Burza w Domu Rodzinnym

twojacena.pl 15 godzin temu

Burza w rodzinie

Kilka dni temu moja starsza siostra, Katarzyna, zaprosiła mnie do siebie. Chciała, żebyśmy spotkały się przy kawie, pogadały o życiu, jak za dawnych lat.

Mam dużą rodzinę: starszy brat i kilka sióstr. Katarzyna ma już 38 lat i jest mamą czwórki dzieci. Średnia siostra, Agnieszka, jest od niej młodsza o cztery lata – ma 34. Bratu Pawłowi niedawno stuknęła trzydziestka druga, a ja, najmłodsza, w wieku 27 lat, dopiero układam sobie życie. Po mnie przyszły na świat jeszcze dwie bliźniaczki, Zofia i Weronika, które mają po 25 lat i każde z nich wychowuje już trójkę dzieci. Nasza rodzina jest głośna, pełna ludzi, a każdy ma swoje sprawy na głowie. Dlatego takie spotkania jak to to rzadkość – i szczerze ucieszyłam się na zaproszenie.

Katarzyna oznajmiła, iż czeka na mnie na obiad i nie przyjmuje wymówek. Zastanawiałam się, co mogłabym przywieźć jej dzieciom. Zawsze staram się rozpieszczać siostrzeńców: kupuję zabawki, ciastka, cukierki, czasem choćby książki. Ale tym razem finanse nie dopisywały. Oszczędzam na wkład własny do mieszkania, każdy grosz jest na wagę złota. Po namyśle uznałam, iż owoce to zdrowy i miły prezent, więc kupiłam kilka kilogramów dojrzałych gruszek. Z tą skromną paczką wyruszyłam do małej miejscowości pod Krakowem, gdzie mieszka moja siostra.

Katarzyna powitała mnie serdecznie. Ledwie przekroczyłam próg, gdy jej dzieci rzuciły mi się w ramiona, rozkrzyczane i rozradowane. Gospodyni od razu zniknęła w kuchni, by nastawić czajnik. W powietrzu wisiało oczekiwanie: na stole stały już deserowe talerzyki, obok leżała łopatka do ciasta. Wszyscy jakby liczyli, iż jak zwykle przywiozę coś słodkiego i wystawnego. Zamiast tego podałam dzieciakom siatkę z gruszkami.

I wtedy atmosfera zmieniła się w mgnieniu oka. Dzieci, które przed chwilą się śmiały, nagle zamilkły. Spojrzały na gruszki, potem na mnie i, jakby na komendę, odsunęły siatkę na bok. Bez słowa odwróciły się i wyszły do swojego pokoju. Zamarłam w bezruchu. Katarzyna, stojąca w drzwiach kuchni, spojrzała na mnie tak, jakbym popełniła zbrodnię. A potem zaczęło się.

— Na serio, Magda? Gruszki? — Jej głos drżał od ledwo skrywanej irytacji. — Postanowiłaś oszczędzać na moich dzieciach? Jak ci szkoda wydać parę złotych, to po co w ogóle przyjeżdżasz?

Próbowałam wytłumaczyć, iż teraz nie jest mi łatwo, iż odkładam na przyszłość. Ale słowa utknęły mi w gardle. Obraza zalewała mnie falami. Czułam się upokorzona, jakby mój skromny prezent stał się pretekstem do osądzenia całego mojego życia.

— Wiesz co, Kasia, jeżeli liczą się dla ciebie tylko cukierki, a nie ja, to o czym mamy w ogóle gadać? — rzuciłam, starając się nie podnieść głosu.

Herbata została nietknięta. Schwytałam płaszcz i wyszłam, trzaskając drzwiami. W piersi kipiała mieszana złość, ból i rozczarowanie. Minęło już kilka dni, a ja wciąż nie mogę dojść do siebie. Nie wiem, czy kiedykolwiek spojrzę na siostrę bez tej goryczy.

Za każdym razem, gdy wracam myślami do tamtego dnia, pytam siebie: czy chodziło tylko o te gruszki? A może to coś głębszego, co zbierało się latami? Może już dawno przestałyśmy się rozumieć, stałyśmy się zbyt różne? Odpowiedzi nie mam, ale jedno wiem na pewno: tamten dzień zostawił w naszych relacjach pęknięcie – i nie jestem pewna, czy da się je naprawić.

Idź do oryginalnego materiału