Bukiet stokrotek w listopadzie

polregion.pl 2 godzin temu

Buławy stokrotek w listopadzie

Dominika zapięła szlafrok i podeszła do okna. Na drzewach zostało już tylko kilka pożółkłych liści. Cienka, biała warstwa szronu pokryła zwiędłą trawę i dach sąsiedniego domu. Wczoraj wieczorem mżyło, a w nocy przymroziło. Chłodny, pochmurny listopad – zapowiedź długiej, bezśnieżnej zimy.

Dominika westchnęła. Smutek za oknem, smutek w sercu – cały weekend spędzi sama w domu. Tęsknota…

***

Wtedy też był listopad. W przerwie obiadowej Dominika pobiegła do kawiarni naprzeciwko biura, gdzie sprzedawali jedzenie na wynos. Z koleżankami chodziły tam na zmianę. Mżyło, ale Dominika nie wzięła parasolki – z nią niewygodnie nosić torby z jedzeniem.

Na jezdni nie było ani jednego samochodu. Dominika śmiało weszła na przejście dla pieszych. Ulica była spokojna, bez sygnalizacji. Nie zauważyła, jak zza rogu wyjechał terenowy SUV. Usłyszała pisk hamulców tuż obok i zastygła w bezruchu, wtulając głowę w ramiona i zasłaniając twarz dłońmi.

— Na tamten świat się śpieszysz? Życie ci nie miłe? — rozległ się gniewny krzyk.

Dominika odjęła ręce od twarzy i otworzyła oczy. Przy SUV-ie stał wysoki mężczyzna, błyskając czarnymi, rozgniewanymi oczami.

— Trzeba patrzeć pod nogi. Jak już chciałaś się rozbić pod kołami, to lepiej iść na aleję — burczał na Dominikę.

Nie poruszyły jej jego słowa, ale jego wygląd. Wysoki, w rozpiętym czarnym płaszczu, z mocną brodą podkreślającą wyraźną linię żuchwy. Oczy jak z marzeń rzucały iskry gniewu.

— A pan myśli, iż jak ma drogą furę, to ludzie mają przed panem uskakiwać? Tu nie ma świateł. Szłam po pasach. Trzeba było zwolnić na zakręcie. Ludzie też tu chodzą — odparła, przechodząc do kontrataku.

Mężczyzna przyjrzał jej się uważnie.

— Rzeczywiście się spieszyłem. jeżeli wszystko w porządku, to jadę. Przepraszam — rzucił przez ramię, już wsiadając do auta.

Dominikę jeszcze długo trzęsło po tym zdarzeniu: o mało nie potrącił, a jeszcze nakrzyczał. Następnego dnia jednak nie padało. Szła do kawiarni bez pośpiechu, ostrożnie stąpając na pasach. Nagle z boku trzasnęły drzwi samochodu, a Dominika natychmiast cofnęła się na bezpieczny chodnik. Z zaparkowanego niedaleko SUV-a wyszedł ten sam mężczyzna. Z wdziękiem podszedł, uśmiechając się.

— Boże, czego teraz? Niech pan jedzie, ja poczekam — powiedziała, czując, jak serce bije jej szybciej na widok jego uśmiechu.

— Przepraszam. Czekałem na panią. Chcę naprawić wczorajsze nieporozumienie. Może zjemy coś w tej kawiarni? W ramach zadośćuczynienia za wczoraj i na znak zgody. — rozbłysnął białymi zębami.

— Dzisiaj się pan nie spieszy? — spięła się.

Siedzieli w kawiarni, a ona zapomniała o całym świecie. Od razu zauważyła obrączkę na jego palcu. Żonaty. Serce ścisnęło się z żalu. Okazał się prawnikiem, ojcem dwóch córek. Poprosił o numer Dominiki i od razu do niej zadzwonił, żeby zapisała jego. „Na wszelki wypadek”. Prosił, by dzwoniła, jeżeli będzie potrzebowała pomocy prawnej.

Nie zamierzała. Ale po dwóch dniach sam zadzwonił i zaprosił ją na obiad do knajpy na drugim końcu miasta, gdzie mało kto mógł ich znać.

— Wielu ludzi mnie kojarzy, nie lubię plotek — wyjaśnił.

Nie wiedziała, jak to się stało, iż zaczął przyjeżdżać do jej mieszkania. Nierzadko, zawsze znienacka i na krótko. A w weekendy i święta siedziała sama, tęskniąc. Od razu powiedział, iż nie zostawi żony, iż uwielbia dzieci i nigdy ich nie opuści.

„Po co w takim razie do mnie przychodzi?” — kręciło się jej na języku, ale bała się, iż wyjdzie na głupią, jeżeli zacznie wyjaśniać. Zakochała się, a te skrawki szczęścia, które jej dawał, wystarczały. Zwłaszcza iż nie miała dużego doświadczenia z mężczyznami.

***

W sobotę Dominika długo wylegiwała się w łóżku. Nie miała dokąd się śpieszyć, nie było dla kogo się stroić — i tak cały dzień spędzi w domu. Stała przy oknie w szlafroku, zapomniawszy choćby uczesać włosów. Gdy zadzwonił dzwonek, otworzyła drzwi choćby nie spojrzawszy w lustro.

Tomasz wpadł jak wicher, ścisnął ją w ramionach, między pocałunkami mówiąc, iż ma tylko pół godziny… Gdy zniknął tak nagle, jak się pojawił, Dominika wzięła prysznic i znów stanęła przy oknie. Biały szron już stopniał, a asfalt lśnił wilgocią jak po deszczu.

„I tyle z tej miłości. Znowu jestem sama. Tak zawsze: wpadnie jak huragan, ledwo zdążymy zamienić słowo, i znika. Ale wygospodarował dla mnie te pół godziny mimo weekendu. To coś znaczy” — przekonywała się. Niespokojne serce wciąż mocno biło, ciało drżało od wspomnień gorących uścisków. Dominika objęła się ramionami.

Zastanawiała się nie po raz pierwszy: co dalej? Jak długo tak będzie? Ile jeszcze wytrzyma, żywiąc się okruchami miłości, bez nadziei na przyszłość? Prędzej czy później przestanie przychodzić… Nie chciała o tym myśleć. Musiała zebrać siły i pierwsza zakończyć to szaleństwo, póki nie jest za późno. Nie zniosłaby bycia drugą, dzielenia go z żoną. Ale odejść, gdy kochasz – to wcale nie takie proste.

W tygodniu nie mógł wyrwać się do niej. W piątek niespodziewanie zadzwonił i zaprosił do restauracji.

— Kochanie, strasznie tęskniłem. Mam godzinę. Czekam na ciebie. Lepiej jedź metrem, korki na mieście. — Podał adres i rozłączył się.

Dominika zakręciła się po biurze. Chwyciła płaszcz, niedbale okręciła szalik wokół szyi, ledwo dotknęła ust szminką.

— Zastąpisz mnie? Ząb mnie strasznie boli. Dobrze? — zwróciła się do Justyny z sąsiedniego biurka.

— Jasne — skinęła głową z porozumiewawczym uśmiechem.

Dominika zapinała płaszcz w drodze do metra. Szła przed siebie, nie widząc nikogo wokół. Nagle potrąciła jakiegoś starszego mężczyznę.Stary człowiek podniósł wzrok, spojrzał na nią z łagodnym uśmiechem i szepnął: „Nie marnuj swojego życia, dziecko, bo prawdziwa miłość nie ukrywa się w cieniu cudzych domów.”

Idź do oryginalnego materiału