**Burza w rodzinie**
Kilka dni temu moja starsza siostra, Katarzyna, zaprosiła mnie do siebie. Zaproponowała spotkanie przy kawie, tak jak w dawnych czasach, żeby pogadać o życiu.
Mam sporą rodzinę – starszego brata i kilka sióstr. Kasia ma już 38 lat i czworo dzieci. Średnia siostra, Agnieszka, jest od niej cztery lata młodsza, ma 34. Bratu, Tomaszowi, jest 32, a ja, najmłodsza z rodzeństwa, wciąż układam sobie życie – mam dopiero 27 lat. Po mnie przyszły na świat jeszcze dwie bliźniaczki, Magda i Ewa, które mają po 25 lat, a każda z nich już wychowuje trójkę dzieci. Dom zawsze tętni życiem, wszyscy zajęci swoimi sprawami, dlatego takie spotkania są rzadkością. Cieszyłam się na tę wizytę.
Kasia uparła się, żebym przyszła na obiad. Od razu zaczęłam myśleć, co przynieść dla dzieciaków. Zawsze starałam się je rozpieszczać – zabawki, ciasta, słodycze, czasem choćby książki. Tym razem jednak pieniądze były tight – oszczędzam na wkład własny do mieszkania, każda złotówka jest na wagę złota. W końcu wpadłam na pomysł: owoce to w końcu zdrowy i miły prezent. Kupiłam kilka kilogramów dojrzałych gruszek i z tym skromnym podarunkiem wyruszyłam do małego miasteczka pod Łodzią, gdzie mieszka siostra.
Kasia przywitała mnie ciepło. Ledwo przekroczyłam próg, a dzieci już rzucały mi się w ramiona, rozkrzyczane i uradowane. Gospodyni od razu poszła do kuchni nastawiać czajnik. W powietrzu unosiło się oczekiwanie – na stole stały już talerzyki do deseru, a obok leżała łopatka do ciasta. Wyglądało na to, iż wszyscy liczyli, iż jak zwykle przywiozę coś słodkiego i imponującego. Zamiast tego podałam im siatkę z gruszkami.
W tej chwili atmosfera się zmieniła. Dzieci, przed chwilą rozbawione, nagle zamilkły. Popatrzyły na owoce, potem na mnie i jak na komendę odsunęły siatkę. Bez słowa wyszły do swojego pokoju. Zamarłam. Kasia, stojąca w drzwiach kuchni, spojrzała na mnie tak, jakbym popełniła zbrodnię. A potem zaczęło się…
— Na serio, Ania? Gruszki? — Jej głos drżał od ledwo powstrzymywanego zirytowania. — Postanowiłaś oszczędzać na moich dzieciach? jeżeli nie chcesz wydawać, to po co w ogóle przyszłaś?
Próbowałam wytłumaczyć, iż teraz nie jestem w najlepszej sytuacji, iż odkładam na przyszłość. Ale słowa grzęzły mi w gardle. Zalewała mnie fala żalu. Czułam się upokorzona – jakby mój skromny prezent był powodem do osądzenia całego mojego życia.
— Wiesz co, Kasia, jeżeli dla ciebie liczą się tylko słodycze, a nie ja, to o czym mamy w ogóle rozmawiać? — rzuciłam, starając się nie wybuchnąć.
Herbata została nietknięta. Chwyciłam kurtkę i wyszłam, zatrzaskując drzwi. W piersi kłębiła się mieszanina złości, bólu i rozczarowania. Minęło kilka dni, a ja wciąż nie mogę dojść do siebie. Nie wiem, czy kiedyś spojrzę na siostrę bez tej goryczy.
Za każdym razem, gdy wracam myślami do tamtego dnia, zadaję sobie pytanie: czy chodziło tylko o gruszki? Czy może to coś głębszego, co narastało latami? Może po prostu przestałyśmy się rozumieć, tak bardzo się różniąc? Nie mam odpowiedzi, ale jedno wiem na pewno – tamten dzień zostawił w naszych relacjach rysę. I nie jestem pewna, czy da się ją naprawić.