— Serio? — głos Tomka zadrżał, ale nie ze zdziwienia, tylko z wysiłku, by nie powiedzieć czegoś, czego później by żałował. Siedział na skraju kanapy, wpatrując się w opakowanie po sushi, którego razem z Kasią choćby nie zaczęli jeść. — Naprawdę kupiłaś sobie Porsche?
— Nie Porsche, tylko Taycan. Elektryczne. Mogłeś chociaż nazwę zapamiętać, skoro już musisz się czepiać — odpowiedziała Kasia, choćby nie podnosząc wzroku znad telefonu. W feedzie Instagrama jej koleżanka wrzuciła zdjęcie z konferencji w Zurychu. Wszyscy w garniturach, ale pili szampana. Jak zwykle.
W mieszkaniu pachniało wasabi, irytacją i świeżo umytą łazienką — Kasia odruchowo przetarła płytki przed przyjściem Tomka. Chociaż wiedziała, iż to i tak nic nie da.
— Po prostu nie rozumiem, po co ci taki samochód? — Tomek zerwał się i zaczął chodzić po kuchni. — Nie jesteś kierowcą rajdowym. Nie jesteś miliarderką. Myślisz, iż ludzie będą cię bardziej szanować, jak będziesz jeździć tym… kosmicznym statkiem?
— Tak. Dokładnie. A do tego będę mogła parkować nie gdzieś na zadupiu, tylko na normalnych miejscach z ładowarką. I wyobraź sobie, nie będę stać w korkach, bo Taycan ma adaptacyjny tempomat. To nie jest show, Tomek. Chodzi o komfort, bezpieczeństwo i — o zgrozo! — o moje pieniądze.
— Słyszałaś, co powiedział ojciec? — Tomek wypowiedział to z naciskiem, jakby recytował formułkę, którą całą noc powtarzał.
— Niestety słuch mam wciąż sprawny. — Kasia w końcu odłożyła telefon. — Powiedział, iż kobiecie nie wypada mieć takiego samochodu, bo to budzi „niezdrowe emocje wśród mężczyzn”. Cytat, nawiasem mówiąc.
— Po prostu się martwi. Jest starej daty.
— Jest suchej daty, Tomek. I ty w tym samym gronie, jeżeli teraz nie powiesz czegoś, co choć trochę przypomina wsparcie.
Tomek otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął je z powrotem. Jakby w środku miał telewizor z PRL-u — dźwięk był, ale obrazu brak.
— Dlaczego nie mogłaś ze mną tego omówić? Przecież jesteśmy rodziną. Mogłem…
— Co? Poradzić mi, żebym wzięła Kię Ceed, jak twoja mama? Albo w ogóle odpuściła i kupiła ci „dziadkową” skodę kombinę?
Uśmiechnął się, ale bez radości:
— Dzięki za zaufanie.
Kasia westchnęła i spojrzała na niego tak, jak patrzy się na stołek z pękniętą nogą: niby jeszcze trzyma, ale siadać już trochę straszno.
— Tomek, miałeś kiedyś wrażenie, iż możesz robić to, co chcesz? Bez oglądania się na opinie, oczekiwania czy humory innych?
— Nie zarabiam tyle co ty, jeżeli o to ci chodzi.
— Nie chodzi o pieniądze, tylko o wewnętrzną wolność.
Wzruszył ramionami, jakby te słowa wywoływały u niego alergię.
— Przecież wiedziałaś, iż moi rodzice tacy są. Wiedziałaś, na co się piszesz.
— Miałam nadzieję, iż przynajmniej mnie z czasem zaczną szanować. Albo iż ty zaczniesz.
Cisza w pokoju stała się gęstsza niż wczorajszy kebab z budki pod metrem. Tomek znów usiadł, spuścił wzrok.
— Po prostu uważają, iż powinnaś być… no, bardziej kobieca.
— Aha. I najlepiej bez prawa jazdy, bez własnego zdania i z wieczną wdzięcznością za obrączkę? — Kasia gorzko się uśmiechnęła. — No cóż, przepraszam, ale nie jestem dodatkiem do bigosu. Jestem samodzielną osobą, na marginesie.
Odrzucił głowę. I w tym momencie, jak w teatrze absurdu, do drzwi zapukano. Zbyt pewnie jak na kuriera. Zbyt cicho jak na sąsiadkę.
— To mama — westchnął Tomek, wstając. — Mówiła, iż wpadnie, zobaczyć, jak żyjemy.
— „Przypadkiem” się tu znalazła? Czy teraz ma na moje auto tracker? — Kasia uniosła brew i wstała, poprawiając bluzkę.
— Po prostu… bądź milsza, dobrze?
— Już jestem jak żel pod prysznic. A tobie przydałaby się nauka bycia czymś więcej niż gąbką.
Drzwi się otworzyły. Anna Stanisławowa weszła z siatką z Biedronki, z miną osoby, która nie przychodzi w gości, tylko na inspekcję.
— No, dzień dobry, moje gołąbeczki. Przyniosłam zdrową sałatkę, bez chemii, przyda wam się trochę witamin. — Rzuciła okiem na Kasię, przeciągając wzrokiem po jej szpilkach. — A ty czemu taka odświętna? Na bal idziesz?
— Zawsze taka jestem. Nie stać mnie na wyglądanie jak emerytka na urlopie macierzyńskim — spokojnie odparła Kasia.
— O kim ty w tej chwili mówisz? — Anna Stanisławowa zmarszczyła brwi.
— O abstrakcyjnym wzorcu, niech pani nie bierze do siebie. Chyba iż przypadkiem pasuje…
— Tomku, a ty jej pozwalasz tak mówić? — zwróciła się teściowa do syna, ignorując Kasię jak drukarkę w weekend.
— On nie jest moim nadzorcą. Ani tłumaczem z polskiego na rodzinny — Kasia minęła ją, zabierając sushi z kuchni. — Chce pani herbaty? Czy od razu przejdziemy do tematu mojego niegodnego samochodu?
— No widzisz, sama wszystko rozumiesz, brawo. — Anna Stanisławowa uśmiechnęła się słodko. — Nam z Henrykiem taki samochód bardziej by się przydał. Dojeżdżamy na działkę, odwiedzamy rodzinę. A tobie po co? Dla pokazów?
— Tak. I dla zemsty. Na pani. — Kasia powiedziała to cicho, spokojnie. Jak chirurg informujący, iż wyrostek już dawno przeszedł w zapalenie otrzewnej.
Zapadła cisza. choćby Tomek chyba zrozumiał, iż właśnie stało się coś poważnego. Kasia odłożyła sushi na miejsce.
— Wybaczcie, ale nie mam już siły udawać, iż to wszystko jest normalne.
— Co jest „wszystko”? — nie zrozumiała teściowa.
— Właśnie to. Że przychodzicie jak na dyżur. Że Tomek milczy jak pomnik swojego dzieciństwa. Że ktoś mi mówi, jak mam żyć, wyglądać, wydawać własne pieniądze. Kończę to.
Zdjęła szpilki, jakby zrzucała zbroję, i weszła do sypialni. Tomek został z otwartymi ustami, a Anna Stanisławowa zwróciła się do niego z wyrazem twarzy, w którym zaczynała się rysować złość.
— Ona mnie poniża na twojKasia zamknęła drzwi sypialni, wiedząc, iż to nie jest koniec walki, ale pierwszy dzień jej prawdziwej wolności.