— Serio? — głos Kamila zadrżał, ale nie ze zdziwienia, tylko z wysiłku, by nie powiedzieć czegoś, czego później będzie żałował. Siedział na skraju kanapy, wpatrując się w opakowanie sushi, którego ani on, ani Zosia choćby nie zaczęli jeść. — Naprawdę kupiłaś sobie Porsche?
— Nie Porsche, tylko Taycan. Elektryczne. Chociaż nazwę mógłbyś zapamiętać, skoro masz zamiar mnie tym krytykować — odpowiedziała Zosia, choćby nie podnosząc wzroku znad telefonu. W feedzie „Instagrama” jej koleżanka wrzuciła zdjęcie z konferencji w Zurychu. Wszyscy w garniturach, ale piją szampana. Jak zwykle.
W mieszkaniu unosił się zapach wasabi, irytacji i niedawno umytej łazienki — Zosia odruchowo przetarła płytki przed przyjściem Kamila. Choć wiedziała, iż to i tak nic nie da.
— Po prostu nie rozumiem, po co ci taki samochód? — Kamil zerwał się i zaczął chodzić po kuchni. — Nie jesteś kierowcą rajdowym. Nie jesteś miliarderką. Myślisz, iż ludzie będą cię bardziej szanować, jak będziesz jeździć tym… statkiem kosmicznym?
— Tak. Dokładnie. A do tego będę mogła parkować nie gdzieś pod lasem, tylko na normalnych miejscach z ładowarkami. I wyobraź sobie, nie będę stać w korkach, bo Taycan ma adaptacyjny tempomat. To nie jest dla pokazów, Kamil. To dla komfortu, bezpieczeństwa i — o zgrozo! — moich pieniędzy.
— Słyszałaś, co powiedział ojciec? — mówił z naciskiem, jakby powtarzał formułkę, którą wkuwał całą noc.
— Niestety, wciąż słyszę całkiem nieźle. — Zosia w końcu odłożyła telefon. — Powiedział, iż kobiecie nie wypada mieć takiego auta, bo to wywołuje „niezdrowe podniecenie w męskim towarzystwie”. Cytuję, między innymi.
— Po prostu się martwi. Jest starej daty.
— Jest datowany na epokę lodowcową, Kamil. I ty się do nich dorzucasz, jeżeli teraz nie powiesz czegoś, co choć trochę przypomina wsparcie.
Kamil otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął je z powrotem. Jakby w środku miał radziecki telewizor — dźwięk jest, obrazu brak.
— Dlaczego nie mogłaś ze mną tego omówić? Jesteśmy rodziną. Mógłbym…
— Co? Zasugerować KIA Ceed, jak twoja mama? Albo w ogóle zmienić zdanie i kupić ci „dziadkową” skodę?
Uśmiechnął się, ale bez radości:
— Dzięki za zaufanie.
Zosia westchnęła i spojrzała na niego tak, jak patrzy się na krzesło z pękniętą nogą — niby jeszcze stoi, ale siadać już niebezpiecznie.
— Kamil, czy ty kiedykolwiek miałeś wrażenie, iż możesz robić to, co chcesz? Bez oglądania się na czyjeś opinie, oczekiwania, kaprysy?
— Nie mam takiego poziomu dochodu jak ty, jeżeli o to chodzi.
— Nie o pieniądze, tylko o wewnętrzną wolność.
Wzruszył ramionami, jakby te słowa wywoływały u niego alergię.
— Przecież wiedziałaś, iż moi rodzice tacy są. Wiedziałaś, w co się pakujesz.
— Miałam nadzieję, iż przynajmniej mnie zaczną szanować. Albo iż ty zaczniesz.
Cisza w pokoju stała się gęstsza niż wczorajszy kebab z budki przy metrze. Kamil znów usiadł, spuścił wzrok.
— Po prostu uważają, iż powinnaś być… no, bardziej kobieca.
— Aha. I najlepiej bez prawa jazdy, bez własnego zdania i z wieczną wdzięcznością za obrączkę? — Zosia uśmiechnęła się gorzko. — Wybacz, ale nie jestem dodatkiem do bigosu. Jestem niezależną osobą, tak przy okazji.
Odwrócił się. I wtedy, jak w teatrze absurdu, do drzwi ktoś zapukał. Zbyt stanowczo jak na kuriera. Zbyt cicho jak na sąsiadkę.
— To mama — westchnął Kamil, wstając. — Chciała wpaść, zobaczyć, jak żyjemy.
— „Przypadkiem” była w pobliżu? A może założyła tracker na mój samochód? — Zosia uniosła brew i wstała, poprawiając bluzkę.
— Po prostu… bądź łagodniejsza, dobrze?
— Jestem miękka jak płyn do kąpieli. A tobie przydałaby się nauka, żeby nie być gąbką.
Drzwi się otworzyły. Anna Stanisławowa weszła z siatką z „Biedronki”, z miną osoby, która przychodzi nie w gościnę, tylko na inspekcję.
— Witajcie, moje gołąbki. Przyniosłam zdrową sałatkę, bez chemii, przyda wam się trochę witamin. — Rzuciła okiem na Zosię, przesuwając wzrokiem po jej szpilkach. — A ty czemu taka odświętna? Na bal się wybierasz?
— Zawsze tak wyglądam. Nie stać mnie na to, żeby wyglądać jak emerytka na urlopie macierzyńskim — spokojnie odparła Zosia.
— O kim ty teraz mówisz? — Anna Stanisławowa zmarszczyła brwi.
— O postaci z wyobraźni, niech pani nie bierze tego do siebie. Chyba iż pasuje…
— Kamilek, ty jej na to pozwalasz? — zwróciła się teściowa do syna, ignorując Zosię jak drukarkę w weekend.
— On nie jest moim strażnikiem. Ani tłumaczem z polskiego na rodzinny — Zosia przeszła obok, zabierając sushi z kuchni. — Chce pani herbatę? Czy od razu przejdziemy do dyskusji o moim niegodnym samochodzie?
— Widzę, iż sama wszystko rozumiesz, brawo. — Uśmiechnęła się Anna Stanisławowa. — Nam z Janem Januszem takie auto byłoby potrzebniejsze. Dojazdy na działkę, wizyty u rodziny. A tobie po co? Dla pokazów?
— Dokładnie. A także z zemsty. Na pani. — Zosia powiedziała to cicho, spokojnie. Jak chirurg informujący, iż wyrostek już dał perforację.
Zapadła cisza. choćby Kamil chyba zrozumiał, iż stało się coś poważnego. Zosia odłożyła sushi z powrotem.
— Przepraszam, ale nie mam już siły udawać, iż to jest normalne.
— Co jest „to”? — nie zrozumiała teściowa.
— Wszystko. To, iż pani przychodzi jak na dyżur. Że Kamil milczy jak pomnik swojego dzieciństwa. Że mi się mówi, jak mam żyć, wyglądać, wydawać swoje pieniądze. Mam dość.
Zsunęła szpilki, jakby zrzucała zbroję, i poszła do sypialni. Kamil stał z otwartymi ustami, a Anna Stanisławowa zwróciła się do niego z wyrazem twarzy, w którym już zaczynała malować się złość.
— OnaNa podjeździe stanął jej nowy, czerwony samochód, a Kamil, stojąc w oknie swojego mieszkania kilkanaście pięter wyżej, po raz pierwszy zrozumiał, iż wolność nie ma koloru metalu — tylko odwagę, by odejść tam, gdzie już nie ma kompromisów.





![Sprawdź jaką czekoladową przekąską jesteś? [QUIZ]](https://i.iplsc.com/-/000LTPW8YL2H9VMH-C461.jpg)








