Pedagożka-resocjalizatorka, pisarka i działaczka społeczna – łączy literacką pasję z troską o osoby starsze, współtworząc politykę senioralną w Ostrowie Wielkopolskim. Jej książki z pogranicza horroru i baśni zdobywają uznanie: „Diabeł zza okna” była nominowana do Książki Roku 2020 w plebiscycie portalu lubimyczytac.pl, „Kuklany las” wyróżniono w konkursie „Brakująca Litera”, a „Po zbutwiałych schodach” zajęła 2. miejsce w kategorii horror w 2024 roku ponownie na lubimyczytac.pl. O literaturze i działaniu na rzecz seniorów z Anną Musiałowicz rozmawia Kazimierz Nawrocki.
Więcej aktualnych informacji znajdziesz na stronie głównej gazetasenior.pl
Kazimierz Nawrocki: Horror to dość nietypowy wybór gatunku. Skąd u Pani fascynacja mrocznymi historiami? Czy kryje się za tym jakaś osobista opowieść? A może po prostu lubi się Pani bać?
Anna Musiałowicz: Mroczne historie towarzyszą nam od dziecka – przecież już baśnie zawierają w sobie niepokojące treści, czasem wręcz drastyczne opisy, chociażby ucinanych palców, palenia żywcem w piecu… W ten sposób od maleńkości jesteśmy oswajani ze strachem, uczymy się radzić sobie z lękami. W podobny sposób na dorosłych działa czytanie czy oglądanie horrorów, w dodatku pozwala ono na przeżycie intensywnych emocji w bezpiecznym środowisku. Nie lubię się bać, ale lubię odczuwać ulgę, gdy zagrożenie – zwłaszcza gdy jest ono fikcyjne – minie. Nie upieram się też przy pisaniu horrorów. Owszem, taka łatka do mnie przylgnęła, ale odkąd tylko zaczęto wydawać moje powieści, słyszę, iż są one trudne do sklasyfikowania. Jest w nich dużo warstwy obyczajowej, psychologicznej, jest oczywiście i groza. Myślę, iż każdy czytelnik zwraca uwagę przede wszystkim na to, co jemu najbliższe. Ktoś kiedyś określił, iż w mojej twórczości nie straszę czytelników, tylko właśnie piszę o tym, jak w człowieku rodzi się strach. Ilu ludzi, tyle opinii. Natomiast mroczne historie są fascynujące, tak jak kuszące jest odkrywanie tajemnic. Czyż nie jest interesujące poznawanie tego, co kryje się w ciemnych zakamarkach? Czyż nie wywołuje to ciarek na plecach? To, co niesamowite, intryguje. Czasem najpiękniejsze rzeczy nie ukazują się w pełni słońca na prostej ścieżce, ale wśród cieni w gęstym lesie. Nie zawsze jest ważne, dokąd droga biegnie, ale którędy prowadzi.
Pisarski warsztat to temat pełen tajemnic. Oczami wyobraźni widzę klasyczny obraz: biurko zasłane notatkami, kubki po kawie, a gdzieś w kącie czający się kot. Jak naprawdę wygląda Pani przestrzeń do pisania? Czy ma Pani swoje rytuały twórcze? Co pomaga, a co przeszkadza?
Kot nie czai się w kącie, ale bezczelnie siada na klawiaturze i domaga się głaskania. Gdy zostanie odpowiednio wypieszczony, kładzie się na łóżku obok i bacznie przygląda temu, jak pracuję, czasem jedynie udając, iż drzemie. Jest uroczym rozpraszaczem.
Zamiast kawy wolę zieloną herbatę. Parzę ją sobie w co najmniej półlitrowym kubku, żeby starczyło mi jej na długo. Notatki zapisuję w zeszycie. Kiedyś na jego okładce obowiązkowo – by zapewnić sobie szczęście – znajdował się czarny kot. w tej chwili sierściuch jest biały, bo akurat tylko taki notatnik był w sklepie, a potrzebowałam na „zaraz, już, teraz, natychmiast”. Lubię pisać w ciszy. Nie znoszę, gdy cokolwiek mnie dekoncentruje, zatem najlepszą godziną na tworzenie jest ta, kiedy wszyscy jeszcze śpią: po czwartej rano. Ostatnio jednak częściej zdarza mi się pisać wieczorami. Kiedy zasiadam do przelewania moich myśli do pliku, ważna jest dla mnie systematyczność. Nie czekam, aż spłynie na mnie mityczna wena, nie oczekuję jakiegoś boskiego tchnienia, by tworzyć. Oczywiście są dni, gdy słowa same przelewają się na papier czy raczej do pliku, są też takie, kiedy odnoszę wrażenie, iż spod moich palców wychodzi bełkot. Mogę napisać jedynie akapit, ważne, żeby codziennie usiąść przed komputerem na godzinę i wyrobić sobie rytm. Rutyna, przynajmniej w moim przypadku, to błogosławieństwo w procesie twórczym. ale nim nastanie ten czas, tekst rodzi się w głowie, a ja spisuję nieujarzmione myśli w zeszycie, dopiero potem układam je tak, by miały sens.
Czy podczas pracy nad książką chowa Pani tekst przed światem jak malarz niepokazujący niedokończonego obrazu? A może przeciwnie – chętnie dzieli się Pani fragmentami z bliskimi, by usłyszeć ich opinie?
Początkowo dzielę się moimi pomysłami, ale raczej ogólnie, na zasadzie zasygnalizowania, iż „coś tam piszę”, natomiast nikomu nie pokazuję choćby fragmentu tekstu, dopóki nie postawię ostatniej kropki i nie przeczytam całości. Tak naprawdę, żebym mogła coś poprawić, musi minąć co najmniej miesiąc od napisania ostatniego zdania, choć to i tak za krótko, by móc zdystansować się do własnej pracy i czytać książkę jako dzieło oderwane ode mnie. Niestety autor nie czyta tego, co napisał, tylko to, co chciał napisać. Nie inaczej jest ze mną, więc nie zawsze dostrzegam swoje błędy. W każdym razie dopiero cała książka – w wersji mniej lub bardziej surowej – trafia do moich bliskich. Ich opinie są dla mnie istotne. Przecież nie piszę do szuflady, tylko dla innych ludzi, a sama wobec własnej twórczości nie jestem obiektywna. Pierwsza faza po napisaniu książki to ta, kiedy chcę wszystko wyrzucić do kosza. Druga, gdy uznaję, iż wszystko mi się podoba. To takie zero-jedynkowe myślenie. Potem znów chcę wyrzucać… I dopiero osoba z zewnątrz jest w stanie mi powiedzieć, ile potencjału ma w sobie dany tekst, co warto poprawić, a co zostawić bez zmian.
Wydanie książki to wielka zmiana w życiu. Jak ten moment wpłynął na Panią? Czy coś się zmieniło w Pani codzienności lub sposobie postrzegania siebie?
Tu musiałabym się cofnąć pamięcią do momentu, w którym w ogóle zaczęłam pisać „na poważnie”. Nagle czas się bardzo skurczył, część życia zaczęłam spędzać w fikcyjnych światach, które zresztą sama stwarzam. Samo wydanie książki jest zwieńczeniem mojej pracy. Oczywiście czekam z niecierpliwością na chwilę, gdy będę mogła dotknąć mojego egzemplarza autorskiego powieści, wąchać kartki, ale przede wszystkim książka nareszcie trafia w ręce czytelników. Od tej pory nie należy już do mnie, ale do nich.
Pisanie wiele zmieniło w mojej codzienności – to praca na drugi etat, to godziny spędzone przy komputerze, research (czytanie innych rzeczy, szukanie, rozpytywanie, zwiedzanie), to też działania związane z promocją książek, prowadzenie socialmediów, udzielanie wywiadów czy wyjazdy na spotkania lub targi. Bez wparcia mojej rodziny nie byłabym w stanie pogodzić wszystkich aktywności.
W ogóle chyba do dziś nie mogę uwierzyć, iż to się stało, iż coś, co miało być tylko przygodą, okazało się tak istotną częścią mojego życia. Nie planowałam być pisarką, chociaż od dziecka uwielbiałam pisać. Cieszę się jednak, iż różnego rodzaju okoliczności, ale też moja wcale nie lekka praca doprowadziły mnie do punktu, w którym się w tej chwili znajduję.
Na Pani spotkaniach autorskich widać wielu seniorów. Skąd, Pani zdaniem, ich zainteresowanie horrorem? Czy myśli Pani o konkretnej grupie odbiorców, pisząc książki?
Są spotkania, na których faktycznie spotykam wielu seniorów, są też takie, na których ja zawyżam średnią wieku. Myślę, iż nie ma reguły. Gdy piszę, najważniejsza jest dla mnie historia i nie zakładam z góry, kto będzie chciał ją przeczytać. Często fabularnie cofam się do czasów, których sama nie mam możliwości pamiętać, więc tutaj z pewnością na starszych czytelników oddziałuje sentyment. W końcu piszę o latach, kiedy oni byli dwudziesto-, trzydziestolatkami, a z racji tego, iż research do książki jest dla mnie bardzo istotny, świat przedstawiony w książce dość skrupulatnie odwzorowuje ówczesną rzeczywistość. Zdarzyła mi się choćby sytuacja, gdy podczas targów książki podszedł do mnie pan w wieku senioralnym i „pogroził”, iż mnie sprawdza. Powiedział, iż jestem odważna, bo gdybym pisała o średniowieczu, nie miałby możliwości weryfikacji pewnych faktów z moich książek. A tak robi to i widzi, iż nie kłamię. To był jeden z najmilszych komplementów, jaki otrzymałam od czytelnika. Dla młodszych czytelników czytanie moich powieści to znowu okazja do poznania obyczajów danej epoki, która niby nie tak odległa, ale liczy się już niekiedy w dziesiątkach lat. Wobec dzisiejszego postępu technologicznego to prawie jak wieczność. jeżeli musiałabym faktycznie określić grupę, dla której piszę, wymieniłabym ludzi wrażliwych. Tych, którzy umieją czytać pomiędzy wierszami, którzy chcą zatrzymać się przy lekturze kilka chwil po tym, jak dotrą do ostatniej strony, którzy lubią zadumać się nad książką.
Naszych Czytelników z pewnością zaskoczy informacja, iż na co dzień zajmuje się Pani polityką senioralną w Ostrowie Wlkp. Z jakimi problemami najczęściej mierzą się seniorzy? Co jest ich największą bolączką?
Jest wiele płaszczyzn, o których można mówić w kontekście problemów seniorów i tu, w telegraficznym skrócie, mogę tylko uogólnić, czego bardzo nie lubię robić. Co człowiek, to inna historia, inne potrzeby czy możliwości rozwiązania trudnych sytuacji. Mogłabym napisać cały elaborat i czuję pewien dyskomfort, nie mogąc zagłębić się w ten temat bardziej w tym momencie. Pierwszą nasuwającą się bolączką jest oczywiście zdrowie: dostęp do leczenia i to nie tylko w kontekście umówienia wizyty z lekarzem czy oczekiwania w kolejce, ale również w tych przyziemnych kwestiach: zejścia po schodach, dojazdu, wykupienia recepty. Jak zdrowie, to wszelkie ograniczenia związane ze schorzeniami, niepełnosprawnością i zależnością od innych osób. Drugą – w zbyt wielu przypadkach – pieniądze. Emerytury czy renty rodzinne, zwłaszcza gdy dana osoba pozostaje sama, nie zawsze są wystarczające, by zaspokoić najważniejsze potrzeby, a co dopiero mówić o komforcie życia. Trzecią – wykluczenie na różnych poziomach, jak dziś to najpopularniejsze, czyli cyfrowe, ale też informacyjne, towarzyskie… Mogłabym wymieniać dalej. Myślę, iż samotność to największa bolączka dzisiejszych czasów. I tu, mówiąc o moim rodzinnym mieście, mogłabym wskazać szereg działań, które mają na celu aktywizację i integrację seniorów. Jednak czasem niełatwo dotrzeć do ludzi, którzy potrzebują wsparcia. Zamknięci w swoich czterech ścianach nie chcą, nie umieją, wstydzą się poprosić o pomoc albo wyjść do innych. Wpadają w błędne koło, cierpiąc, gdyż są niewidzialni, ale też nie mają mocy, by pozwolić siebie zobaczyć. A nic nie boli tak bardzo, jak odrzucenie i zapomnienie. O ile zdrowie fizyczne seniorów jest często poruszanym tematem, o psychicznym dopiero od niedawna zaczęło się mówić i na szczęście mówi się coraz więcej.

Anna Musiałowicz z prezydent Ostrowa Wielkopolskiego Beatą Klimek
Czy praca z seniorami sprawia, iż inaczej myśli Pani o swojej przyszłości? Czy planuje Pani własną starość?
Obecnie pracuję z aktywnymi seniorami, ale na moje doświadczenia i postrzeganie ogromny wpływ miała również wieloletnia praca w pomocy społecznej, gdy do czynienia miałam głównie z tymi będącymi w trudnej sytuacji życiowej. Czasy mamy niespokojne, przyszłość niezbadaną i dziś nie umiem choćby sobie wyobrazić, jak zmieni się świat i jaka starość mnie czeka. Prognozy nie napawają optymizmem, a nie chcę uprawiać czarnowidztwa. Czasem tylko żartuję sobie, iż muszę żyć co najmniej 120 lat, by spróbować w życiu wszystkiego, czego chcę. A jeszcze chciałabym zrobić wiele rzeczy…
Ostrów Wielkopolski to Pani miasto. Co sprawiło, iż postanowiła Pani tu wrócić? Jakie są Pani ulubione miejsca i czy mają wpływ na Pani twórczość?
Wróciłam, bo tu byli najbliżsi mi ludzie. Miejsce to przecież nie tylko budynek, czy ziemia, na której się on znajduje, ale przede wszystkim to, kto obok ciebie jest. Ostrów to po prostu mój dom.
W mojej twórczości zawsze przemycam wątki lokalne – opisuję miejsca znajdujące się w samym mieście bądź w jego okolicach. Wnikliwy czytelnik bez problemu zlokalizuje osiedle, na którym mieszkam. Co prawda chyba nigdy nie wymieniam dokładnych nazw ulic czy budynków, w których umieszczam akcję, gdyż chcę, by każdy czytelnik, bez względu z którego rejonu Polski pochodzi, mógł odnaleźć znajome mu widoki. Często zdradza mnie język – jednak gwara wielkopolska tak bardzo jest we mnie zakorzeniona, iż nie potrafię jej zupełnie nie używać. Nie czuję też potrzeby, by się jej wyzbywać.
A co do ulubionych miejsc – wierzba za oknem mieszkania moich rodziców, kamień w Kozim Borku, pewien pień w lesie na Krępie, dawna strzelnica i studnia tamże, ławka w parku na 3 Maja, chodnik pod kasztanami na ulicy prof. Kaliny, cmentarz na Grabowskiej, Galeria 33 z jej przytulną atmosferą, ale też zabytkowe ostrowskie kościoły i synagoga z ich majestatycznym, obezwładniającym pięknem, Muzeum Miasta z salą poświęconą instrumentom Tadeusza Czwordona, lodziarnia na Raszkowskiej, szezlong w jednym z lokali na Rynku… W każdym miejscu w moim mieście znajdę coś wyjątkowego. Natomiast te, w których czuję się najlepiej, to kanapy, fotele i krzesła w domach: moim, moich rodziców i przyjaciół.
Została Pani nominowana do tytułu Ostrowianina Roku 2024. Jakie to uczucie? Co ta nominacja dla Pani znaczy?
Ten rok pod względem nominacji naprawdę zaczął się bogato, wciąż jestem trochę oszołomiona. Nie spodziewałam się po prostu. Jest mi niezwykle miło, iż moja twórczość zostaje zauważona i choć nie piszę po to, by zdobywać nagrody, taka forma doceniania jasno pokazuje mi, iż to, co robię, ma znaczenie.
To, iż mogłam stanąć na scenie wśród znamienitych ostrowian, sprawiło, iż poczułam się dumna. To, iż moja działalność literacka okazała się ważna dla ludzi, których codziennie mijam na ulicy, jest bezcenne. I wyjątkowe w moim mieście jest również to, iż łamie stereotyp „cudze chwalicie, swego nie znacie”.
Przede wszystkim jednak nominacja to zachęta do dalszej pracy i motywacja do podążania drogą, którą obrałam.
Podobał Ci się ten artykuł? Prenumeruj Gazetę Senior i bądź na bieżąco z ważnymi tematami! Zajrzyj do sklepu „Gazety Senior” TUTAJ
Jeżeli interesują Cię interesujące i ważne dla seniorów zagadnienia, zapisz się do Newslettera Gazety Senior Zapisz się do Newslettera
„Gazeta Senior” – lipiec 2025 [07/2025]: Sprawdź, co w numerze!