«Bez złego słowa, a ona się oddaliła: jak synowa odsunęła mnie od syna i wnuka»

twojacena.pl 5 godzin temu

Nazywam się Wanda Nowak, mam sześćdziesiąt dwa lata i od kilku lat męczy mnie myśl, iż stałam się obca w życiu własnego syna. A wszystko przez jego żonę – moją synową Kasię – która robi wszystko, żeby wymazać mnie z ich rodziny. I wiecie, co jest najboleśniejsze? Ja jej nic złego nie zrobiłam. Ani słowa. Ani gestu. Ani pretensji. Tylko dobro, troskę i szczerą chęć, by stać się bliską osobą. A w odpowiedzi – cisza. Chłód. Zamknięte drzwi.

Kiedy mój syn Marek powiedział, iż chce się ożenić, oczywiście chciałam poznać jego wybrankę. Zawsze marzyłam, iż przyjmę żonę syna jak córkę – z życzliwością, troską i szacunkiem. Ale Marek wtedy zmieszany odparł:

– Mamo, Kasia jeszcze nie jest gotowa na spotkanie. Ona się wstydzi.

Podeszłam do tego ze zrozumieniem. No cóż, myślałam, może dziewczyna jest nieśmiała. Ale gdy trwały przygotowania do ślubu, już nie wytrzymałam. Powiedziałam wprost:

– Czy ja naprawdę zobaczę twoją przyszłą żonę dopiero na weselu? Jak to możliwe? Przecież to nie jest jakaś obca ciocia z boku!

W końcu Marek, widocznie z trudem, ale przekonał Kasię, żeby do mnie przyjechała. Czekałam. Bardzo się denerwowałam. Przygotowałam obiad, nakryłam do stołu, kupiłam kwiaty – żeby jakoś ją złagodzić. A w odpowiedzi… Kasia siedziała przy stole w ciszy. Żadnego uśmiechu, spojrzenia w oczy, choćby „dziękuję”. Przez cały wieczór nie powiedziała pewnie choćby dziesięciu słów. Jakby ją siłą przyprowadzili. Zrzuciłam to na stres, ale serce już było czujne.

Po ślubie zamieszkali osobno. Młodzi – wzięli kredyt, kupili dwupokojowe mieszkanie. Nie wtrącałam się, nie narzucałam. Żyli sobie – no i dobrze. A potem, po półtora roku, urodził się Kacper. Moje słoneczko, mój ukochany wnuk.

Miałam nadzieję, iż po narodzinach dziecka zbliżymy się z Kasią. No przecież kobieta, która została matką, nie może być taka zimna. Ale stało się jeszcze gorzej. Teraz, gdy dzwonię i mówię, iż chcę wpaść w odwiedziny, Kasia odpowiada oschle:

– Nas nie będzie. Wyjeżdżamy.

A potem mój własny syn mówi, niby przypadkiem, iż cały dzień byli w domu. Wtedy rozumiem – po prostu nie chcą mnie widzieć.

Ale się nie poddałam. Kupowałam Kacprowi zabawki, książki, ubranka. Przywoziłam owoce, ciastka do herbaty, starałam się pomóc, przynieść choć trochę ciepła. Przecież mają kredyt, trudności, Kasia jest na macierzyńskim… Ale wszystko na próżno. Kiedy przyjeżdżam, Kasia choćby nie wita się normalnie. Po prostu wychodzi do drugiego pokoju i zamyka za sobą drzwi.

Siedzę w kuchni z Markiem i Kacprem. Pijemy herbatę, bawimy się, rozmawiamy. A ona – jakby nas nie było. Jak można tak postępować? Przecież ja do niej z dobrymi intencjami! Nigdy nie powiedziałam jej nic przykrego. Żadnej krytyki. Wręcz przeciwnie – zawsze starałam się pochwalić, pomóc, nie narzucać rad. Dlaczego więc jestem dla niej jak obca?

Może boi się, iż będę się wtrącać? Ale ja przecież taka nie jestem! Chciałam tylko być częścią ich rodziny, dzielić radości, wspierać w trudnych chwilach. Co w tym złego?

Już nie wiem, jak mam się zachować. Nie chce mi się tam jeździć, ale nie widzieć wnuka – to rozdziera serce. Kocham mojego syna. Kocham jego rodzinę. Ale widocznie nie wszyscy potrzebują mojej miłości…

Mimo to nie poddaję się. Wierzę, iż pewnego dnia Kasia otworzy drzwi, wyjdzie do kuchni, usiądzie z nami przy stole i powie: „Witaj, mamo Wando. Cieszymy się, iż jesteś.” Tylko czy doczekam tej chwili…

Idź do oryginalnego materiału