Ach, te Bałkany!

migracjakrolowej.home.blog 1 miesiąc temu
  • Synu, ale cieszysz się, iż jedziemy do Albanii?
  • No nie wiem. W moim świecie Albania jest memem.

I co ktoś usłyszał o naszym planie mówił coś w stylu: A nie wolicie do Grecji? Bułgaria ma też ładne plaże! ale ja już wiedziałam, iż to będzie strzał w dziesiątkę 🙂 Proces wybierania był długi. Wiedziałam, iż ma być CIEPŁE morze, ale wiedziałam też, iż nie dam rady jechać autem tak długo i przeglądałam ceny biletów lotniczych. Ranking najpiękniejszych plaż? Wygrywa Albania, ale qrcze tam nie ma transportu miejskiego… Może Bułgaria? Tyle, iż tam są piaszczyste plaże, a ja chciałam skałki, żeby ponurkować. Północna Bułgaria przy granicy z Turcją jest obiecująca, tylko trzeba by tam auto wynająć… Może więc Grecja? Tu damy radę bez auta, tylko czy Grecja nie jest za droga? A może jednak ta Albania? Po każdej takiej volcie odrywałam się od komputera i zgłaszałam projekt dzieciom. W końcu Łucja powiedziała: POWIEDZ nam GDZIE, jak JUŻ się w KOŃCU zdecydujesz.

I zdecydowałam! Największe obawy budził transport, bo wyjazd związany był z wynajmem auta, a tego jeszcze NIE przerabialiśmy. I było grubo. Kierowcy mają tam prawo jazdy od 91 roku, kierunkowskazów nie używa nikt, a na rondach każdy jedzie tak jak ma ochotę. Są górskie serpentyny, ale to i tak nic przy drogach, na których mieści się JEDNO auto (masz 40 centymetrowe krawężniki chroniące Cię przed przepaścią) i co 500 metrów zatoczkę w której możesz się schować by się minąć. Droga jest oczywiście pokręcona, więc nie wiesz KIEDY ktoś Ci wyjedzie. I ja na TAKIEJ drodze spotkałam autobus. I cofałam te 500 metrów i pomagali mi inni kierowcy i na koniec (bo miałam otwarte okno) jeden Albańczyk wsadził mi ręce do auta i złapał za kierownicę mówiąc: I will help you. Don’t listen to the car! (bo czujniki parkowania krzyczały cały czas). I wprowadził mnie w tę zatoczkę, gdzie były już ściśnięte trzy inne auta (bo to mini zatoczki są). Jak ten autobus mnie minął to wszyscy w środku bili mi brawa 😀 Plusem okazało się natomiast otwarcie tunelu pod odcinkiem, który mnie przerażał najbardziej. Paseo de Llogara, to godzinne serpentyny nad przepaścią i akurat piątego lipca (!!!) otworzono tunel omijający najbardziej niebezpieczny fragment.

Noclegi mieliśmy trzy. Pierwszy był hotel w Durres, na trasie prowadzącej na nasze kempingi. Było zamieszanie, bo samolot się opóźnił i zamiast być w Tiranie o 19-stej, byliśmy o drugiej w nocy (ale o tym jutro) i miał to być taki nasz hotel tranzytowy. I tak też się stało, tylko, iż zamiast o 19:30 byliśmy tam około trzeciej w nocy…

A potem już były kempingi. Byłam całkowicie pewna, iż chcę na nich spać, bo NIE podobały mi się kwatery w miastach. Zresztą albańskie miasta są dość głośne, a ja chciałam tak bliżej natury. Kempingi są w wersji, iż namiot już stoi, masz tam materac (grubą gąbkę) i na nim jest świeża pościel. Idealnie.

By się do dostać na pierwszy kemping trzeba było zejść stromym zboczem – to był ostatni raz kiedy się pomalowałam i nałożyłam biustonosz. Czterdzieści stopni było non stop i ja pociłam się wszędzie. Gdybym chciała użyć dezodorantu to było by, NIE tylko pachy i czoło, ale CAŁE ciało.

Niemniej jednej ten nasz pierwszy kemping to było miejsce zjawiskowe. Coś jak rajska plaża albo ostatnie schronienie ludzkości. Namioty poustawiane pod drzewami granatów lub drzewkami oliwkowymi. Samowystarczalna oaza z wodą nagrzewaną przez słońce, z knajpą serwującą grillowane owoce morza (półmisek dla dwóch, albo półmisek dla czterech osób), bez Internetu i prądu. Tzn. były panele, które zasilały pralki, w których prane były pościele do namiotów, które schładzały lodówkę i dawały prąd właścicielowi, który miał laptopa. Miał też krótkie wi-fi, które działało przy barze, dlatego Mieszko często u baru siadywał. Przypływały tam łodzie z turystami, ale rano i wieczorem cała przestrzeń była tylko dla kampowiczów. Raz dziennie w górę piął się jeep (który raz po raz zawisał w próżni), by zabrać z plaży śmieci. Zjeżdżał później powoli w dół zwożąc wody mineralne, gazowane napoje, kubły jogurtu z którego robiono tzaziki do baru oraz papier toaletowy.

Kolejny kemping był również przewspaniały. 30 lat temu spałam we Włoszech na kempingu na skalnych półkach. Próbowałam go później znaleźć i mi się NIE udało i ten był podobny choć LEPSZY. Przy wejściu młoda żona właściciela serwowała posiłki. Np. od 20-stej, do 23-ciej była kolacja. Trzydaniowa. Mięso lub ryba, zupa i sałatka. Płaciłeś i ona dzwonkiem dzwoniła, gdy było gotowe. Po środku kempingu była kuchnia, gdzie zawsze było tłoczno, bo dużo ludzi samo gotowało (jedzenie było tam przepyszne, ale o tym jeszcze później). Były prysznice z gorącą wodą i kempingowy piesek. No i długimi schodkami szło się do miasta, które też było klimatyczne.

Będzie jeszcze o tym wyjeździe dużo, więc na razie tylko kilka fotek. Dla nas Albania jest do powtórki. I to może już za rok jako stałe wakacyjne miejsce. Nie było tam nic co może Was złościć w turystyce: zapchanych knajp, nieprzyjaznych ludzi, parkometrów, znudzonych kelnerów, nieświeżego jedzenia, naciągactwa czy nieprzyjaznej policji. Mieliśmy wspaniałą pogodę, niewiarygodne morze, desery gratis od kucharza jeżeli pojawiliśmy w danej knajpie ponownie i dużo życzliwości od absolutnie wszystkich.

Roleczki:

Idź do oryginalnego materiału