Wanda pracowała na poczcie od czasów, gdy znaczki lizało się językiem, a listy pachniały perfumami. Ludzie się zmieniali, technologia ruszyła do przodu, ale ona wiernie trzymała się swoich segregatorów i przyzwyczajeń. Wiedziała, jak wygląda list z wiadomością o śmierci, a jak zaproszenie na chrzciny. Ale ten list, który wpadł w jej ręce pewnego pochmurnego listopadowego dnia, zwalił ją z nóg.
Szara koperta. Bez adresu zwrotnego. Pismo – boleśnie znajome, jakby wycięte z pamięci. To samo, którego Wanda nie widziała… dwadzieścia lat.
Usiadła na skraju biurka i drżącymi palcami rozdarła papier. W środku – jedna kartka. I tylko jedno zdanie:
„Mamo, jeżeli jeszcze pamiętasz – wychodzę za mąż. Jutro. Przyjdź, jeżeli możesz. Kasia.”
Nogi się pod nią ugięły. Serce zaczęło walić jak za młodych lat. Kasia… Jej córka. Ta, która dwadzieścia lat temu wyszła z domu, zatrzaskując drzwi.
Wtedy, dawno temu, wszystko było proste i jednocześnie okropne. Kasia powiedziała, iż wychodzi za Wojtka. A Wanda nie mogła go zaakceptować. Nie taki. Bez zawodu, bez perspektyw. Marzyciel. Artysta. Nie rodzinny człowiek.
— jeżeli zrobisz ten krok, możesz zapomnieć drogę do mojego domu – powiedziała córce.
— Więc żegnaj, mamo – cicho odpowiedziała Kasia.
Od tamtej pory nie rozmawiały. Nie pisały. Wanda wiedziała, iż Kasia urodziła syna. Wiedziała, iż przeprowadzili się do innego miasta. Ale nigdy nie pojechała. Nie pogratulowała. Nie wybaczyła. I nie poprosiła o przebaczenie.
A teraz – list. Bez wyrzutów. Bez oskarżeń. Po prostu zaproszenie. Jak szansa.
Całą noc Wanda nie spała. Siedziała na krawędzi łóżka i kłóciła się w myślach ze sobą. A co jej powiem? A jak spojrzę w oczy? A czy mnie nie wyprosi? W końcu to ona odeszła…
Ale świt przyniósł inne uczucie – zmęczenie własną dumą. I straszną tęsknotę. Wanda wstała, wyjęła najlepszy płaszcz, zawiązała chustkę jak za młodu i poszła.
Gdy podeszła pod Dom Kultury, przed wejściem stała dziewczyna w białej sukni. Patrzyła w dal, jakby czekała na cud. A gdy zobaczyła Wandę – jej twarz rozbłysła.
— Mamo?
Wanda nie mogła wydusić słowa. Tylko skinęła głową. I w następnej chwili została objęta – naprawdę, mocno, ciepło. Tak, jak obejmuje się tylko tych, za którymi tęskniło się całe życie.
— Wybacz mi, Kasieńko – szepnęła. — Czekałam na to za długo.
— Ja też, mamo – odparła córka. — Ale najważniejsze, iż przyszłaś.
Czasem, by zacząć od nowa, nie potrzeba wielkich słów. Wystarczy jeden krok. Jeden list. I miłość, która cały ten czas czekała w ciszy.