**Ale to ty sama zaproponowałaś, żeby wziąć mamę do nas. Nie zmuszałem cię**, powiedział Krzysztof Marzec, patrząc na swoją żonę, Zofię.
Zofia, świeżo po studiach, zatrudniła się w firmie, w której Krzysztof od dawna pracował. Od razu zauważył nieśmiałą, ale urokliwą dziewczynę. Jako doświadczony pracownik oprowadził ją po biurze, a po pracy czekał na nią samochodem pod wyjściem. Tak zaczęły się ich spotkania, a pół roku później wzięli ślub.
Krzysztof kupił mieszkanie tuż przed ślubem, ale na remont nie starczyło już złotówek. Pomogli rodzice Zofii. Młodzi z zapałem zabrali się za urządzanie swojego pierwszego gniazdka: chodzili po sklepach, wybierali tapety, wieczorami sami je kleili. Czasem zapraszali przyjaciół – praca szła raźno i wesoło. Zofia wybierała meble i drobiazgi, by było przytulnie. Po remoncie urządzili huczne przyjęcie. Teraz mogli już tylko żyć i cieszyć się sobą.
**Świetnie, prawda? Poczekajmy z dziećmi. Najpierw urlop, odpoczniemy, a potem…** – mówił Krzysztof, gdy pewnego czerwcowego wieczoru patrzyli na wirujące w powietrzu topolowe puch.
Nadszedł sezon wakacji. Wieczorami planowali wyjazd, wybierali hotel, rezerwowali bilety. Ale nieszczęście przyszło znienacka, niszcząc wszystkie marzenia o wypoczynku.
Pewnego ranka, gdy Zofia kończyła malować rzęsy przy kuchennym stole, a Krzysztof czekał na gotującą się kawę, zadzwonił telefon.
**Zosiu, kawa gotowa** – powiedział, sięgając po komórkę.
Zofia nalała wrzątek do kubka, uniosła go do ust.
**Co?!** – krzyknął Krzysztof do słuchawki.
Jej ręka drgnęła – oblała się, a kawa rozlała się po blacie.
**Co się stało?** – spytała, widząc, jak blednie mąż.
**Mama w szpitalu. Sąsiadka dzwoni. Jadę tam. Dasz radę sama do pracy? Powiedz, iż się spóźnię.**
**Tak, jasne** – odparła, wpatrzona w brązową plamę na stole.
**Biegnij, potem posprzątasz. Autobus nie będzie czekał** – rzucił Krzysztof, a Zofia posłusznie wybiegła.
Szła gwałtownie na przystanek, gdy obok przejechał Krzysztof, krótko trąbiąc. Machnęła mu na pożegnanie, oblizując poparzone usta.
**Co z mamą?** – zapytała, gdy po trzech godzinach zjawił się w biurze.
**Źle. Mama sparaliżowana. Prawa strona bezwładna. Nie mówi. Lekarz mówi, iż szanse na poprawę małe. Sama nie da rady.**
**To weźmy ją do nas. Po co się zastanawiać? Albo masz zamiar jeździć do niej codziennie po pracy? Trzeba ją karmić, pieluch zmieniać… A tak zaoszczędzimy czas na dojazdach.**
Krzysztof się zgodził. Zofii wydawało się nawet, iż czekał na te słowa.
Trzy tygodnie później przywieźli Jadwigę Marzec, matkę Krzysztofa, ze szpitala. Zostawili jej swoją sypialnię.
**Może weźmiemy urlopy na zmiany? Jak ją tu samej zostawimy?** – szepnęła Zofia w kuchni.
**Zosiu, ty jesteś kobietą, łatwiej ci będzie się nią zająć. Zostań jutro w domu, a ja załatwię, żebyś pracowała zdalnie. Wszystkie pieniądze włożyliśmy w mieszkanie. Opiekunki nie stać. Trzeba jeszcze leki kupować, masaże robić…** – powiedział Krzysztof, a Zofia znów się podporządkowała.
Krążyła jak błędna. Karmiła Jadwigę łyżeczką, zmieniała pieluchy. Ledwo usiadła do komputera, a już słyszała jęki. Do tego zakupy, gotowanie. Gdy Krzysztof wracał z pracy, Zofia padała na twarz.
Rosło zmęczenie, rosła złość na Krzysztofa, który w ogóle nie pomagał, wchodząc do pokoju matki tylko na chwilę. Popełniała błędy w dokumentach, szef odsyłał poprawki. A potem zadzwonił – Krzysztof poprosił, by ją zwolnili. Zastąpili ją kimś innym…
**Naprawdę nie możecie sami utrzymać tej łyżki?! Pomóżcie choć trochę!** – wybuchnęła pewnego dnia, tracąc cierpliwość.
**Jak śmiałeś zdecydować za mnie?!** – rzuciła mężowi.
**Nie dajesz rady.**
**A ty mógłbyś pomóc! Wychodzę ze skóry… Już nie wytrzymuję.** Usiadła, chwytając się za głowę. **Zwariuję od tego zapachu. Często zmieniam, a i tak śmierdzi. Wietrzę, a twoja matka jęczy, iż jej zimno.**
**Ale to ty sama zaproponowałaś, żeby wziąć mamę. Nie zmuszałem cię** – odparł spokojnie Krzysztof.
Zofia oniemiała. Więc to ona sama rzuciła sobie ten ciężar na plecy?
Pewnej nocy Krzysztof wrócił po firmowej imprezie. Zofia czekała, nie śpiąc. Znowu się kłócili, krzyczeli. Prawie codziennie. Mieli tego dość. Otworzyła szafę, zaczęła wyciągać sukienki, rzucać je na kanapę.
**Koniec. To twoja mama. Sam się nią zajmij. Wychodzę!**
Nagle z sypialni dobiegło stłumione jęczenie.
**No i co jeszcze?!** – wpadła do pokoju Jadwigi.
W jej oczach stałyZofia spojrzała w te łzami zalane oczy, wzięła głęboki oddech i zdecydowała, iż od dziś będzie żyć dla siebie.