“Babcia już nie będzie”: jak odmówiłam bycia darmową nianią
Obudziłam się od miękkich promieni czerwcowego słońca, które musnęły moją twarz. Poranek był zaskakująco cichy. Ani płaczu dziecka, ani telefonów z prośbami: “Posiedź, proszę, z Krzyszkiem chociaż do wieczora”. Rozkosznie się przeciągnęłam, spojrzałam w sufit i po raz pierwszy od dawna poczułam – dziś nie muszę nigdzie biegać, nikomu dogadzać, niczego tłumaczyć.
Wstałam z łóżka, przeszłam do kuchni, wsypałam do tygielka zmieloną kawę, włączyłam gaz. Pachniało wolnością. Na krześle leżał notatnik – ten sam, do którego jeszcze dziesięć lat temu zapisywałam pomysły na opowiadania. Kiedyś marzyłam, by zostać pisarką, ale jakoś zawsze to odsuwałam. Najpierw praca w szkole, potem małżeństwo, narodziny Ewy, rozwód, kredyty, obowiązki. A teraz – wnuk.
Mały Krzyś pojawił się w moim życiu nagle, tak jak całe dorosłe życie Ewy. Ona, jeszcze wczoraj beztroska studentka, pewnego dnia zadzwoniła i, niepewnie jąkając się, powiedziała:
— Mamo, jestem w ciąży. Z Tadeuszem zdecydowaliśmy, iż zatrzymamy dziecko.
Nic nie powiedziałam. Po prostu usiadłam na taborecie, mocniej ścisnęłam telefon w dłoni i cicho odpowiedziałam:
— Rozumiem.
Od tamtego dnia wszystko się zakręciło. Ewa i jej chłopak Tadeusz przez cały czas studiowali, a wnuk został ze mną. Niekończące się pieluchy, kaszki, nieprzespane noce. Młodzi rodzice tłumaczyli to prosto:
— Mamo, no przecież sama mówiłaś, iż marzyłaś o wnukach. No to masz, niańcz.
Wytrzymywałam. Nie narzekałam. Ale z dnia na dzień czułam, jak moje własne życie ucieka mi przez palce. Budziłam się nie z myślami o spacerze czy czytaniu, ale z planem dnia Krzysia.
I w końcu – dziś postanowiłam. Dość.
Tymczasem na drugim końcu miasta w pośpiechu zbierała się Ewa. Pod oczami – sine podkówki. Na ramieniu – marudzący Krzyś. W jednej ręce – plecak dziecka, w drugiej – laptop. Tadeusz stał przy oknie i wysyłał wiadomość do wykładowcy, umawiając się na konsultację przed egzaminem.
— Ewa, zdążysz zawieźć go do twojej mamy? — spytał, na gwałtownie wkładając kurtkę.
— Zdążę… — burknęła przez zęby. — Znowu wszystko na mnie. A ty jakbyś nie był jego ojcem.
Wyszła z mieszkania, zapinając kurtkę w biegu. Chłopiec grymasił. W autobusie urządził awanturę. W głowie Ewy kołatała się jedna myśl: zdążyć, zdążyć, tylko żeby mama była w domu…
Podeszli pod znane drzwi. Zapukali. Za drzwiami – cisza. Potem kroki. Drzwi się otworzyły. Na progu stałam ja – spokojna, z filiżanką kawy w dłoni. Miałam na sobie szlafrok, włosy związane w niedbały kok. Ale w oczach było coś, czego Ewa dawno nie widziała – pewność.
— Cześć, mamo. Będziemy tylko pół dnia. Jutro zdamy egzaminy i już cię nie obciążymy, naprawdę — zaczęła Ewa, próbując zmiękczyć sytuację.
Wzięłam głęboki oddech. Skosztowałam kawy. I powiedziałam:
— Nie.
— Co? — Ewa zmarszczyła brwi.
— Nie wezmę Krzysia dziś. Ani jutro. Jestem zmęczona. Nie daję rady. I, najważniejsze – nie chcę już być tym, kim mnie uczyniliście – darmową nianią bez prawa wyboru.
Tadeusz próbował wtrącić:
— Pani Danuto, no przecież rozumie, oboje studiujemy, nie mamy czasu…
— A ja mam? — mój głos zabrzmiał jak lód. — Ja też jestem człowiekiem. Mam marzenia. Chcę pisać. Chcę po prostu… żyć. Nie mam osiemdziesięciu lat, wciąż jestem młoda i nie chcę grzebać się żywcem pod ciężarem waszych obowiązków.
— Więc tak to jest? — gorzko się uśmiechnęła Ewa. — Więc my jesteśmy ci ciężarem.
— Jesteście moją rodziną. Ale rodzina to szacunek. To nie dzwonienie wieczorem i stawianie przed faktem, iż jutro znowu mam wszystko rzucić. To nie decydowanie za moimi plecami, iż “i tak siedzisz w domu”.
Zapadła cisza. Krzyś ucichł. Ewa i Tadeusz stali, nie wiedząc, co powiedzieć. W końcu Ewa wypaliła zimno:
— Dobrze. Pójdziemy. Ale, mamo, gdy będziesz potrzebować pomocy – przypomnij sobie ten dzień.
— Oczywiście — skinęłam głową. — Tylko wtedy, gdy poproszę, nie postawię was przed faktem.
Wyszli. Cicho, nie zatrzaskując drzwi. A ja wróciłam do kuchni. Usiadłam. Otworzyłam notatnik.
Dłoń mi drżała – nie ze strachu, ale z tego, iż po raz pierwszy od lat zrobiłam coś tylko dla siebie. Zaczęłam pisać. I z każdą kolejną linijką czułam, jak oddech staje się lżejszy, a świat – szerszy.
Tamtego dnia po raz pierwszy od dawna poczułam, iż znów należę do siebie. I to uczucie było cenniejsze niż wszystko.