Teściowa przez całe życie uwielbiała swoje córki. A teraz to ja muszę się nią zajmować na starość.
Moja teściowa ma troje dzieci. Możego męża, Jacka, urodziła jako ostatniego. I wygląda na to, iż zawsze był dla niej zbędny. Cała jej miłość skupiała się na dwóch starszych córkach — Ewie i Agnieszce. Zawsze im pomagała — w remoncie, z dziećmi, w zakupach, z długami. A nas, Jacka i mnie, jakby w ogóle nie było.
Przez osiem lat małżeństwa nie otrzymaliśmy od niej choćby odrobiny pomocy. Żadnych prezentów, telefonów, wizyt. Nie zapraszano nas na rodzinne uroczystości, urodziny wnuków, a choćby na jubileusz teściowej. Rozmawiała z nami rzadko i zimno — jeżeli w ogóle miała czas.
Gdy urodził się nasz syn, w tajemnicy miałam nadzieję, iż może wnuk choć trochę ją zmiękczy. Ale nic z tego. Teściowa choćby nie przyjechała go zobaczyć. Rzuciła tylko przez telefon: „Szkoda, iż nie dziewczynka” — i tyle. Wtedy Jacek bardzo to przeżywał, zastanawiał się, co zrobił nie tak. W końcu się pogodził z sytuacją. Liczyliśmy tylko na moich rodziców. To oni nas wspierali, zabierali wnuka, gdy pracowaliśmy na dwie zmiany, pomagali z zakupami, z morale, z każdą sprawą.
Teściowa dawno stała się dla nas obcą osobą. Życzenia świąteczne wysyłaliśmy SMS-em — i na tym kończył się nasz kontakt. Wydawało się, iż ten rozdział naszego życia został zamknięty.
Wszystko się zmieniło, gdy trafiła do szpitala. Lekarze postawili straszną diagnozę — chorobę, która odbiera sprawność i wymaga stałej opieki. Jacek, gdy się dowiedział, natychmiast rzucił pracę i pojechał do niej, bez względu na wszystko. Wrócił zupełnie inny — wściekły, zagubiony, wewnętrznie złamany. Zawsze był dobry, sprawiedliwy, a teraz po raz pierwszy w życiu wybuchnął krzykiem.
Okazało się, iż po wypisie matka będzie potrzebowała całodobowej opieki. Jej córki gwałtownie zwołały „naradę rodzinną” i uznały, iż to my z Jackiem powinniśmy się nią zająć. Twierdziły, iż jedna ma małe dziecko, a druga mieszka pod Warszawą i dojazd do stolicy jest dla niej niewygodny. Ani słowa o tym, iż my też pracujemy, iż mamy swoje dziecko, iż nigdy nie byliśmy blisko z teściową.
Propozycja „oddania nam” jej mieszkania brzmiała jak jałmużna. Zwłaszcza iż cały majątek teściowa dawno przepisała na córki. Domek pod miastem — Ewie. Samochód — Agnieszce. W zamian za rzekomą opiekę. A teraz nagle przypomnieli sobie o bracie, który zawsze dostawał resztki. Ale gdy Jacek odmówił, zaczęli go oskarżać o brak serca, krzyczeć, iż nie zasługuje na nazwisko matki.
A ja jestem po prostu zmęczona. Szkoda mi teściowej, naprawdę. Ale to obca osoba. Nie jestem gotowa opiekować się kimś, kto całe życie udawał, iż nas nie ma. Mój mąż jest nie do poznania — rozgryza go poczucie obowiązku. Ale jaki obowiązek może być wobec kogoś, kto przez lata traktował cię jak powietrze?
Powiedział, iż jeżeli siostry uważają, iż matka zasługuje na opiekę, niech sprzedadzą jej trzypokojowe mieszkanie i zatrudnią profesjonalną opiekunkę. On jest gotów dorzucić się finansowo, ale nie poświęcić życia. Bo mamy swoje życie. Swoje zdrowie. Swoje prawo do spokoju.
Rozumiem, iż starość to nie radość. Ale dlaczego jej konsekwencje mają ponosić ci, którzy zawsze byli odrzuceni? Gdzie były te „córeczki”, gdy teściowej zrobiło się źle? Dlaczego teraz siedzą z boku, podczas gdy ja, obca kobieta, mam rzucić wszystko i zostać jej pielęgniarką?
Wiem — wielu będzie nas oceniać. Powiedzą, iż nie wolno porzucać starszych, iż rodziny się nie wybiera. Ale w tej historii jest zbyt wiele skomplikowanych rzeczy. Zbyt wiele bólu, zbyt wiele niesprawiedliwości.
I przede wszystkim — jest już za późno.