Ale jednocześnie sprawa nie jest tak prosta, by poprzestać na wyrażeniu niezgody, jakby to miało załatwić sprawę i zaradzić cokolwiek na zgłaszane problemy.
Bo jakie adekwatnie są te problemy? Skąd się wzięły?
Wśród dramatów pióra Shakespeare’a jest jeden mniej znany (co nie znaczy, iż mniej arcydzielny), a przy tym niezwykle celnie pasujący do dzisiejszych dylematów. „Koriolan”, bo o nim mowa, to dramat o władzy obieralnej, czynnikach wyboru politycznego, o celu, dla którego po władzę się sięga, ale też o samych wyborcach.
Koriolan
Fabuła da się sprowadzić do kilkuzdaniowego podsumowania. Mężny wódz rzymski, Kajus Marcjusz, doświadczony w walce z Wolskami, jest znienawidzony przez lud Rzymu z racji swojej dlań pogardy. Po zdobyciu Korioli, miasta Wolsków, otrzymawszy na cześć tego zwycięstwa przydomek Koriolan, w glorii chwały ma sięgnąć po godność konsula. Wymaga to od niego zabiegania o głosy.
Nie mogąc znieść sytuacji dyskontowania swoich wojskowych zasług, sprowokowany daje upust swej niechęci i wzgardzie, co zostaje odczytane jako zdrada stanu i zamach na wolności republikańskie. Wygnany sprzymierza się z niedawnymi wrogami i rusza na Rzym, by pomścić swoje upokorzenia. Nieczuły na prośby o poniechanie zamiaru przez przyjaciół-patrycjuszy, ulega błaganiom matki.
Sprowadza tym na siebie śmierć z rąk zwolenników wodza Wolsków, Aufidiusza, który zarzuca mu zdradę i mści się za wcześniejsze upokarzające porażki.

rys. Maciej Kijko
Z tego krótkiego streszczenia trudno wysnuć wniosek, o czym jest ten dramat. Czy o tym, iż pycha i pogarda kroczą przed upadkiem? A może o zdradzie, która nie popłaca? Przyjrzenie się bohaterom i kontekstowi ich działań nie tyle zbliży do odpowiedzi na pytanie, o czym jest „Koriolan”, co pozwoli głębiej wniknąć w złożoność sytuacji i rozpoznać linie napięć w świecie dramatu.
Sam tytułowy bohater jest tyleż fascynujący, co odpychający: mężny, znający swoją wartość, a jednocześnie pełen poczucia wyższości wobec niższych mu stanem. Wymagający od siebie wiele i nie mniej od innych. Gotów do wszelkich poświęceń dla ojczyzny, ale stroniący od czynienia z tego monety dla kupienia zaszczytów. Na wskroś uczciwy i weredyczny do granic obrazy. Władzy chce dla dobra kraju, choć nie ma myśli jego obywateli: wszyscy mają służyć ku chwale Rzymu. W systemie republiki trudno mu się zmieścić, bo to wymaga zabiegania o głosy, a jego skromność, niepozwalająca mu okazywać ran odniesionych w walce o wielkość Rzymu, równie dobrze może być niezmierzoną pychą.
Tu i teraz
Tu jest pierwszy punkt, w którym łatwo odnieść to do naszego „tu i teraz”. Czego oczekujemy od polityków? Jacy mają być, byśmy chcieli ich wybrać za swoich przedstawicieli?
Koriolan ma wszelkie kompetencje, by objąć konsulat – doświadczenie, odwagę, interes państwa na oku, nie własny. I jedną zasadniczą wadę – nie chce uczestniczyć w swego rodzaju targowisku. Uznaje, iż władzę trudno pogodzić z przymilnością. Służba państwu to nie konkurs piękności. Ujawnia tym samym istotne napięcie w oczekiwaniach, niemożliwość może ich spełnienia. W gruncie rzeczy zadaje pytanie, o co chodzi wyborcom: żeby było miło, czy bezpiecznie?

rys. Maciej Kijko
Postacie trybunów ludowych Brutusa i Sycyniusza to typy na przeciwległym końcu skali; dobrze wiedzą, co i komu powiedzieć, gdzie sączyć pochlebstwa, gdzie jad, by osiągnąć cel, jakim jest władza. Z tą jest jednak taki kłopot, iż wydaje się dla nich celem samym sobie. Nie przedstawiają programu, ideałów stanowiących horyzont zamierzeń, wizji do realizacji.
W kluczowym momencie, kiedy trzeba chwycić ster i bronić Rzymu (przed samym zresztą Koriolanem), wycofują się na z góry upatrzone pozycje. Rzeczywistość władzy – odpowiedzialność za zbiorowość – nie istnieje dla nich. Jest grą i stawką. A jednocześnie w swojej realności zdradza ich tchórzostwo.
Świat paradoksów
Szekspir kreuje świat paradoksów. Dzielność jest posuniętym do granic okrucieństwa rygoryzmem, elastyczność i zdolność do rozmowy osuwa się w cynizm i wyrachowanie. Wydaje się jednak, iż najważniejsze pytanie nie jest w „Koriolanie” postawione otwarcie. Raczej zasugerowane.
Dla Koriolana, Brutusa i Sycyniusza obywatele Rzymu stanowią zaledwie tło. Są po prostu pierwszym, drugim, trzecim obywatelem. A jednocześnie przecież to oni tworzą podstawową stawkę konfliktu – dają władzę. I dlatego może w proteście Koriolana, w machinacjach trybunów bardziej chodzi o obywateli, wyborców, o nas, a nie o nich, o pierwszoplanowe postacie. One znają reguły i im się podporządkowują bądź je poważają. Ale funkcjonują w świecie, w którym muszą uznać pierwszeństwo głosu wyborców i wyborczyń (to w dzisiejszym świecie, nie Szekspira czy republikańskiego Rzymu). Wszystkie tyrady Marcjusza skierowane przeciw władzy posiadanej prze lud rzymski pokazują nie tylko i nie tyle jego pychę, co bezsilność.

rys. Maciej Kijko
Polityka uzależniona od sondaży traci wrażliwość na coś więcej niż bieżąca chwila, bieżący nastrój. Zamiast wybiegać myślą naprzód, projektować świat w perspektywie dziesięcioleci, politycy wdzięczą się i krygują, zabiegając o poparcie w najbliższych wyborach.
Pytanie brzmi: czego oczekujemy od polityki, od polityków? Wciąż nisko ich oceniamy. Stale uznajemy, iż posiadają marne kwalifikacje moralne, iż chodzi im o własny, a nie zbiorowy interes. Przykładów aż nadto. Nie chcemy dostrzec, iż sami ich wybieramy. Że są tacy, jakimi ich tworzymy: oczekując gładkich słów, przymilnych uśmiechów, pochlebstw, nie dociekając, co stoi za nimi, jakie posiadają kompetencje, otrzymujemy złotoustych gotowych do obiecania wszystkiego wszystkim. Gotowych do stworzenia w słowach świata niemożliwego, ale wolnego od niedostatków rzeczywistości, i zaoferowania go nam jako realnej wizji – bo sami wolimy słuchać o krainie mlekiem i miodem płynącej, a nie zastanawiać się nad faktycznymi możliwościami rozwiązywania rzeczywistych i naglących problemów.
Ktoś, kto jak niegdyś Churchill, bez ogródek obieca tylko znój, pot i łzy, nie zdobędzie naszego poparcia. Nie chcemy słyszeć prawdy, wolimy tych, którzy znieczulą nas obietnicami bez pokrycia.
Przytomność
Nic jest dla tego stanu usprawiedliwieniem. Łatwo podeprzeć się wiedzą na temat ograniczeń, jakie nakładają na sprawczość jednostki ramy systemowe, w jaki sposób kształtują nasze codzienne działania i przekonania. Jednak w całości tych uwarunkowań jednostka przez cały czas istnieje i jakkolwiek wybrzmiewająca wokół jej wszechmoc i ważność to tylko reklamowa iluzja, wciąż wiele może.
To nie demokracja niedomaga. Rozwiązaniem nie jest ktoś, kto silną ręką chwyci wszystkich za kark i przygnie do ziemi. (Choć to prawdopodobnie tęsknota niektórych, widzących siebie w roli zbawców posiadających recepty na całe zło). Chorobą jest bierność. Co może być lekarstwem? Przytomność. Uznanie, iż chociaż procesy zbiorowe są nieprzewidywalne, iż ramy systemowe nie zmieniają się jak za dotknięciem różdżki, to jednak bez działania nic się nie zmieni.
Stwierdzenie, iż nie ma znaczenia, czy oddam swój głos i na kogo, oznacza wydanie się na pastwę losu, bezwolne dryfowanie z nadzieją, iż „moja chata z kraja” jakoś się uchowa wśród niebezpieczeństw. Wszystko zaczyna się od jednego głosu.