Jagoda wracała ze szkoły w doskonałym humorze. Dziś w klasie zbierali pieniądze na kwiaty i prezent dla wychowawczyni. A Wojtek powiedział, iż kobiety uwielbiają róże. Przy tym patrzył na nią w taki sposób, jakby mówił specjalnie do niej.
Od jego spojrzenia serce Jagody zabiło mocniej. Postanowiła, iż to aluzja do prezentu na Dzień Kobiet. Dziewczyny będą jej zazdrościć.
Wojtek spodobał jej się od pierwszej chwili, gdy tylko wszedł do klasy. W zeszłym roku jego ojca przeniesiono do jednostki wojskowej w ich mieście. Wojtek był pewny siebie i niezależny. Wydawało się, iż w ogóle nie przejmuje się tym, co myślą inni. To właśnie przyciągało Jagodę. Ona zawsze się martwiła, co powiedzą, bała się popełnić gafę, wyglądać śmiesznie.
Koledzy od razu zaakceptowali nowego ucznia, uznali go za swojego. Nie był przywódcą, ale choćby nauczyciele słuchali jego opinii.
Koniec lutego, ale już czuło się wiosnę: ptaki śpiewały rano, słońce coraz częściej wychodziło zza chmur, sople topniały na dachach, stukając o rynny rytmiczną kropelką. Serce ściskało się w przededniu czegoś tajemniczego i niezwykłego.
Jagoda otworzyła drzwi do mieszkania i od razu usłyszała krzyki. Rodzice znowu się kłócili. Jakże to już nudne. Humor momentalnie jej się popsuł. Przecież kiedyś było inaczej – jeździli we trójkę nad morze, wesoło spędzali sylwestra z petardami. A jeżeli się rozwiodą? To znaczy, iż już nigdy tak nie będzie?
U jej koleżanki z klasy, Zosi, mama przecięła sobie żyły, gdy ojciec odszedł. Zosia płakała na lekcjach. A Wiola mówiła, iż to choćby wygodne, gdy rodzice żyją osobno. Obdarowują ją prezentami i dają pieniądze. Ale czy szczęście polega na prezentach i gotówce?
Krzyki nagle ucichły. Jagoda na palcach podeszła do uchylonych drzwi i zajrzała do kuchni. Ojciec stał przy oknie, plecami do niej. Mama siedziała przy stole, twarz ukryła w dłoniach. Jej ramiona drżały. Jagoda zrozumiała, iż mama płacze.
– Uspokój się, Jagoda zaraz wróci ze szkoły – powiedział ojciec, nie odwracając się. – No co mam zrobić, żebyś mi uwierzyła? – W tym momencie ojciec się odwrócił i zobaczył Jagodę w drzwiach.
– Od dawna podsłuchujesz? – warknął.
– Wystarczająco długo, żeby wszystko zrozumieć – odparła ostro Jagoda.
– Co zrozumieć? – Mama odsunęła dłonie od twarzy i spojrzała na córkę.
Nos spuchnięty, oczy zaczerwienione, tusz rozmyty po policzkach. *„Czemu ona nie rozumie, iż tak wyglądając, tylko odstrasza ojca?”* – pomyślała zirytowana Jagoda.
– Chcecie się rozwieść – wyrzuciła z siebie.
Ojciec zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział.
– A pomyśleliście o mnie? Już zdecydowaliście, z kim będę mieszkać? Jest nas troje, na marginesie. Moje zdanie was nie interesuje? Nie chcę być z jednym z was, chcę być z wami! – Jagoda też zaczęła krzyczeć. – jeżeli tak wam zależało, jeżeli już się sobą znudziliście, to ja też chcę innych rodziców. Nienawidzę was… obojga! – Głos Jagody drżał od ledwie powstrzymywanych łez.
Odwróciła się i pognała do przedpokoju, gwałtownie włożyła kurtkę i wybiegła z mieszkania.
– Jagoda! – krzyk mamy zamarł za zatrzaśniętymi drzwiami.
Nie czekała na windę, zbiegła po schodach. Na zewnątrz przystanęła i włożyła rękawiczki. Zastanawiała się, do której koleżanki pójść. Ale nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Czy ktokolwiek mógłby ją zrozumieć, skoro choćby rodzice nie mieli dla niej czasu?
Poszła ulicą. jeżeli za dnia sople topniały na słońcu i z hukiem spadały z dachów, to wieczorem znów zrobiło się mroźno. Minęła dwa przystanki i weszła do sklepu, żeby się ogrzać. Na widok wędlin i bułek poczuła ślinę w ustach.
Jagoda znalazła w kieszeni kilka monet i kupiła drożdżówkę. Gdy tylko wyszła, zaczęła ją jeść. Właśnie wpychała do ust ostatni kęs, gdy ktoś ją zawołał.
Obejrzała się i zobaczyła Krzysia z równoległej klasy.
– Cześć – powiedział. – Spacerujesz?
Jagoda nie mogła odpowiedzieć z pełnymi ustami. Suchą drożdżówkę ciężko było przełknąć.
Krzyś wyjął z torby sportowej butelkę wody i podał jej.
– Popij, jeżeli się nie brzydzisz, bo się zakrztusisz.
Jagoda wdzięcznie na niego spojrzała i wzięła butelkę. Wreszcie udało się przełknąć.
– Dzięki – powiedziała, oddając mu butelkę, i już miała odejść.
– Chyba mieszkasz w drugą stronę – zauważył.
– Nie twój interes – odcięła się Jagoda.
– Już ciemno, samotne spacery nocą nie są bezpieczne, a sklepy zaraz zamkną. Chodź, odprowadzę cię.
Jagoda pomyślała chwilę i wolno ruszyła obok niego w stronę domu. Rozmawiali o nadchodzących zawodach Krzysia, o treningach, o nauczycielach. Na zakręcie do bloku Jagoda się zatrzymała.
– Tutaj mieszkasz? Nie chcesz iść do domu? Rodzice dają w kość? Znam to – uśmiechnął się Krzyś.
– Rozwodzą się – cicho powiedziała Jagoda.
– Rozumiem. Jak mój ojciec odszedł, też się mocno przejąłem. Kłócili się tak, iż choćby uciekłem z domu. Myślałem, iż jak będą mnie szukać, to może się pogodzą. Wspólne nieszczęście zbliża.
– I co? – zainteresowała się Jagoda.
– Pogodzili się, póki mnie szukali. Ale ojciec i tak odszedł. Przenocowałem wtedy dwa razy w piwnicy, aż policja mnie znalazła. Ten smród długo mi się potem przypominał, mimo iż wszystkie ubrania uprałem.
– A ojciec? – Jagoda wpatrywała się w Krzysia.
– A co ojciec? Ma młodą żonę. Ładną, ale wredną. Mama jest lepsza – odpowiedział Krzyś.
– A ona? Twoja mama? Ma kogoś?
– Jak to? Faceta? Nie. Ma mnie. Choć nie miałbym nic przeciwko, gdyby wyszła za mąż. Ale ona kochała ojca.
– Mówisz o tym tak spokojnie – zdziJagoda spojrzała na Krzysia i pomyślała, iż może jednak jej rodzice jeszcze mają szansę, jeżeli tylko oboje zechcą spróbować.