Całe życie byłam służącą własnych dzieci. Dopiero po 48 latach odkryłam prawdziwe życie

polregion.pl 1 dzień temu

Przez całe życie byłam tylko służącą dla własnych dzieci. Dopiero po 48 latach po raz pierwszy zrozumiałam, co to znaczy naprawdę żyć.

Do 48. roku życia nie miałam pojęcia, iż życie może smakować inaczej. Że nie trzeba godzinami stać przy kuchni, nie trzeba czołgać się po podłodze ze ścierką ani czekać na pochwałę od męża za to, iż wszystko lśni. Wierzyłam szczerze, iż żyję adekwatnie. Że moją rolą jest znosić, być wygodną i bez końca poświęcać się dla innych. A jak inaczej? Tak uczyła mnie mama, babcia, i tak samo było ze mną.

Nazywam się Halina. Pochodzę z małej wioski w Wielkopolsce. Wyszłam za mąż w wieku dziewiętnastu lat – bo co miałam robić? Tu co druga dziewczyna po szkole szła nie na studia, ale do urzędu stanu cywilnego. Wyszłam za Piotra – wydawał się dobrym chłopakiem, pracowitym, bez złych nawyków. gwałtownie urodziłam dwoje dzieci: chłopca i dziewczynkę. I wtedy przestałam istnieć jako kobieta, jako człowiek. Stałam się cieniem. Służącą. Kimś, kto zawsze musi, ale nikt nigdy nic dla niej nie zrobi.

Piotr gwałtownie się mną znudził. „Urodziłaś – brawo, teraz gotuj i milcz”. Nie bił, ale lubił napić się z kolegami. Wracał późno, denerwował się, gdy dzieci były głośne, rzucał we mnie ciężkie spojrzenia i talerzami, gdy obiad mu nie smakował. Pracował, owszem. Ale do domu wracał jak do hotelu – zjeść, przespać się, wyjść. Całe gospodarstwo na mnie. Wychowanie na mnie. Choroby, zakupy, remonty – na mnie.

Gdy miał czterdzieści dwa lat, serce odmówiło posłuszeństwa. Zmarł nagle, u znajomych przy stole. Płakałam? Tak. Ze strachu, z niepewności, bo zostałam sama. Ale nie z żalu. Miałam inne zmartwienie – życie, którego nigdy nie zaznałam.

Po jego śmierci jeszcze przez kilka lat próbowałam znaleźć kogoś nowego. Ale trafiali mi się tacy sami – z tymi samymi wymaganiami, z tą samą postawą wobec kobiety. Jakbyśmy nie miały duszy, tylko obowiązki. W końcu przestałam próbować.

Dzieci wyrosły, wyjechały na studia. Kontakt był, ale słaby. I wtedy w moim życiu znów pojawiła się Wanda – stara przyjaciółka, która, w przeciwieństwie do mnie, zdążyła zobaczyć świat. Powiedziała mi:

– Słuchaj, Hala, a nie myślisz, iż tak naprawdę jeszcze choćby nie żyłaś?

Wtedy tylko się zaśmiałam – przecież dzieci, mąż, ogródek… Czy to nie życie? Ale Wanda naciskała: pojedziemy za granicę, do pracy. Dzieci dorosłe, nic cię nie trzyma, a ty w końcu odetchniesz. Długo się wahałam. W końcu się zgodziłam. Zebrałyśmy pieniądze, nauczyłam się podstaw języka i po trzech miesiącach byłyśmy w Hiszpanii. Tam po raz pierwszy w życiu odetchnęłam pełną piersią.

Na początku było trudno. Inny klimat, inni ludzie. Ale za to – ani jednego osądzającego spojrzenia, żadnej presji. Pracowałam jako opiekunka do starszej pary – najłagodniejsi ludzie pod słońcem. Potem dostałam pracę w kawiarni jako pomoc kuchenna. Zarabiałam. Pierwszy raz w życiu trzymałam w ręku pieniądze, które sama zarobiłam – i mogłam wydać je, jak chcę. Kupiłam sobie pierwszą od 25 lat spódnicę. Zrobiłam fryzurę. Nauczyłam się jeździć skuterem. Ja, pięćdziesięcioletnia kobieta, gnałam po wybrzeżu jak nastolatka.

Dzieci zaczęły prosić, żebym wróciła – pomóc z wnukami. Mówiły, iż im ciężko, iż brakuje im babci. Ale tym razem miałam odwagę odpowiedzieć: „Nie jestem niańką. Jestem matką. A teraz chcę żyć dla siebie”. To był mój pierwszy prawdziwy wybór.

Wynajęłam małe, przytulne mieszkanie. Wzięłam psa. Poznałam mężczyznę – Jorge, wdowca, inteligentnego, o oczach koloru bursztynu. Nie wymagał, nie rozkazywał. Był przy mnie, kiedy go potrzebowałam. Rano budziłam się z uśmiechem, nie ze łzami.

Po roku zrzuciłam 15 kilogramów. Ćwiczyłam z trenerem. Gotowałam dla siebie, nie dla gromady. Przestałam uważać, iż pranie to wyczyn. Przestałam wierzyć, iż kobieta musi wszystko – tylko dlatego, iż się urodziła.

Nawet zrobiłam sobie tatuaż – małego ptaszka na nadgarstku. Dla pamięci. Że i ja potrafię latać.

Moje dzieci się obraziły. Zwłaszcza syn. „Jak mogłaś? Zostawiłaś nas, powinnaś być przy nas!”. A ja – wcale nie powinnam. I powiedziałam to głośno. Pomagałam wam przez całe dzieciństwo. Karmiłam, leczyłam, prałam, przytulałam. Ale teraz jest moja kolej.

Teraz już wiem: nikt nie da ci życia, jeżeli sama go nie weźmiesz. A ci, którzy naprawdę kochają, nie będą cię oceniać za twą wolność. A jeżeli będą – to znaczy, iż nigdy nie kochali, tylko korzystali.

Dziś mam 53 lata. Nie wróciłam do Polski. Wysyłam dzieciom pocztówki. Pieniędzy – nie. Mają swoje rodziny, swoje życie. Tak jak ja mam własne.

I wiecie, czego się teraz najbardziej boję? Że tysiące kobiet wciąż żyje tak, jak ja kiedyś. I choćby nie podejrzewają, iż jest inna droga. Więc słuchajcie – jest. I nikt, tylko ty sama, nią pójdzie.

Idź do oryginalnego materiału