Wszystko będzie dobrze, synku…
„Krzysiu, synku, to mama” – rozległ się cichy głos w słuchawce.
Krzysztofa zawsze irytowało, iż matka mówiła, iż to ona dzwoni. Jakby nie rozpoznawał jej głosu. Tłumaczył jej tyle razy, iż na ekranie wyświetla się nazwa dzwoniącego, więc wie, iż to ona.
Mama miała stary telefon z klawiaturą. Kupił jej nowoczesny, z mnymi opcjami, ale odmówiła.
– Za stara już jestem na takie nowinki. Lepiej podaruj… Wandzie. Jej córka takich prezentów nie robi. Będzie się cieszyć.
Wanda ucieszyła się z telefonu, gwałtownie go opanowała. Krzysztof nie bez powodu jej go dał – gdyby coś się stało matce, Wanda miała od razu do niego zadzwonić. Wpisał więc swój numer do jej kontaktów.
– Mamo, wiem, iż to ty – uśmiechnął się Krzysztof. – Wszystko w porządku?
– Synku, jestem w szpitalu.
Przez plecy Krzysztofa przebiegł zimny dreszcz.
– Co się stało? Serce? Ciśnienie? – pytał gorączkowo.
– Operację mi jutro zrobią. Przepuklina się zaogniła. Już nie mogę wytrzymać.
– Dlaczego wcześniej nie zadzwoniłaś? Mamo, przyjadę jutro, zabiorę cię do miasta. Tam szpitale lepsze, chirurdzy znakomici. Proszę, odmów tej operacji – nalegał.
– Synku, nie martw się. Pamiętasz doktora Stanisława? On jest bardzo dobry…
– Mamo, posłuchaj, przyjadę rano – przerwał Krzysztof. – Nie zgadzaj się na operację do tego czasu – prawie krzyczał, bo głos matki stał się ledwo słyszalny.
– Nie martw się. Wszystko będzie dobrze, synku. Kocham cię… – W słuchawce rozległy się krótkie sygnały.
Krzysztof spojrzał na ekran. Na ciemnym tle migały cyfry – dziesięć minut po północy.
Ostatnie słowa matki zabrzmiały głucho, jakby z oddali. Nigdy nie dzwoniła tak późno. Coś było nie tak. Wybrał numer, ale nikt nie odbierał. Dzwonił raz za razem – bez skutku.
Wstał od komputera i spojrzał przez okno. Od dwóch dni padał deszcz ze śniegiem. W normalnych warunkach do wsi jechało się pięć godzin, ale w taką pogodę – sześć. Musiał wyjeżdżać natychmiast, by zdążyć przed operacją. Kto wie, o której ją zaplanowali. Drogi pewnie rozmiękły, ale nie jechał przecież do wsi, tylko do szpitala w powiatowym centrum.
Wyłączył komputer i zaczął się pakować. Wychodząc, przypomniał sobie, iż nie wziął ładowarki. Wrócił, chwycił ją i powtórnie stanął w przedpokoju. *„Jeśli o czymś zapomnisz i wrócisz, spojrzyj w lustro”* – przypomniały mu się słowa matki. Spojrzał na siebie – twarz miał zmęczoną, wzrok niespokojny. *„Mama powiedziała, iż wszystko będzie dobrze, a nigdy mnie nie okłamała”* – pomyślał i wyszedł.
W samochodzie zastanawiał się, czy nie zadzwonić do Wandy. Była sąsiadką, przyjaciółką matki od lat. Ale on pracował w nocy, a na wsi ludzie kładą się wcześnie. Dlaczego jednak Wanda do niego nie zadzwoniła? Przecież ją prosił. Niepokój wrócił. Silnik się rozgrzał, więc ruszył.
Ile razy namawiał matkę, by zamieszkała z nim. Mieszkanie miał przestronne, miejsca starczyłoby. Ale odmawiała. *„Synku, ty młody jesteś, ja będę tylko zawadzać. Mi tu dobrze. Nigdzie nie pojadę.”*
Ach, mamo, mamo… Dlaczego wcześniej nie zadzwoniłaś? Zawsze bała się przeszkodzić, być komuś ciężarem.
Przypomniał sobie ich rozmowę. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, co go zaniepokoiło. Głos miała dziwny, stłumiony, jakby mówiła przez jakąś przeszkodę. Ostatnich słów prawie nie zrozumiał. I ten ton, jakby przepraszała. Pewnie myślała, iż go obudziła w środku nocy. Nigdy wcześniej nie dzwoniła tak późno.
Przepuklinę miała od lat, bolała przy zmianie pogody. Ale zwlekała z operacją. Raz sadzić trzeba, raz zbierać, a potem Wanda zachorowała, nie mogła jej zostawić. Zawsze znajdowała wymówki.
A on sam? Mieszkał niedaleko, miał auto, ale nigdy nie było czasu przyjechać. Też znajdował usprawiedliwienia.
Pamiętał matkę jako dobrą, czułą. Ale potraf byłaI kiedy patrzył na małą Nadieńkę, śmiejącą się tak samo jak kiedyś jego mama, zrozumiał, iż jej miłość nigdy go nie opuściła.