Dzisiaj wydarzyło się coś, czego nigdy nie zapomnę. Jak co rano, jechałem autobusem linii 318 z Włocławka do Torunia. Kierowca, pan Marek Kowalski, jak zwykle punktualny, prowadził spokojnie pośród pól i łąk. W środku znajomi pasażerowie jedni do pracy, drudzy na zakupy, jeszcze inni po prostu podziwiali krajobraz przez okno.
Wszystko było zwyczajne, aż nagle jakby spadł z nieba pojawił się pies. Duży, złocisty kundel, wyglądający na bernardyna, zaczął biec obok autobusu. Z początku równolegle, potem zygzakował, jakby próbował nas ostrzec. W autobusie zrobiło się gwarno.
Patrzcie! Ten pies goni autobus! zawołała młoda dziewczyna, Zosia Nowak.
Może zgubił właściciela? dodał starszy pan, Jan Wiśniewski.
Ale coś było nie tak. Pies nagle przyspieszył, wyprzedził autobus i stanął przed nim, szczekając głośno. Kierowca gwałtownie zahamował. Opony zawyły, pasażerowie potoczyli się po siedzeniach.
Dlaczego nie jedziemy?! ktoś krzyknął.
Kilka osób wyszło, ostrożnie podchodząc do psa. Ten nie uciekał, tylko patrzył na nich uważnie.
I wtedy… BUM!
Eksplozja wstrząsnęła powietrzem. Autobus uniósł się w górę, a płomienie pochłonęły go w sekundę. Ci, którzy wyszli, stali w osłupieniu. Psy nie szczekają bez powodu.
Pies? przez cały czas tam był. Jakby wiedział.
Dziś nauczyłem się, iż czasem najprostsze ostrzeżenie może uratować życie. A ten bezimienny kundel? Był aniołem stróżem w psiej skórze.
Policja już szuka odpowiedzi kto to zrobił? I jak pies mógł wiedzieć? Ale to historia na inny wpis.