Ale słuchaj, muszę ci opowiedzieć o naszej babci, która chyba bawi się naszymi nerwami jak kot z myszą. Uwierz, to nie jest łatwa sprawa.
Ja mam na imię Katarzyna, mam 37 lat, jestem zamężna, moja mama ma 56 lat, a nasza babcia – babcia Wanda – skończyła już 85. Mieszkamy w małym miasteczku na Podlasiu, gdzie zimy są takie, iż aż dzwonią w kościach, a drogi między domami zdają się ciągnąć w nieskończoność, zwłaszcza gdy pędzisz przez zaspy w środku nocy.
Babcia Wanda, mimo swojego wieku, uparcie mieszka sama w starym drewnianym domu na końcu wsi. Ani słyszeć nie chce o przeprowadzce do mamy, choć ta proponowała jej tysiąc razy ciepły kąt i opiekę. Babcia powtarza, iż jej dom to jej zamek, i nikt jej stąd nie wyrzuci. Ale ostatnio chyba tak bardzo jej samotność doskwiera, iż znalazła sposób, żeby nas trzymać w ciągłej gotowości.
Zaczęła dzwonić do nas z mamą prawie codziennie, jęcząc, iż „bardzo źle się czuje”. Głos jej się trzęsie w słuchawce, stęka, mówi, iż „serce ją kłuje” albo iż „nogi jej się plączą”. My z mamą, rzucając wszystko, pędzimy do niej, z sercem w gardle. A tam? Babcia, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nagle ożywa. Krząta się po domu, proponuje herbatę z konfiturami i jeszcze żartuje. A my stoimy jak słupy soli, nie wiedząc, czy śmiać się, czy płakać.
Jesteśmy już tym zmęczone. Każdy taki telefon to jak porażenie prądem, ale nie możemy tak po prostu machnąć ręką i nie przyjechać. A nagle tym razem naprawdę coś się dzieje? A jeżeli nie przyjedziemy i stanie się coś złego? Ta myśl gryzie nas bez przerwy. Boimy się, iż jeżeli zignorujemy jej wołanie, to nigdy sobie tego nie wybaczymy.
Wszystko zaczęło się rok temu. Pamiętam, jak z mamą przyjechałyśmy do babci o czwartej nad ranem, w śnieżycy, choćby nie mając czasu się porządnie ubrać. Ja byłam w podkoszulku, mama w narzuconym na piżamę starym płaszczu. Myślałyśmy, iż zastaniemy babcię na łożu śmierci, a ona wita nas uśmiechem i mówi, iż „tylko ciśnienie podskoczyło”. Po pół godzinie już wyciągała z szafki swoje słynne śliwkowe powidła i zapraszała nas do stołu. Byłyśmy w szoku, ale wtedy uznałyśmy to za przypadek.
Próbowałyśmy zrozumieć, o co chodzi. Namawiałyśmy babcię na badania w szpitalu, ale ona machała ręką, iż „ci lekarze tylko kieszenie naciągają”. Więc przyprowadziłyśmy do niej lekarza. Zbadał ją, zmierzył ciśnienie, posłuchał serca i orzekł, iż jak na jej wiek jest w świetnej formie. „Potrzebuje więcej towarzystwa – dodał, patrząc na nas z mamą. – Odwiedzajcie ją częściej, a telefony się skończą”. Ale jakże się mylił!
I tak staramy się dla babci znaleźć czas. Ja mieszkam godzinę drogi od niej, mama trochę bliżej, ale po pracy, w korkach i zmęczeniu, nie da się przyjeżdżać codziennie. W weekendy się zmieniamy – raz ja przywożę zakupy i gadamy przy herbacie, raz mama pomaga jej sprzątać. Na święta zawsze jesteśmy razem, z prezentami i kwiatami, żeby ją ucieszyć. Ale widocznie to za mało. Chce więcej – naszej uwagi, naszych nerwów, naszego czasu.
Mama nie raz proponowała babci, żeby zamieszkała z nią. Gotowa była oddać jej najlepszy pokój, otoczyć opieką, ale babcia nie ustępuje. „Nie chcę wam ciążyć – mówi, a potem znowu dzwoni w środku nocy. – Wolę umrzeć w swoim domu”. Te słowa bolą jak nóż wbity w serce, ale co możemy zrobić?
Tysiąc razy prosiłyśmy babcię, żeby nie dzwoniła, jeżeli naprawdę nic się nie dzieje. Tłumaczyłyśmy, iż każdy taki telefon to stres, strach, stracone godziny snu. Ale ona jakby nie słyszy. Albo nie chce słyszeć. Telefony nie ustają, a my z mamą ciągle w tej samej pułapce – jechać czy nie? Zignorować czy uwierzyć? Boimy się popełnić błąd, boimy się przegapić moment, gdy pomoc będzie naprawdę potrzebna.
Czasem myślę, iż babci po prostu brakuje ciepła, rozmów, śmiechu. Może te telefony to jej desperacka próba zatrzymania nas blisko? Ale dlaczego wybrała tak okrutny sposób? Dlaczego każe nam żyć w ciągłym strachu? Nie wiem, jak znaleźć wyjście. Kochamy babcię, ale ta gra na naszych nerwach wyczerpuje nas do cna. Mimo to, dopóki będzie dzwonić – będziemy przyjeżdżać. Bo jeżeli nie przyjedziemy, a coś się stanie… ten ciężar winy przygniecie nas na zawsze.