W mrocznym mieszkaniu na przedmieściach nadmorskiego miasteczka Wichrów, gdzie słony wiatr wdzierał się przez szpary w starych oknach, Jadwiga stała przed pustą lodówką, ściskając skronie. Jedzenie znikało w zastraszającym tempie, jakby rozpływało się w powietrzu. Wczoraj jeszcze przygotowywała obiad, a dziś — ani okruszka. Jej mąż, Tadeusz, znów wszystko pochłonął, jak sądziła, i ta myśl wżerała się w jej umysł niczym zimny prąd morski.
Rozmowy z Tadeuszem były jak walka z cieniem — każda kończyła się krzykami i wzajemnymi oskarżeniami. Jego bezrobocie, trwające już trzeci miesiąc, zamieniało ich życie w koszmar. Jadwiga harowała do upadłego, by kupić jedzenie, które znikało jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przywykła pić gorzką kawę bez cukru i gryźć suchy chleb, bo po zmianie nie miała już siły na gotowanie. Tadeusz zaś zdawał się żyć w swoim świecie, gdzie jedzenie pojawiało się samo, a żona miała znosić wszystko w milczeniu.
— Jutro jadę do wujka na wieś, pomóc mu z remontem — rzucił Tadeusz z sypialni, nie odrywając wzroku od telewizora.
Jadwidze było to obojętne. Zmęczenie i gorączka przygwoździły ją do łóżka. Rano temperatura skoczyła, więc postanowiła zostać w domu. Po zażyciu tabletek zapadła w ciężki sen, licząc na chwilę wytchnienia.
Lecz spokój przerwał dziwny hałas z kuchni. Ktoś stukał naczyniami, trzaskał drzwiczkami lodówki, a potem zaczął śpiewać — bezczelnie, beztrosko. Jadwiga, chwiejąc się, podążyła za dźwiękiem. W kuchni, jak u siebie, stała siostra Tadeusza, Krystyna — kobieta, której Jadwiga unikała. Krystyna zawsze uważała, iż brat powinien utrzymywać nie tylko własną rodzinę, ale i ją z dziećmi. Tadeusz często dawał jej pieniądze, wyrywając je z rodzinnego budżetu, a Jadwiga znosiła to, zaciskając zęby. Teraz Krystyna grzebała w ich lodówce, pakując jedzenie do plastikowych pojemników.
— Witaj — wyszeptała Jadwiga, starając się powstrzymać gniew.
— Ojej! A ty czego w domu? — Krystyna drgnęła, omal nie upuszczając słoika z ogórkami.
— Choruję. A ty, jak widać, czujesz się tu jak u siebie?
— Tadeusz sam mi dał klucze — odparła Krystyna, choćby się nie zaczerwieniwszy.
— Więc to nie on ma wilczy apetyt, tylko ty zbyt szybkie ręce — głos Jadwigi drżał z wściekłości.
— On jest moim bratem! Mam prawo wziąć jedzenie dla swoich dzieci! — Krystyna wyprostowała się, jakby stawała do obrony.
— Twój brat nie pracuje, a ja mam karmić dwie rodziny? I choćby o tym nie wiedzieć? — Jadwiga czuła, jak w gardle rośnie jej gula.
— Żałujesz kawałka sera? Ja jestem sama, mam ciężko! — Krystyna podniosła głos.
— Oddaj klucze. Natychmiast. Albo dzwonię na policję. To moje mieszkanie, a twój brat tu nikim nie jest — Jadwiga podeszła bliżej, jej oczy płonęły.
— Z powodu takiego głupstwa wzywać policję? Jesteś skąpa! — Krystyna cisnęła klucze na stół. — Wszystko opowiem Tadeuszowi, jeszcze pożałuje, iż związał się z kimś takim jak ty!
— To on pożałuje, iż krył twoje wypady — Jadwiga rzuciła te słowa, a łzy popłynęły jej po twarzy.
Osunęła się na krzesło, wstrząśnięta. Cały ten czas ją okłamywano, robiono z niej głupią. Nikt by nie uwierzył, iż szwagierka bezwstydnie opróżnia ich lodówkę, zostawiając tylko okruchy, a Tadeusz milcząco ją krył, zrzucając winę na swój „apetyt”. Najgorsze było jednak uświadomienie sobie, iż wiedział i milczał, zdradzając jej zaufanie.
Jadwiga przypomniała sobie teściową — kobietę, która bez skrępowania zabierała, co jej się podobało, nie pytając o zgodę. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, i Tadeusz z Krystyną odziedziczyli tę samą bezczelność. Serce ściskał ból, ale decyzja przyszła sama. Drżącymi rękami wybrała numer męża.
— Rozwodzę się z tobą — powiedziała, nie dając mu dojść do słowa.
— Czekaj, przyjadę, porozmawiamy — mamrotał Tadeusz.
— Rozmowy się skończyły. Wszystko rozumiem.
— Jeszcze pożałujesz, wrócisz do mnie! — wrzasnął.
Lecz Jadwiga już nie słuchała. Tadeusz stał się dla niej obcy — cieniem, który rozpłynął się w zimnym wietrze Wichrowa. Żałowała tylko lat zmarnowanych na człowieka, który nie doceniał ani jej, ani ich rodziny. Rozwód nie był końcem, ale wyzwoleniem — krokiem ku nowemu życiu, w którym nikt nie ośmieli się kraść jej spokoju.