Chciałam córkę, ale Bóg dał mi syna. I płakałam na jego ślubie…

newsempire24.com 11 godzin temu

Dzisiaj znów wspominam tamten dzień, gdy mój syn brał ślub. Wszyscy się śmiali, tańczyli, wznosili toast za młodych, a ja stałam w kącie i ukradkiem ocierałam łzy. Nikt nie zauważył, iż płakałam nie ze wzruszenia, ale z poczucia samotności, które nagle mnie przytłoczyło.

Mama zawsze mawiała: „Urodzisz syna – zostaniesz sama. Spróbuj jeszcze, może doczekasz się córeczki. Córka jest dla matki, syn dla żony”. Wtedy tylko machnęłam ręką. Myślałam, iż życie przede mną, po co się spieszyć?

Marzyłam o córce. Wyobrażałam sobie, jak czeszę jej loczki, wiążę kokardy, śmiejemy się razem. Już choćby imię wybrałam – Zosia. Kupiłam różowe śpioszki, prosiłam koleżankę, żeby zachowała ubranka swojej córeczki – może mi się przydadzą.

Ale los zdecydował inaczej. Urodził się chłopiec. Krzysiek. Chociaż nie był Zosią, miał takie dobre, czułe serce i te same kręcone włosy, iż czasem myślałam: „Prawie jak dziewczynka…”

Dopóki był mały, ludzie często mylili go z dziewczynką. Potem wyrósł, stał się mężczyzną, pewnym siebie. Ale w głębi duszy pozostał wrażliwy. Byłam z niego dumna, a jednak gdzieś w środku wciąż tliła się myśl: a gdybym wtedy nie uciekła od męża, gdybym się nie bała… może miałabym swoją Zosię?

Gdy Krzysiek przyprowadził do domu Ewelinę, od razu zrozumiałam. Ich spojrzenia, ich śmiech, sposób, w jaki trzymali się za ręce – to była prawdziwa miłość. Chciałam coś powiedzieć, ale w końcu tylko szepnęłam: „Nie wracajcie zbyt późno…”

Skinął głową, ale wiedziałam – to już nie był mój chłopiec. To był mężczyzna, który sam podejmuje decyzje.

Kiedy pół roku później oznajmił, iż biorą ślub, ledwo złapałam oddech.

„Może poczekacie? Choćby aż skończysz studia…” – próbowałam przekonać.

„Mamo, miłość nie czeka” – odpowiedział, uśmiechając się. „Ewelina i ja jesteśmy gotowi na wszystko.”

Wesele było huczne, pełne muzyki i śmiechu. A ja stałam z boku i patrzyłam na mojego syna. Już nie małego chłopca, ale dorosłego mężczyznę, który odchodzi, by żyć własnym życiem.

Ewelina jednak nie była obojętna. Podeszła, delikatnie położyła dłoń na moim ramieniu.

„Pani płacze? Coś się stało?”

„Nie, kochanie… To tylko emocje…” – odwróciłam głowę.

Ale ona nie odpuściła. W końcu opowiedziałam jej o marzeniu o córce, o obawie przed samotnością, o tym, jak trudno być matką tylko syna. Słuchała w milczeniu. Potem przytuliła mnie mocno.

„Niech mnie pani traktuje jak córkę” – powiedziała cicho. „Bardzo bym tego chciała.”

I od tamtej chwili wszystko się zmieniło. Wynajęli mieszkanie, potem kupili własne. Zapraszali mnie na każde święto, na weekendy. Ewelina często dzwoniła, pytała o radę. A potem… urodziła się wnuczka. Takie same kręcone włosy, taki sam uśmiech – jakby moja Zosia wreszcie do mnie wróciła.

Gdy pierwszy raz wzięłam ją na ręce, znów płakałam. Tym razem ze szczęścia. Ewelina tylko szepnęła: „Teraz jest pani babcią. I bardzo panią kochamy.”

Minęły lata. Krzysiek zrobił karierę, Ewelina otworzyła własny biznes, a ja zamieszkałam z nimi. Duże mieszkanie, swój pokój, codzienna bliskość – więcej niż mogłam pragnąć.

Dziś z uśmiechem wspominam tamten ślub i te łzy. Często siedzimy z sąsiadkami na ławce – jedna ma córkę w Stanach, która dzwoni raz na miesiąc, druga dwóch synów, odwiedzających ją codziennie.

„Najważniejsze nie to, kto się urodził” – mówię im. „Ale jak wychowasz. Chciałam córkę… A los dał mi syna. I jeszcze córkę w nagrodę. Dziękuję Ci, Boże.”

Patrzę, jak wnuczka bawi się w piasku, i znów rozmawiam w myślach z mamą: „Myliłaś się. Syn też może być dla matki. jeżeli tylko ją tego nauczy…”

Idź do oryginalnego materiału