Cena zdrady. Jak kochanka zabrała męża z rodziny
Kinga siedziała w kuchni, delikatnie mieszając herbatę w filiżance. Za oknem kołysały się gałęzie klonu, słychać było dziecięcy śmiech – jej młodszy synek Kuba biegał po podwórku z sąsiadem Maćkiem i jego szczeniakiem. Wszystko wydawało się zwyczajne, codzienne. Niemal idealną iluzją spokojnego rodzinnego życia. Nie przyszłoby jej choćby do głowy, iż w ciągu kilku krótkich dni jej świat wywróci się do góry nogami, pozostawiając gruz, który będzie musiała zbierać z wielkim trudem.
Telefon zadzwonił w najmniej spodziewanym momencie. To nie był Grzegorz – mąż dzwonił rzadko, zawsze krótko informując: „Będę późno” albo „Zrób coś na kolację”. To był dziwny numer, anonimowy i chłodny.
– Halo? – powiedziała Kinga, przytulając słuchawkę do ucha.
Głos dziewczyny po drugiej stronie był dziwnie pewny siebie.
– Kinga? Witaj. Nazywam się Agnieszka. Nie znamy się… jeszcze.
Kinga lekko zmarszczyła brwi. W głosie nieznajomej wyczuła nutę szyderstwa. Obce kobiety nie dzwoniły bez powodu.
– Tak… Słucham?
– Dzwonię, żebyś wiedziała. Twój mąż… cóż… nie jest z tobą szczery. Ja i Grzegorz jesteśmy razem od ponad pięciu lat.
Zareagowała Kinga? Nie. Jej twarz pozostała nieruchoma, jakby słowa nie dotyczyły jej osobiście. Jakby oglądała film – obraz był, ale jego rzeczywistość zamknięta w ekranie. Tymczasem głos Agnieszki płynął dalej:
– Długo milczałam, bo, szczerze mówiąc, było mi cię żal. Ale to już absurd. On cię nie kocha od dawna. Jest z tobą tylko z przyzwyczajenia i litości.
Litość. To słowo jak ukłucie szpilką, po którym krew nagle wypływa na przegub. Ukłucie w jej pamięć, w najbardziej wrażliwe miejsce – gdy zaczęła podejrzewać, iż ich spojrzenia dawno przestały się spotykać, a słowa wypowiadane w sypialni brzmiały jak grzecznościowa rozmowa sąsiadów, nie męża i żony.
– Dobrze. Czego chcesz? – spytała niespodziewanie twardo.
Agnieszka uśmiechnęła się.
– Spotkajmy się. Usłyszysz całą prawdę. Przez telefon tego nie opowiem.
Dwa dni później rzeczywiście się spotkały. Kinga przyszła do kawiarni na obrzeżach miasta – miejsce było duszne i ciemne, ale idealne na takie rozmowy. Agnieszka już czekała przy stoliku w rogu. Młoda, zadbana, z lekkim ułożeniem włosów i udawaną pewnością siebie.
– Dzięki, iż przyszłaś. Nie każda żona by potrafiła.
Kinga usiadła naprzeciw, splatając dłonie, by nie zdradzić drżenia palców.
– Kim jesteś dla niego?
Agnieszka tylko uniosła brew, jakby się zastanawiając. W końcu zaczęła mówić.
Słowa płynęły jak żrąca woda, rozsadzając Kingę od środka. Agnieszka bez skrupułów opowiadała, jak poznała Grzegorza, jak podróżowali razem, jak dawał jej prezenty. „Nawet pierścionek… choć nie na tę rękę” – dodała z tajemniczym uśmiechem. Twierdziła, iż miłość do Kingi wygasła dawno temu, iż został tylko dla dzieci i trochę… z litości.
Każde jej zdanie brzmiało jak kartka z napisem: „Wygrałam”. Kinga ledwo słyszała bicie własnego serca. Siedziała, zaciskając pięści, ale wysłuchała do końca.
Gdy wróciła do domu, Grzegorz już był. Wszystko wyglądało jak zwykle – jego marynarka wisiała na krześle, w telewizji leciał mecz. Ale Kinga nie mogła już milczeć.
– Wynoś się – powiedziała, ledwo przekraczając próg.
– Kinga, o co chodzi? – jego głos brzmiał szczerze zaskoczony.
Nie wytrzymała – łzy popłynęły nagle, jakby przerwała się tama.
– Wiem wszystko, Grzegorz. Idź. Przecież kochasz inną.
Najpierw się tłumaczył, ale Kinga była nieugięta. Mimo bólu, stanowczo wskazała mu drzwi.
Pierwsze miesiące po jego odejściu były ciężkie. Kuba i Tomek nie rozumieli, dlaczego tata nie wraca. Kuba każdej nocy pytał, czemu tata ich zostawił, a Tomek wieczorami cicho czekał przy oknie.
Kinga musiała znaleźć nową pracę – jedna pensja nie wystarczała na utrzymanie dawnego mieszkania. Grzegorz upierał się przy „sprawiedliwym” podziale majątku. Teraz ich domem stało się małe mieszkanko na przedmieściu – kuchnia była tak mała, iż można w niej było zrobić tylko cztery kroki, a z okna widać było tylko parking. Ale Kinga znosiła to cierpliwie. Rano uśmiechała się do chłopców, wieczorem czytała im bajki. choćby gdy nocami płakała w poduszkę, wierzyła, iż kiedyś będzie lżej.
Grzegorz nie czuł ani ulgi, ani szczęścia. Agnieszka okazała się zupełnie inna niż w czasach ich romansu. Jej ciągłe pretensje, niechęć do codziennych obowiązków, porównywanie go do „ciekawszych” mężczyzn – wszystko to zatruwało ich związek. Z dnia na dzień dzieliła ich coraz większa przepaść.
Pewnego dnia Agnieszka zimno spakowała swoje rzeczy i powiedziała:
– Przepraszam, Grzegorz, ale jesteś nudny. Potrzebuję kogoś młodszego, kto nadąży za mną.
Zniszczyła jego rodzinę dla czegoś, z czego tak łatwo zrezygnowała.
Grzegorz spróbował wrócić. Zapukał do drzwi Kingi i drżącym głosem prosił o przebaczenie.
– Wybacz mi, Kinga. Byłem głupcem. Możemy to naprawić?
Patrzyła na niego z ledwo dostrzegalnym uśmiechem. Kogo widziała? Nie tego pewnego siebie mężczyznę, z którym kiedyś związała życie. Stał przed nią człowiek, który sam pozbawił się wszystkiego – rodziny, szacunku, miłości. choćby dachu nad głową, bo wszystkie pieniądze z podziału mieszkania wydał na remont u Agnieszki.
– Nie – odpowiedziała krótko. – Tu już nie ma dla ciebie domu.
Jej życie płynęło dalej. Wciąż mieszkała w małym mieszkaniu, ale odnalazła w tym spokój. Była wolna. Nauczyła się radzić sama z chłopcami – było ciężko, ale byli rodziną, która budowała życie bez złudzeń.
Lepiej być samotną niż z kimś, kto zabrał ci wiarę w miłość.
Z czasem życie Kingi się ułożyło. Poznała w pracy mężczyznę – najpierw tylko rozmawiali, potem chodzZ czasem życie Kingi się ułożyło – poznała w pracy mężczyznę, który pokochał nie tylko ją, ale i jej chłopców, a gdy po latach patrzyła przez okno ich nowego domu na śmiejące się w ogrodzie dzieci, wiedziała, iż prawdziwe szczęście rodzi się z szacunku, nie ze złudzeń.