— Serio? — głos Władka zadrżał, ale nie ze zdziwienia, tylko z wysiłku, by nie powiedzieć czegoś, czego później mógłby żałować. Siedział na skraju kanapy, wpatrując się w opakowanie sushi, którego z Krysią choćby nie zaczęli jeść. — Naprawdę kupiłaś sobie Porsche?
— Nie Porsche, tylko Taycan. Elektryczne. Chociaż nazwę mógłbyś zapamiętać, skoro zamierzasz mi to wypominać — odparła Krysia, choćby nie odrywając wzroku od telefonu. W „Instagramie” jej koleżanka wrzuciła zdjęcie z konferencji w Genewie. Wszyscy w garniturach, ale piją szampana. Jak zawsze.
W mieszkaniu unosił się zapach wasabi, irytacji i świeżo umytej łazienki — Krysia odruchowo przetarła płytki przed przyjściem Władka. Choć wiedziała, iż to i tak nic nie da.
— Po prostu nie rozumiem, po co ci taki samochód? — Władek zerwał się i zaczął przemierzać kuchnię. — Nie jesteś kierowcą rajdowym. Nie jesteś miliarderką. Myślisz, iż ludzie będą cię więcej szanować, jak będziesz jeździć tym… kosmicznym statkiem?
— Tak. Dokładnie. A do tego będę mogła parkować nie gdzieś na zadupiu, tylko na normalnych miejscach z ładowarką. I wyobraź sobie, nie będę stać w korkach, bo Taycan ma adaptacyjny tempomat. To nie jest kwestia pokazywania się, Władek. Chodzi o komfort, bezpieczeństwo i — oto niespodzianka! — moje pieniądze.
— Słyszałaś, co powiedział ojciec? — wypalił Władek, jakby powtarzał formułkę, którą wkuwał całą noc.
— Tak, niestety wciąż słyszę doskonale — Krysia w końcu odłożyła telefon. — Powiedział, iż kobiecie nie wypada mieć takiego samochodu, bo to wywołuje „niezdrowe podniecenie w męskim towarzystwie”. Cytuję, między innymi.
— On po prostu się martwi. Jest starej daty.
— Jest datowany na paleolicie, Władek. I ty też, jeżeli teraz nie powiesz czegoś, co choć trochę przypomina wsparcie.
Władek otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął je z powrotem. Jakby w środku miał radziecki telewizor — dźwięk był, ale obrazu brak.
— Dlaczego nie mogłaś ze mną tego omówić? Jesteśmy przecież rodziną. Mógłbym…
— Co? Doradzić KIA Ceed, jak twoja mama? Albo w ogóle zrezygnować i kupić ci „dziadkową” skodę?
Uśmiechnął się, ale bez radości:
— Dzięki za zaufanie.
Krysia westchnęła i spojrzała na niego tak, jak patrzy się na krzesło z pękniętą nogą: niby jeszcze się trzyma, ale siadać już ryzykownie.
— Władek, miałeś kiedyś wrażenie, iż możesz robić to, co chcesz? Bez oglądania się na czyjeś opinie, oczekiwania, kaprysy?
— Nie mam takich zarobków jak ty, jeżeli o to ci chodzi.
— Nie chodzi o pieniądze, tylko o wewnętrzną wolność.
Wzruszył ramionami, jakby te słowa wywoływały u niego alergię.
— Przecież wiedziałaś, iż moi rodzice tacy są. Wiedziałaś, na co się piszesz.
— Miałam nadzieję, iż przynajmniej mnie zaczną szanować. Albo iż ty zaczniesz.
Cisza w pokoju stała się gęstsza niż wczorajszy kebab z budki pod metrem. Władek znów usiadł, spuścił wzrok.
— Po prostu uważają, iż powinnaś być… no, bardziej kobieca.
— Aha. I najlepiej bez prawa jazdy, bez własnego zdania i z wieczną wdzięcznością za obrączkę? — Krysia gorzko się uśmiechnęła. — Wybacz, ale nie jestem dodatkiem do bigosu. Jestem niezależną osobą, na marginesie.
Odwrócił się. I wtedy, jak w teatrze absurdu, do drzwi zapukano. Zbyt pewnie jak na kuriera. Zbyt cicho jak na sąsiadkę.
— To mama — wyszeptał Władek, wstając. — Chciała wpaść, zobaczyć, jak żyjemy.
— „Przypadkiem” się tu znalazła? Czy teraz ma tracker na mój samochód? — Krysia uniosła brew i wstała, poprawiając bluzkę.
— Po prostu… bądź łagodniejsza, dobrze?
— Już jestem jak żel pod prysznic. A ty powinieneś nauczyć się nie być gąbką.
Drzwi się otworzyły. Anna Michałówna weszła z siatką z „Piotra i Pawła”, z miną osoby, która przychodzi nie w gości, tylko na inspekcję.
— No, dzień dobry, moje skarby. Przyniosłam zdrową sałatkę, bez konserwantów, wam przyda się trochę witamin. — Rzuciła okiem na Krysię, zatrzymując wzrok na jej szpilkach. — A ty czemu taka odświętna? Na bal się wybierasz?
— Zawsze taka jestem. Nie mogę sobie pozwolić na wygląd emerytki na urlopie macierzyńskim — spokojnie odparła Krysia.
— O kim ty mówisz? — Anna Michałówna zmarszczyła brwi.
— O abstrakcyjnym wzorcu, niech się pani nie przejmuje. Chyba iż pasuje…
— Władziu, ty na to pozwalasz? — zwróciła się teściowa do syna, ignorując Krysię jak drukarkę w weekend.
— On nie jest moim strażnikiem. Ani tłumaczem z polskiego na rodzinny — Krysia minęła ją, zabierając sushi z kuchni. — Herbaty się pani napije? Czy od razu przejdziemy do oceny mojego niegodnego samochodu?
— Widzę, iż sama wszystko rozumiesz, brawo. — Anna Michałówna uśmiechnęła się. — Nam z Janem Kazimierzem taki samochód bardziej by się przydał. Dojazdy na działkę, wizyty u rodziny. A tobie po co? Dla pokazania się?
— Tak. I dla zemsty. Na was. — Krysia powiedziała to cicho, spokojnie. Jak chirurg oznajmiający, iż wyrostek już dawno przeszedł w zapalenie otrzewnej.
Zapadła cisza. choćby Władek chyba zrozumiał, iż stało się coś poważnego. Krysia odłożyła sushi.
— Przepraszam, ale nie mam już siły udawać, iż to jest w porządku.
— Co jest nie w porządku? — zdziwiła się teściowa.
— Wszystko. Że przychodzicie tu jak na dyżur. Że Władek milczy jak pomnik swojego dzieciństwa. Że mówicie mi, jak mam żyć, wyglądać, wydawać swoje pieniądze. Koniec.
Zdjęła szpilki, jakby zrzucała zbroję, i wyszła do sypialni. Władek stał z otwartymi ustami, a Anna Michałówna zwróciła się do niego z miną, w której już zaczynał kiełkować gniew.
— Ona mnie obraża przy toPo raz pierwszy od lat Krysia poczuła, iż może oddychać pełną piersią, a w lustrze zobaczyła nie czyjąś żonę, ale kobietę, która wreszcie odnalazła siebie.