Burza w rodzinie
Kilka dni temu moja starsza siostra Kinga zaprosiła mnie do siebie. Chciała, żebyśmy spotkały się przy kawie, porozmawiały o życiu, jak za dawnych lat.
Rodzina mamy dużą: starszy brat i kilka sióstr. Kinga ma 38 lat i jest matką czwórki dzieci. Średnia siostra, Beata, jest od niej młodsza o cztery lata. Bratu Pawłowi niedawno stuknęła trzydziestka druga, a ja, najmłodsza z rodzeństwa, mam 27 lat i dopiero układam sobie życie. Po mnie przyszły na świat jeszcze bliźniaczki, Ola i Marta, które dziś mają po 25 lat i każde z nich wychowuje już trójkę maluchów. Dom zawsze pełen gwaru, wszyscy zajęci swoimi sprawami – dlatego takie spotkania jak to są rzadkością. Cieszyłam się na nie szczerze.
Kinga oznajmiła, iż czeka na mnie na obiad i nie przyjmuje wymówek. Zastanawiałam się, co zabrać jej dzieciom. Zwykle rozpieszczam bratanków i siostrzenice: zabawki, ciastka, czekoladki, czasem choćby książki. Tym razem jednak z pieniędzmi było krucho. Oszczędzam na wkład własny do mieszkania, każdy grosz się liczy. W końcu pomyślałam, iż owoce to zdrowy i miły podarunek, więc kupiłam kilka kilogramów soczystych jabłek. Z tą skromną paczką wyruszyłam do małego miasteczka pod Krakowem, gdzie mieszka siostra.
Kinga powitała mnie ciepło. Ledwie przekroczyłam próg, a dzieci już rzuciły się w moją stronę, hałaśliwe i rozbawione. Gospodyni natychmiast zniknęła w kuchni, by nastawić czajnik. W powietrzu czuć było oczekiwanie – na stole stały już deserowe talerzyki, obok leżała łopatka do ciasta. Wszyscy widocznie liczyli, iż jak zwykle przywiozę coś słodkiego i wykwintnego. Zamiast tego podałam im siatkę z jabłkami.
I wtedy atmosfera się zmieniła. Dzieci, które przed chwilą śmiały się wniebogłosy, nagle zamilkły. Spojrzały na jabłka, na mnie, i jak na komendę odsunęły siatkę. Bez słowa wyszły do swojego pokoju. Zaniemówiłam. Kinga, stojąca w progu kuchni, patrzyła na mnie tak, jakbym popełniła zbrodnię. A potem się zaczęło.
— Na poważnie, Kasia? Jabłka? — Głos drżał jej od ledwie powstrzymywanego gniewu. — Postanowiłaś oszczędzać na moich dzieciach? jeżeli cię nie stać, to po co w ogóle przyjeżdżasz?
Próbowałam tłumaczyć, iż teraz jest ciężko, iż zbieram na przyszłość. Ale słowa więzły mi w gardle. Fala urazy narastała z każdą sekundą. Czułam się upokorzona, jakby ten drobny gest stał się pretekstem do osądzenia całego mojego życia.
— Wiesz co, Kinga, jeżeli dla ciebie liczą się tylko słodycze, a nie ja, to po co w ogóle mamy rozmawiać? — rzuciłam, starając się nie krzyczeć.
Herbata została nietknięta. Porwałam płaszcz i wyszłam, trzasnąwszy drzwiami. W piersi kipiała mieszanina złości, bólu i rozczarowania. Minęło już kilka dni, a ja wciąż nie mogę dojść do siebie. Nie wiem, czy kiedyś spojrzę na siostrę bez tej goryczy.
Za każdym razem, gdy w myślach wracam do tamtego dnia, pytam siebie: czy chodziło tylko o jabłka? Czy może o coś więcej, co zbierało się latami? Może po prostu przestałyśmy się rozumieć, tak różne? Odpowiedzi nie ma, ale jedno wiem na pewno – tamten dzień zostawił w naszych relacjach rysę. I nie wiem, czy da się ją naprawić.