Dzisiaj znowu myślałam o całej tej sytuacji z babcią i tym, jak gwałtownie ludzie pokazują, co tak naprawdę mają w sercu.
Po co brać kredyt, skoro można czekać, aż babcia umrze i odziedziczy się jej mieszkanie? Właśnie tak rozumował kuzyn mojego męża, Tomasz. Ma żonę Kingę i trójkę dzieci, a cała ich rodzina żyje w oczekiwaniu na spadek. Nie chcą wiązać się z bankami, wolą marzyć o dniu, gdy mieszkanie babci trafi w ich ręce. Na razie mieszkają u mamy Kingi w ciasnej dwupokojówce w Sopocie, nad Bałtykiem, i ewidentnie ich to męczy. Tomasz i Kinga coraz częściej szepczą, jakby „załatwić sprawę” z babcią.
A babcia, Zofia Stanisławówna, to prawdziwy diament. Mając siedemdziesiąt pięć lat, tryska energią, żyje pełnią życia i nie narzeka na zdrowie. Jej mieszkanie w samym centrum Gdańska zawsze jest otwarte dla przyjaciół, opanowała telefona, chodzi na wystawy, bywa w teatrach, a czasem pozwala sobie choćby na niewinną zabawę na dancingach dla seniorów. Jakby promieniała, a jej życie to przykład tego, jak można cieszyć się każdym dniem. Ale dla Tomasza i Kingi to nie powód do dumy, tylko źródło irytacji. Mieli już dość czekania.
W końcu ich cierpliwość pękła. Postanowili, iż Zofia Stanisławówna ma przepisać mieszkanie na Tomasza, a sama ma się wyprowadzić do domu opieki. choćby się z tym nie kryli, twierdząc, iż „babci będzie tam lepiej”. Ale Zofia Stanisławówna nie należy do tych, którzy się poddają. Stanowczo odmówiła, a to rozpaliło prawdziwą burzę. Tomasz wpadł w szał, krzyczał, iż jest „egoistką” i „musi myśleć o wnukach”. Kinga dolewała oliwy do ognia, sugerując, iż babcia „za długo już żyje”.
Gdy ja i mąż, Piotr, dowiedzieliśmy się o tym, byliśmy w szoku. Zofia Stanisławówna zawsze marzyła o podróży do Włoch – zobaczyć Koloseum, poczuć zapach świeżych trufli, przespacerować się uliczkami Rzymu. Zaproponowaliśmy, żeby zamieszkała z nami, wynajęła swoje mieszkanie i oszczędzała na marzenia. Zgodziła się, i niedługo jej przestronne trzypokojowe mieszkanie w centrum miasta zaczęło przynosić dochód. Gdy Tomasz i Kinga się o tym dowiedzieli, urządzili piekło. Uważali, iż mieszkanie należy do nich, i żądali, by babcia ich tam wpuściła. Oskarżyli choćby Piotra, iż „zrobił babci wodę z mózgu” dla spadku. Tomasz posunął się do żądania pieniędzy z czynszu, nazywając je „swoją należnością”. Odpowiedzieliśmy krótko: „Nie będzie”.
Kinga zaczęła nas nachodzić prawie codziennie. Raz sama, raz z dziećmi, raz z jakimiś absurdalnymi prezentami. Wypytywała, jak się miewa babcia, ale znaliśmy jej prawdziwe intencje – ona i Tomasz wciąż liczyli, iż Zofia Stanisławówna niedługo „odejdzie” i zostawi im spadek. Ich chciwość i bezczelność były porażające.
Tymczasem Zofia Stanisławówna uzbierała już dość pieniędzy i poleciała do Włoch. Wróciła rozpromieniona, z walizką wspomnień i zdjęć. Zaproponowaliśmy, by nie przestawała: sprzedała mieszkanie i kontynuowała podróże, a na starość mieszkała z nami w spokoju. Zastanowiła się i zdecydowała. Jej duże mieszkanie poszło za dobrą cenę, a za zarobione pieniądze kupiła małe, przytulne studio na obrzeżach Gdańska. Resztę przeznaczyła na nowe przygody.
Zofia Stanisławówna zwiedziła już Hiszpanię, Austrię i Niemcy. W Monachium, podczas wycieczki po zamku Neuschwanstein, poznała Włocha o imieniu Giovanni. Ich romans był jak z filmu: w wieku siedemdziesięciu pięciu lat wyszła za niego za mąż! Ja i Piotr polecieliśmy na ślub do Włoch, i to było niesamowite – widzieć ją promieniejącą wZofia Stanisławówna teraz mieszka z Giovannim w Rzymie, a Tomasz i Kinga wciąż tkwią w tej samej ciasnej dwupokojówce w Sopocie, gryząc się wzajemnie z irytacji.