Przejrzysta i jasna: Nie potrzebuję mężczyzny, którego muszę ciągnąć za sobą!
Nazywam się Katarzyna Nowak, mieszkam w Płocku, nad brzegiem Wisły, w sercu Mazowsza. Z Michałem jesteśmy razem prawie trzy lata, a od roku dzielimy wspólny dom. Znam jego rodzinę, on zna moją. Od wiosny oboje pracujemy, co zainspirowało nas do snucia ambitnych planów: zaczęliśmy mówić o ślubie, dziecku, przyszłości, która wydawała się tak bliska i realna. Wszystko jednak legło w gruzach pewnego czarnego dnia na początku czerwca, kiedy to życie Michała rozsypało się na kawałki. Jego matka zmarła — nagle i bezlitośnie. Wracała z pracy, zasłabła na ulicy z powodu zawału serca, zmarła w drodze do szpitala. To był ogromny cios, ból nie do zniesienia dla wszystkich z nas.
Nie odstępowałam go na krok. Michał to mężczyzna, którego kocham i z którym chciałam związać swoje życie. Byłam przy nim, dzieląc jego bezsenne noce, ocierając łzy spływające po jego policzkach, cierpliwie znosząc, jak zalewał swoje cierpienie wódą, wypijając kolejne kieliszki. Ściskałam jego dłoń, gdy upadał w otchłań rozpaczy, w czarną przepaść, gdzie nie było światełka. choćby gdy mnie odpychał, krzyczał, bym nie widziała jego słabości, zostawałam. Nie mogłam go zostawić samego w tym piekle. Był moim wszystkim, a ja byłam gotowa nieść jego ból wraz z nim.
Ale mijają miesiące, a Michał jest przez cały czas ten sam — załamany, zagubiony. Zamknął się w czterech ścianach, oddzielił się od świata. Nie spotyka się z przyjaciółmi, dniami nie mówi do mnie ani słowa. Cokolwiek bym nie zaproponowała — wyjście, odwrócenie uwagi, życie dalej — on macha ręką, patrzy martwymi oczami i milczy. Całe dnie spędza w domu, wpatrując się w jeden punkt, nie robiąc nic. choćby wziął bezpłatny urlop, ryzykując utratę pracy na zawsze. Nie wiem, jak go wyciągnąć z tej ciemności. Rozumiem, jaka to strata — utrata matki, ale on jakby umarł razem z nią. Kiedy próbuję powiedzieć, iż życie toczy się dalej, iż trzeba walczyć dla żyjących, rzuca mi w twarz: „Jesteś bezduszna, cyniczna!” Może i ma rację, ale nie mogę nie myśleć o przyszłości.
Co, jeżeli to nie koniec naszych prób? Życie nie oszczędza — przed nami kolejne trudności, kolejne ciosy. jeżeli przy każdym takim nieszczęściu będzie się załamywać jak sucha gałązka, jak sobie poradzimy? jeżeli zawsze będę musiała być tą, która dźwiga wszystko na sobie, po prostu nie wytrzymam. I nie chcę takiego losu! Potrzebuję przy sobie mężczyzny — silnego, niezawodnego, z którym będziemy dzielić ciężary po równo, a nie kogoś, kogo muszę ciągnąć za sobą jak ciężki ładunek. Zmęczyłam się byciem jego podporą, jego kołem ratunkowym, podczas gdy on tonie we własnym morzu łez i nie próbuje choćby wypłynąć.
Boję się przyznać do tego choćby najbliższym. A co, jeżeli i oni mnie potępią, nazwą zimną, bezduszną? Widzę, jak przyjaciółki patrzą z wyrzutem: „Jego matka zmarła, a ty myślisz o sobie!” Ale ja nie jestem z kamienia — też cierpię, też płaczę nocami, patrząc na niego, na tego obcego, zagubionego człowieka, w którego zamienił się mój Michał. Gdzie jest ten chłopak, który śmiał się ze mną, snuł plany, marzył o naszej przyszłości? Już go nie ma i nie wiem, czy kiedykolwiek wróci. Boję się — boję się stracić naszą miłość, boję się zostać z nim takim, boję się odejść i potem żałować.
Nie chcę go zostawiać w potrzebie, ale nie mogę już być jego opiekunką. Każdego dnia widzę, jak on gaśnie, i czuję, jak sama gaśnie przy nim. Praca, dom, jego milczenie — wszystko przygniata mnie jak betonowa płyta. Marzyłam o rodzinie, o szczęściu, a dostałam to — bezkresną tęsknotę i samotność we dwoje. Jak mam uratować naszą miłość? Jak wyciągnąć go z tego bagna? A może czas ratować siebie? Nie wiem, co robić. Serce rozdziera się między współczuciem dla niego a pragnieniem żyć własnym życiem. Proszę was, pomóżcie radą — jak mam go przywrócić do życia albo znaleźć siłę, by odejść, jeżeli on już nie jest tym, którego kochałam? Jestem na krawędzi przepaści i potrzebuję światła, by się wydostać.