**Cień zdrady: Droga do wolności Marii**
Maria, zmęczona po długim dniu w pracy, wciągnęła ciężkie torby z zakupami do mieszkania w Krakowie. Rzuciła je na kuchenny blat, przebrała się w domowe ubrania i zauwarzyła, iż męża nie ma w domu.
— Dziwne — mruknęła, marszcząc czoło. — Gdzie on się tak późno włóczy? Znowu zatrzymali go w pracy?
Ich syn, Kacper, gościł u cioci w pobliskim mieście. Maria ugotowała rosół, zjadła sama, a potem rozsiadła się na kanapie i otworzyła media społecznościowe. W sugestiach pojawił się profil nieznanej dziewczyny — młodej, promiennej, z olśniewającym uśmiechem. Z ciekawości Maria zajrzała na jej stronę, otworzyła zdjęcia i aż jęknęła, jakby ktoś uderzył ją w splot słoneczny.
— Nareszcie przyjechaliśmy! — Maria wyszła z taksówki, czując, jak żołądek wciąż się burzy po podróży. Chciwie wypiła łyk letniej wody z butelki.
Podróże morskie znosiła kiepsko, a miejscowy taksówkarz najwyraźniej nie znał pojęcia “hamulec”.
— Mamo, wszystko w porządku? — Kacper, który uwielbiał samochody, podobnie jak jego ojciec, patrzył na nią z niepokojem.
— Wszystko gra, Kacperku, tylko mnie trochę mdli. Odpocznę chwilę i ruszamy do hotelu!
Ten wyjazd nie był planowany. Maria nagle zrozumiała, iż nie może dłużej mieszkać pod jednym dachem z mężem. Brała nadgodziny, godzinami spacerowała z synem po parku, byle tylko go unikać. Każde spojrzenie na okna ich mieszkania, w którym przebywał Tomasz, przyprawiało ją o mdłości.
— Mamo, popatrz, tam są zjeżdżalnie! Mogę iść się pobawić? — Kacper pociągnął ją za rękę.
— Jasne, skarbie, idź. Ja w międzyczasie zaniosę rzeczy.
Do Marii podbiegła pulchna dziewczyna z szerokim uśmiechem:
— O, nowi goście! Co za śliczny chłopiec! Ja mogę na niego popatrzeć, a ty mi później pomożesz! U nas wszyscy sobie pomagamy! A wieczorami są koncerty! Śpiewacie, tańczycie? Ja uwielbiam przyśpiewki! Chcecie się zapisać? A przy okazji — nazywam się Ania! — zaturkotała.
Marię wciąż trochę kręciło w głowie. Marzyła tylko o tym, by włączyć klimatyzację i położyć się. Koncerty jej nie interesowały.
— Dzięki, ale nie biorę udziału. Syn sam się bawi, nie zamierzam pilnować innych dzieci. Wybacz, muszę iść — odparła krótko.
Ania nadąsała się, ale odeszła. Maria, chwiejnym krokiem, dotarła do pokoju. Klimatyzacja na najmocniejsze ustawienie, zasłony zasunięte, łóżko… Nareszcie sama. Zamknęła oczy, a myśli popędziły wstecz. Kiedy jej Tomasz, najbliższa osoba, zaczął budzić w niej tylko irytację?
Może wszystko zaczęło się, gdy zamiast pomóc z remontem łazienki, pojechał do kolegi?
— Mario, u Jacka w garażu był bałagan, musiałem pomóc! Potem nas uraczył piwem i kiełbasą! — opowiadał wesoło, gdy Maria zmywała farbę z trzylatnego Kacpra, który pobrudził się, gdy ona układała płytki.
A może wtedy, gdy Kacper miał cztery lata i moczął się na placu zabaw? Maria, w łzach, nie wiedziała, co robić. Zadzwoniła do Tomasza, a on tylko rzucił:
— Wezwij karetkę, czego się mazgajisz? Zawieź go sama, znalazłaś problem!
Zawiozła, trzymała syna, gdy lekarze opatrywali ranę, szeptała mu czułe słowa, by nie płakał. A wieczorem Tomasz wrócił, spojrzał na Kacpra i prychnął:
— No widzisz, nic się nie stało, zagoi się do wesela.
Maria zapadała w drzemkę, ciężkie myśli ustępowały. Ale nagle do drzwi zapukano.
— Kogo jeszcze tu przyniosło? — burknęła, podnosząc się.
Za drzwiami stała Ania.
— Och, zapomniałam ci powiedzieć! U nas wszyscy sobie pomagamy. jeżeli potrzebujesz zakupów, ja z mężem jedziemy, powiedz, co ci potrzeba!
— Już na “ty”? — pomyślała zmęczona Maria. Ale Ania wydawała się szczera, więc poczuła lekki wstyd.
— Dzięki, Aniu, ale jestem bardzo zmęczona. Chcę odpocząć.
— No jasne, odpoczywaj! — Ania uśmiechnęła się szeroko i pobiegła.
Maria położyła się, ale zanim zamknęła oczy, drzwi otworzyły się gwałtownie i do pokoju wpadł Kacper z zapłakaną ośmioletnią dziewczynką.
— Mamo, pomóż! Zosi warkoczyk się rozpadł, a mama kazała jej nie wracać rozczochranej! Płacze!
— Oj, dobrze, chodź tu, kochanie — westchnęła Maria.
Z trudem upięła Zosi warkoczyk i otarła jej łzy.
— Gotowe, umyj buzię i leć się bawić!
— Mamo, jesteś najlepsza! Chodź, Zosiu! — Kacper z Zosią wybiegli jak burza.
Sen nie przychodził. Maria przewracała się z boku na bok, ale nie mogła zasnąć. zwykle na urlopie od razu rozpakowywała rzeczy, tworząc sobie namiastkę domu. Tomasz natomiast biegł na plażę albo do baru, a gdy ona z synem go znajdowali, był już w centrum towarzystwa, z piwem i dowcipami.
— Twój mąż to dusza towarzystwa! — zazdrościły koleżanki.
A Maria marzyła, by choć raz stał się dusą ich rodziny.
Wyszła na balkon. Morze lśniło w słońcu, tak jak obiecywało biuro podróży. Nagle poczuła zapach dymu. RozejrzaObejrzała się i dostrzegła unoszący się z sąsiedniego balkonu dymek, a spod ściany wyglądnęła uśmiechnięta kobieta.