Cienie przeszłości: dramat na progu domu
Marek, starając się stąpać cicho, przekroczył próg mieszkania w starym domu na obrzeżach Krakowa.
— W końcu, już się niecierpliwiłam — dobiegł z kuchni głos żony, miękki, ale z lekkim niepokojem. — Nie można tak ciągle przesiadywać w pracy. Zjesz kolację?
Marek tylko skinął głową, opadając na krzesło. Anna, jego żona, gwałtownie podgrzała kotlety z ziemniaczanym puree, wypełniając kuchnię przytulnym aromatem.
— Kochanie, wszystko w porządku? Wyglądasz, jakbyś był zagubiony — zapytała troskliwie, wpatrując się w męża.
— Tak, wszystko w porządku — wymijająco odpowiedział, gniotąc brzeg obrusa. — Tylko… Musimy porozmawiać…
— Mów — cicho, ale stanowczo powiedziała Anna, siadając naprzeciwko.
— Poznałem inną kobietę — wyrzucił z siebie Marek i zamknął oczy, jakby spodziewał się ciosu. Nie miał pojęcia, jaka będzie reakcja Anny na jego wyznanie.
***
Wcześniej tego wieczoru, gdy się żegnali, Kasia przytuliła się do niego mocno, jakby nie chciała go puścić. Jej głos był pełen tęsknoty, niemal błagalny:
— Kochanie, zrobisz to dzisiaj? Obiecałeś…
— Nie wiem — mruknął zmieszany, niezgrabnie odwzajemniając uścisk. — Ale spróbuję…
— Proszę, spróbuj — szepnęła Kasia, jej oczy błyszczały w półmroku. — Prędzej czy później i tak będziesz musiał to zrobić…
Pocałowała go, wciągając z powrotem do ciepłej sypialni, gdzie czas zdawał się zatrzymywać.
***
Godzinę później Marek szedł ciemnymi ulicami miasta, czując, jak serce ściska się ze strachu. Jak powiedzieć żonie? Jak spojrzeć w oczy Annie, która przez piętnaście lat była jego opoką? Jak wytłumaczyć, iż on, dorosły mężczyzna, stracił głowę jak nastolatek? I przede wszystkim — jak usprawiedliwić to, iż chce zniszczyć rodzinę?
Przed oczami stanęły mu sylwetki ich synów, Bartka i Krzysia. Bliźniacy, ich duma. Ich jednakowe brązowe oczy, pełne zaufania, patrzyły na ojca z wyrzutem, jakby już wiedzieli o jego zdradzie. Marek potrząsnął głową, odpędzając wizję.
Jak długo czekali na te dzieci! Gdy dowiedzieli się, iż będą mieli bliźniaków, początkowo spanikowali — jak sobie poradzą? Ale Anna okazała się prawdziwą czarodziejką. Od pierwszego wejrzenia rozpoznawała chłopców, dawała radę ze wszystkim: utrzymywać dom w porządku i wychowywać dzieci. Karmiła ich piersią prawie rok, nie narzekając na zmęczenie, nie żądając od Marka więcej pomocy, niż było trzeba.
Po jego powrocie z pracy zawsze czekał gorący obiad, uśmiech żony i szczęśliwy śmiech synów. Anna umiała wszystko: uspokoić marudzących maluchów, wychować ich tak, by byli posłuszni, ale nie zastraszeni. Wpoiła im szacunek do ojca, robiła wszystko, by widzieli w Marku wzór. I to działało — Bartek i Krzyś uwielbiali tatę, byli z niego dumni.
Chłopcy wyrośli na wspaniałych chłopaków — w wieku trzynastu lat byli już samodzielni, dobrze się uczyli, grali w piłkę, mieli przyjaciół. Anna znała wszystkich ich kolegów: imiona, gdzie mieszkają, jakie mają hobby. Ich dom zawsze był otwarty dla dzieci, a chłopcy chętnie przyprowadzali znajomych. Kiedyś Marka to drażniło — hałas, zamieszanie, dziecięce wrzaski. Ale Anna stanowczo powiedziała:
— Nasi synowie muszą umieć się przyjaźnić. I ja chcę wiedzieć, z kim się zadają. To ważne, Marku. Zaakceptuj to.
Miała rację. Jak zawsze. Dzieci rosły, a ich dom pozostawał ciepłym gniazdem, gdzie każdy czuł się potrzebny.
Ale teraz… Czy Kasia mogłaby stać się częścią ich życia? Czy synowie ją zaakceptują? Na tę myśl po plecach Marka przebiegł dreszcz. Czy Bartek i Krzyś mogliby pokochać kobietę, przez którą ojciec opuścił matkę? Uwielbiają Annę. Dla nich jego czyn byłby zdradą — i mieliby rację.
Anna na to nie zasłużyła. Piętnaście lat była idealną żoną, wierną przyjaciółką, troskliwą matką. Marek był z nią szczęśliwy — aż do dnia, gdy pojawiła się Kasia.
Kasia — młoda, pełna życia, z iskrą w oku, która rozpaliła w nim dawno zapomniane uczucie. Zakochał się jak nastolatek, od pierwszego wejrzenia. Zajęła wszystkie jego myśli, wypełniła serce, sprawiła, iż zapomniał o wieku, rodzinie, obowiązkach. Po tygodniu zalotów nie mógł myśleć o niczym innym. Chciał tylko trzymać ją w ramionach, tonąć w jej uśmiechu.
Czy był winny? Miłość to burza, której nie da się oprzeć. Ale czy Anna to zrozumie? Czy nie urządzi sceny? Chociaż… To nie w jej naturze. Zawsze była opanowana, rozsądna. Ale co się stanie po jego słowach? Rozwód? Kasia wyraźnie dała do zrozumienia, iż chce, by do niej odszedł.
Marek zatrzymał się przed klatką, ciężko usiadł na ławce. Nogi odmawiały posłuszeństwa, serce waliło. Wejść do domu było nie do zniesienia.
***
Tymczasem Anna, ułożywszy synów do snu, siedziała przy oknie, wpatrując się w ciemną ulicę. Od dawna wiedziała. Wiedziała, iż dziś się odważy powiedzieć. Miała nadzieję, iż to przelotna fascynacja, ale nie — wszystko zaszło za daleko.
„Biedaku, boisz się wrócić do domu — myślała. — Męczysz się, dobierasz słowa. Strasznie ci, Marku? Rozumiem. choćby nie podejrzewasz, iż ja od dawna wszystko wiem. Przygotowywałam się do tej rozmowy, choć nie chciałam jej zaczynać pierwsza. Piętnaście lat razem, dwóch synów… Zawsze byłeś uczciwy, nigdy nie dałeś powodów do wątpliwości. A teraz — zakochałeś się. Komu się nie zdarza? Ale po co, kochanie, tak się w to wplątałeś? Myślisz, iż ona nas zastąpi? Mylisz się. Minie kilka miesięcy, a zatęsknisz. Ale skoro zdecydowałeś — mów. Jestem gotowa.”
***
Drzwi cicho skrzypnęły. Marek, starając się nie hałasować, wszedł do mieszkania, mając nadzieję, iż wszyscy śpią.
— W końcu, już się niecierpliwiłam — rozległ się głos Anny z kuchni. — Nie można tak przesiadyDrzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem, a Marek zrozumiał, iż czasem najtrudniej jest dostrzec prawdziwą wartość tego, co ma się tuż przed oczami, aż stanie się to tylko wspomnieniem.