porzucił matkę? Uwielbiają Katarzynę. Dla nich jego czyn będzie zdradą — i będą mieli rację.
Katarzyna nie zasłużyła na to. Piętnaście lat była idealną żoną, wierną przyjaciółką, troskliwą matką. Marek był z nią szczęśliwy — dopóki nie pojawiła się Weronika.
Weronika — młoda, pełna życia, z iskrą w oku, która rozpaliła w nim dawno zapomniane uczucie. Zakochał się jak smarkacz, od pierwszego wejrzenia. Zajęła wszystkie jego myśli, wypełniła serce, sprawiła, iż zapomniał o wieku, rodzinie, obowiązkach. Po tygodniu zalotów nie potrafił myśleć o niczym innym. Chciał tylko trzymać ją w ramionach, tonąć w jej uśmiechu.
Czy to jego wina? Miłość to burza, której nie da się powstrzymać. Ale czy Katarzyna to zrozumie? Nie urządzi sceny? Choć… To nie w jej stylu. Zawsze była opanowana, rozsądna. Ale co się stanie po jego słowach? Rozwód? W końcu Weronika jasno dała do zrozumienia, iż chce, by do niej odszedł.
Marek zatrzymał się przed klatką, ciężko osunął na ławkę. Nogi odmówiły posłuszeństwa, serce waliło. Wejść do domu wydawało się nie do zniesienia.
***
Tymczasem Katarzyna, ułożywszy chłopców do snu, siedziała przy oknie, wpatrując się w ciemną ulicę. Od dawna wiedziała. Wiedziała, iż dziś się odważy wyznać. Miała nadzieję, iż to przelotny romans, ale nie — zaszło za daleko.
«Biedaku, boisz się wrócić — pomyślała. — Męczysz się, dobierasz słowa. Straszno ci, Marku? Rozumiem. choćby nie podejrzewasz, iż ja od dawna wiem. Przygotowywałam się do tej rozmowy, choć nie chciałam jej zaczynać. Piętnaście lat razem, dwóch synów… Zawsze byłeś uczciwy, nigdy nie dałeś powodu do wątpliwości. A teraz — zakochałeś się. Komu się nie zdarza? Ale po co, kochanie, tak się w to wplątałeś? Myślisz, iż ona nas zastąpi? Mylisz się. Minie kilka miesięcy, i będziesz wył z tęsknoty. Ale skoro postanowiłeś — mów. Jestem gotowa.»
***
Drzwi zaskrzypiały cicho. Marek, starając się nie hałasować, wszedł do mieszkania, licząc, iż wszyscy śpią.
— Nareszcie, już się niecierpliwiłam — odezwała się Katarzyna z kuchni. — NieMarek wcisnął dzwonek, ale nim zdążyła otworzyć, wycofał rękę i zawrócił, bo nagle uświadomił sobie, iż nie może zniszczyć tej jedynej osoby, która naprawdę go zna – siebie.