Antoni Tyzenhauz – wzlot i upadek wizjonera z Litwy

studiowschod.pl 2 lat temu

W drugiej połowie XVIII wieku upadek Rzeczypospolitej obojga narodów był już ewidentny choćby dla jej własnych elit. Słabość systemu politycznego w stosunku do państw ościennych oraz gospodarka uzależniona od zagranicznych wyrobów nie mogły pozwolić na utrzymanie państwa, nie mówiąc choćby o jego rozwoju.

Potrafili znaleźć się ludzie, którzy ten stan rzeczy usiłowali zmienić i wszelakimi inicjatywami uratować Rzeczpospolitą od losu który w końcu i tak ją spotkał. Ich koncepcje były śmiałe i ambitne, jednak nie zawsze przemyślane i potrafiły zrazić do siebie bardzo wpływowych ludzi. Idealnym wręcz przykładem takiego wizjonera jest Antoni Tyzenhauz.

Urodzony w 1733 roku w Nowojelni, w ówczesnym województwie nowogrodzkim, pochodził z rodziny Niemców inflanckich. By nabrać ogłady i światowości, jako młody człowiek został wysłany do Wołczyna na dwór Fryderyka Michała Czartoryskiego, kanclerza wielkiego litewskiego. Tam poznał Stanisława Antoniego Poniatowskiego, krewniaka Czartoryskich. Gdy ten został królem, powierzył w 1765 roku Tyzenhauzowi urząd podskarbiego nadwornego litewskiego, a także pieczę nad zarządem dóbr królewskich na Litwie. Z ogromem możliwości na 32-letniego „inflanckiego diabła” spłynęły niemałe ambicje. To właśnie w tym okresie narodził się jego plan zbudowania w rekordowo krótkim czasie w kraju rolniczym i zacofanym na tle Europy wszystkie istniejące ówcześnie gałęzie przemysłu. Idea gospodarczego uniezależnienia Rzeczypospolitej od zagranicy za jednym zamachem, we wszystkich niemal dziedzinach, niewątpliwie była kusząca.

Realizację planu rozpoczął od posunięcia bardzo racjonalnego – radykalnego zwiększenia dochodów z powierzonych mu dóbr. W ciągu kilku zaledwie lat roczny dochód królewski wzrósł z 300 tys. złotych polskich do bagatela półtora miliona. Stanisław August wielce był z tego finansowego sukcesu zadowolony, a Tyzenhauz tym bardziej, gdyż dawało mu to pole do realizowania bardzo poważnych inwestycji. Jako starosta grodzieński, na ich lokację wybrał okolice Grodna – Horodnicę nad Łosośną. Nie był to przypadek, w Grodnie odbywały się bowiem sejmy, było to więc miasto o wysokim statusie. prawdopodobnie chciał też pokazać panom posłom, iż budowę samowystarczalnej gospodarki narodowej, a przez to i silnego państwa, nie jest ponad zdolności ludzkie. W Horodnicy powstały tedy osady fabryczne oraz manufaktury, zatrudniające choćby do 3 tys. pracowników, co na drugą połowę XVIII wieku w Europie było liczbą całkiem znaczną. Licznie pracowali w niej fachowcy z zagranicy, m.in. czescy piwowarzy oraz francuscy konstruktorzy powozów.

Nie można więc Tyzenhauzowi odmówić rozmachu i ambicji. Jednak wpatrując się w istotne szczegóły można powątpiewać w racjonalne przemyślenie tych inwestycji. Nie miał odpowiedniej wiedzy ani danych z zachodu Europy. Do książek nie zaglądał, gdyż nie znał żadnego języka obcego, za granicą nigdy nie był. Sądził, iż jego postawa człowieka czynu, energia, intuicja i pomysłowość wystarczą. Marian Brandys w swoich pracach zarzucał Tyzenhauzowi inwestowanie „bez ładu i składu. Produkował w tych fabrykach rzeczy najróżniejsze: artykuły pierwszej potrzeby i przedmioty najbardziej wyszukanego luksusu. Sukna, płótna i perskie dywany; kapelusze, pończochy i złote galony dla oficerów (…). Uruchamiał młyny, piwowarnie, olejarnie, huty, warsztaty mechaniczne, farbiarnie tkanin i skór. Otwierał własne sklepy tekstylne i magazyny galanteryjne.” Horodnica, ze względu na liczne przędzalnie, wytwarzanie płótna, tkanin, sukna, ale i pończoch oraz koronek, zaczęta być nazywana choćby „polskim Manchesterem”.

Zadbano także o wykształcenie pracowników manufaktur, powstała szkoła lekarska, akuszerska, księgowa, budownicza i inne. Tym sposobem starano się wykształcić całe pokolenie ludzi pożytecznych dla kraju. Działalność tego „zagłębia manufakturowego” miała także i swoje ciemniejsze strony. Wbrew istniejącym już wtedy tendencjom, Tyzenhauz realnie przywrócił pańszczyznę poprzez zrezygnowanie z oczynszowania włościan. Jednak największym jego problemem była niska konkurencyjność na kluczowym rynku, czyli krajowym. Nastawiono się na produkcję towarów luksusowych, na które podaż była ograniczona, a pierwsze wyroby były drogie i niezbyt wysokiej jakości. Ponadto, z dokumentów z epoki wynika, iż jedne fabryki potrafiły przeszkadzać w funkcjonowaniu innych. Nie czekano na wyniki tych już funkcjonujących, tylko od razu zakładano nowe. Nie dopilnowano reklamy i dystrybucji wyprodukowanych towarów, więc większość z nich zalegała na magazynach.

Koniec Tyzenhauza nadszedł jednak z innych powodów. Nie ograniczał się on do roli inwestora i przedsiębiorcy, jego wpływ na politykę oraz rozpychanie się na ziemiach litewskich bardzo radziły Radziwiłłów i Czartoryskich. Miał on według magnatów układać sejmiki, wyznaczać posłów, godzić spory, a choćby aranżować małżeństwa. Bardziej prawdopodobne jest jednak to, iż podskarbi Tyzenhauz naraził się elitom litewskim spisem i wyznaczeniem granic dóbr królewskich, wśród których liczne były w bezprawnym posiadaniu szlachty. Mimo osobistego poparcia samego króla Stasia, Tyzenhauz naraził się także jego zachłannej rodzinie, oczekującej profitów z grodzieńskich inwestycji. Inspekcja dokonana pod wpływem skarg i donosów przez królewskiego bratanka, Stanisława Poniatowskiego, potwierdziła nieracjonalne gospodarowanie. Książę, zwolennik ścisłych cyfr i dokładnych planów, nie mógł zaakceptować magnackiego rozmachu i improwizacji.

Ostatecznie Tyzenhauza pogrążyła nierentowność grodzieńskich manufaktur. Zadłużony król liczył na pieniądze z zarządzanych przez podskarbiego ziem, podczas gdy dużą część dochodów poświęcono na dalsze inwestycje, a produkcja nie dała oczekiwanych zysków. Przy okazji wykryto iż nie zawsze panuje nad podporządkowanymi sobie ludźmi oraz znaleziono różne interesujące zabiegi buchalterskie, które dziś można by nazwać kreatywną księgowością. Tyzenhauz został zwolniony ze swoich funkcji w 1780 roku, sejmowa komisja uwolniła go z zarzutu defraudacji pieniędzy. Rozgoryczony niepowodzeniem zmarł pięć lat później w Warszawie. Jego następcy gospodarką rabunkową doprowadzili do upadku manufaktur.

Radykalne przekształcenia ekonomiczno-gospodarcze nie są czymś obcym dla polskiej historii, niestety plan Tyzenhauza nie był jednym z nich i zakończył się porażką. XIX-wieczny historyk Julian Bartoszewicz ocenił, iż gdyby podskarbi był człowiekiem wykształconym, zostałby wręcz geniuszem ekonomicznym swojej epoki. A jak można sądzić, jego przedsięwzięcia gospodarcze – łączące wiedzę z przymiotami charakteru – byłyby oszałamiającym sukcesem.

Idź do oryginalnego materiału