**Żeby jutro było inne**
Znowu Kasia obudziła się od głośnych kłótni w kuchni. Krzyczeli jak zawsze mama i tata, a także ich przyjaciele, którzy przyszli wieczorem. W swoich dziewięciu latach dziewczynka nie widziała w życiu nic dobrego. Myślała, iż gdzieś istnieje życie, w którym rodzice kochają swoje dzieci, ale ona nie wiedziała, jak to jest.
Narzuciwszy swoją starą, dawno niepraną sukienkę, Kasia cichutko przemknęła obok kuchni, bojąc się, iż ją zauważą. Ale rodzice mieli teraz ważniejsze sprawy. Na podłodze leżały puste butelki, wszyscy przy stole byli pijani.
gwałtownie uciec, nie chcę słuchać tych krzyków myślała Kasia.
Wyrwała się z domu na podwórko i schowała za starą szopą. To było jej miejsce. Tu było cicho, nie słychać było rodziców. Często siedziała tu skulona, obejmując kolana rękami.
Bardzo chciało jej się jeść, aż zapłakała, rozcierając łzy po twarzy. Odkąd pamiętała, rodzice zawsze pili. Kłótnie, krzyki, butelki, tłuczenie naczyń, a choćby bójki tylko to widziała.
Teraz było lato, ciepło, więc uciekała z domu. Ale gdy było zimno, wracając ze szkoły, siadała do lekcji, a jeżeli słyszała awanturę, chowała się w kąciku swojej małej izdebki za łóżkiem. Czekała, aż krzyki ucichną. Bała się, bo mogła trafić pod gorącą rękę. Tata czasem podnosił na nią rękę.
Czas płynął, ale w jej życiu nic się nie zmieniało. W domu zawsze brakowało jedzenia. Kasia przywykła jeść mało, była bardzo chuda. Szczególnie trudno było tego lata. Wcześniej czasem widziała matkę trzeźwą i choćby rozmawiała z nią, ale teraz było tylko gorzej.
Nie miała babci ani dziadka. Jej tata był wychowankiem domu dziecka, a babcia zmarła, gdy Kasia się urodziła. Współczuli jej sąsiedzi, dziewczynki w szkole dzieliły się z nią drożdżówkami, nie dokuczały.
Dziś też siedziała za szopą, szlochając i marząc:
Może niedługo mama i tata przestaną się kłócić. Tak bardzo chcę, żeby nadeszło jutro, żeby było inne, lepsze.
Otrząsnąwszy się, Kasia podniosła głowę i zobaczyła, iż na gruszy za płotem dojrzewały owoce. Nie były duże, niektóre miały różowy bok. Wpatrywała się w nie zafascynowana, tak bardzo była głodna.
Żeby tak zerwać gruszkę i zjeść. Ciekawe, czy zobaczą, jeżeli wejdę do ogrodu? A jeżeli złapią, powiedzą, iż jestem złodziejką.
Długo myślała, przez gęste gałęzie widziała stary dwupiętrowy dom i wiedziała, iż mieszka tam starsza pani. Widziała ją kilka razy, gdy wychodziła przez furtkę.
Ciekawe, czy mieszka tam sama?
Dom wydawał się Kasi ogromny, bo była taka mała. Miał mansardę, a mieszkała tam Lidia Stanisławówna, która w tym roku skończyła pięćdziesiąt osiem lat. Z wyglądu surowa, praca w policji odcisnęła piętno na jej twarzy.
Zobaczyła pod drzewem opadłe gruszki. Pokusa okazała się silniejsza. Kasia, obejrzawszy stary drewniany płot, znalazła spróchniałą deskę. Przez tę dziurę mogła prześlizgnąć się na sąsiednią posesję. Najpierw wsunęła głowę, potem przecisnęła się i znalazła po drugiej stronie.
Rozejrzała się, podeszła do drzewa i uśmiechnęła się. Pod nim leżały opadłe gruszki, pewnie dojrzałe i spadłe. gwałtownie chwyciła jedną i wgryzła się w nią zębami. Nigdy nie jadła niczego smaczniejszego. Nie zauważyła, gdy sięgała po trzecią.
Była tak zajęta, iż nie spostrzegła, gdy podeszła do niej gospodyni. Lidia Stanisławówna, postawna, z krótko przyciętymi ciemnymi włosami, ubrana w ciemne spodnie i wiśniową bluzkę.
Widziała tę dziewczynkę wcześniej, wiedziała, iż rodzice ciągle piją i awanturują się. Z okna mansardy widziała ich podwórko, choć zasłaniały je drzewa.
Witaj, dziewczynko powiedziała, gdy Kasia kończyła gruszkę. Ta drgnęła i skuliła się.
Przestraszyła się, iż złapano ją na kradzieży i teraz dostanie lanie, jak często od rodziców. Powoli odwróciła się i podniosła przerażone oczy, gotowe zalać się łzami.
Widząc jednak łagodne spojrzenie wysokiej kobiety, pohamowała się i cicho odpowiedziała:
Dzień dobry.
Powiedz mi, jak masz na imię? spytała sąsiadka, lekko się pochylając.
Kasia szepnęła ledwo słyszalnie.
Rozumiem, Kasia. Pewnie jesteś głodna. Chodź do mnie, właśnie będę piła herbatę z dżemem. Będzie milej w towarzystwie uśmiechnęła się ciepło. Możesz mówić mi ciociu Lidziu.
Kasia nie mogła uwierzyć, iż zapraszają ją do środka. Stała nieruchomo.
No chodź, Kasiu powtórzyła łagodnie Lidia Stanisławówna.
Dziewczynka poszła za nią. Weszły do domu, który wydał się Kasi piękny i przytulny nigdy nie widziała takiego porządku.
Tutaj umyj rączki, a potem siadaj do stołu.
Lidia Stanisławówna postawiła drugi kubek i nalała gorącej herbaty, podała ciastka, cukierki, miseczkę z truskawkowym dżemem i kanapki z serem. Oczy Kasi rozbłysły.
Kasiu, jedz, ile chcesz powiedziała ciepło.
Dziewczynka jadła, nie odrywając wzroku, jakby połykała w całości. Było widać, jak bardzo jest głodna. Lidia Stanisławówna patrzyła na nią ze smutkiem.
Sama miała dobre życie. Dostała od Boga pracę, męża który zmarł cztery lata temu przyzwoitą emeryturę, przyjaciół, ale dzieci nie dał. Zawsze marzyła o dziecku, teraz serce ściskało się na widok Kasi.
Gdy dziewczynka się najadła, rozpromieniła się i podziękowała.
A gdzie twoi rodzice? Dlaczego się chowałaś? spytała ostrożnie Lidia Stanisławówna.
Kasia wzruszyła ramionami, machnęła ręką w stronę domu.
Tam nie są sami oczy znów zaszły łzami.
Możesz przychodzić do mnie, kiedy zechcesz. Mieszkam sama, już nie pracuję. Chcesz, pokażę ci album ze zdjęciami?Kasia kiwnęła głową i uśmiechnęła się przez łzy, czując, iż po raz pierwszy w życiu znalazła miejsce, gdzie ktoś naprawdę o nią dba.











