W mrocznym mieszkaniu na obrzeżach nadmorskiego miasteczka Władysławowo, gdzie słony wiatr znad Bałtyku przedzierał się przez szpary starych okien, Kinga stała przed pustą lodówką, ściskając skronie. Jedzenie znikało w zastraszającym tempie, jakby rozpłynęło się w powietrzu. Jeszcze wczoraj gotowała obiad, a dziś – ani okruszka. Jej mąż, Krzysztof, znowu wszystko pochłonął – tak myślała – i ta myśl wżerała się w jej umysł niczym mroźny bałtycki sztorm.
Rozmowy z Krzysztofem przypominały walkę z własnym cieniem – zawsze kończyły się krzykami i wzajemnymi oskarżeniami. Jego bezrobocie, trwające już trzeci miesiąc, zamieniało ich życie w koszmar. Kinga harowała do utraty tchu, by kupić żywność, która znikała jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przyzwyczaiła się pić gorzką kawę bez cukru i gryźć suche pieczywo, bo po zmianie w pracy nie miała siły gotować. Krzysztof zaś zdawał się żyć w swoim świecie, gdzie jedzenie pojawiało się samo, a żona miała cierpliwie znosić wszystkie trudy.
— Jutro jadę do wujka na wieś, pomóc mu z remontem — rzucił Krzysztof z sypialni, nie odrywając wzroku od telewizora.
Kinga była to obojętne. Zmęczenie i gorączka przygniotły ją do łóżka. Rano temperatura skoczyła i postanowiła zostać w domu. Połykając tabletki, zapadła w ciężki sen, marząc o odrobinie spokoju.
Lecz spokój przerwał dziwny hałas z kuchni. Ktoś brząkał naczyniami, trzaskał drzwiczkami lodówki, a potem zaczął śpiewać – bezczelnie, beztrosko. Kinga, zataczając się, podążyła w stronę dźwięków. W kuchni, niczym u siebie, stała siostra Krzysztofa, Zofia – kobieta, której Kinga unikała jak ognia. Zofia zawsze uważała, iż brat powinien utrzymywać nie tylko własną rodzinę, ale także ją z dziećmi. Krzysztof często dawał jej pieniądze, wyrywając je z rodzinnego budżetu, a Kinga musiała to znosić, zgrzytając zębami. Teraz zaś Zofia przeszukiwała ich lodówkę, pakując jedzenie do plastikowych pojemników.
— Cześć — wycedziła Kinga, powstrzymując gniew.
— Ojej! A ty co w domu? — Zofia drgnęła, o mało nie upuszczając słoika z ogórkami.
— Choruję. A ty, widzę, czujesz się tu jak u siebie?
— Krzysztof sam dał mi klucze — odparła Zofia bez cienia zakłopotania.
— Więc to nie on ma wilczy apetyt, tylko ty zbyt szybkie ręce — głos Kingi zadrżał z wściekłości.
— On jest moim bratem! Mam prawo wziąć jedzenie dla swoich dzieci! — Zofia wyprostowała się, jakby stawała w obronie.
— Twój brat nie pracuje, a ja niby mam wyżywiać dwie rodziny? I choćby o tym nie wiedzieć? — Kinga czuła, jak w gardle ściska ją gula.
— Co, żałujesz jakiegoś kawałka sera? Sama sobie nie radzę! — Zofia podniosła głos.
— Oddaj klucze. Natychmiast. Albo dzwonię na policję. To moje mieszkanie, a twój brat tu nie rządzi — Kinga podeszła bliżej, jej oczy płonęły.
— I będziesz wzywać policję przez takie głupstwo? Jesteś strasznie drobiazgowa! — Zofia cisnęła klucze na stół. — Wszystko opowiem Krzysztofowi, jeszcze pożałuje, iż się z tobą związał!
— To on pożałuje, iż przykrywał twoje wypady — rzuciła Kinga, a łzy spłynęły jej po twarzy.
Oparła się o krzesło, wstrząśnięta. Przez cały ten czas ją okłamywano, robiono z niej głupca. Nikt by nie uwierzył, iż szwagierka bezwstydnie opróżnia ich lodówkę, zostawiając tylko okruchy, a Krzysztof cicho ją krył, zrzucając wszystko na swój „apetyt”. Najgorsze jednak było uświadomienie sobie, iż wiedział i milczał, zdradzając jej zaufanie.
Kinga przypomniała sobie teściową – kobietę, która bez skrępowania brała wszystko, co jej się podobało, bez pytania. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, i Krzysztof z Zofią odziedziczyli tę samą bezczelność. Serce ścisnęło się z bólu, ale decyzja przyszła sama. Drżącymi rękami wybrała numer męża.
— Rozwodzę się — powiedziała, nie dając mu dojść do słowa.
— Czekaj, przyjadę, porozmawiamy — jąkał się Krzysztof.
— Rozmowy się skończyły. Już wszystko wiem.
— Jeszcze pożałujesz, wrócisz do mnie! — krzyknął.
Ale Kinga już go nie słuchała. Krzysztof stał się dla niej obcy – cieniem, który rozpłynął się w zimnym wietrze Władysławowa. Żałowała tylko lat spędzonych na człowieku, który nie szanował ani jej, ani ich rodziny. Rozwód nie był końcem, ale uwolnieniem – krokiem ku nowemu życiu, w którym nikt nie odważy się kraść jej spokoju.