Dziś wydarzyło się coś niezwykłego. Właśnie wróciłam od Agaty, a tam no cóż, najlepiej opowiem po kolei.
Wszedłszy do kuchni przyjaciółki, aż podskoczyłam ze zdumienia. Pod żółtą lampą, przy malutkiej szafce, siedział sobie łysiejący facet po czterdziestce i sprawnie kroił koperek szerokim nożem Agaty.
Agata, kto to?! wybełkotałam.
To Tadeusz. Tadziu, to Lucyna odparła, rumieniąc się jak burak, i niemal siłą wyprosiła mnie do przedpokoju, wciskając mi w dłoni puszkę oznaczoną cukier.
Miło mi! zdążyłam jeszcze rzucić przez ramię, próbując w lot ogarnąć wzrokiem tego nowego. Niestety, nic szczególnego żadnych detali, które tłumaczyłyby, dlaczego Agata pozwoliła mu już nosić swój fartuch w pączki.
Zaraz wracam! krzyknęła do kuchni i zatrzasnęła drzwi.
A w przedpokoju złapałam ją jak w kleszcze:
Mów!
Co tu mówić? próbowała się wykręcić. Ach, dobra, chodź.
Przeszłyśmy przez ciasny przedpokój i wpadłyśmy do jej sąsiedniego mieszkania. U Lucyny pachniało cynamonem i perfumami Chanel. Wnętrze, począwszy od śnieżnobiałego puffa przy drzwiach, krzyczało: Tu mieszka pedantka.
Nie to, co u mnie pomyślałam, jak zawsze, widząc jej idealne ściany, podczas gdy u mnie tapety w korytarzu odklejały się od dawna.
No mów! Lucyna wsypała cukier do kremu, chwyciła trzepaczkę i wbiła we mnie wzrok.
A gdzie twój Krzysztof? spróbowałam zmienić temat.
Na zebraniu. Nie wróci szybko. No więc?
No co? Spotkałam go na targu. I zabrałam.
Jak to zabrałaś?! zmarszczyła brwi.
Stał taki mężczyzna przy straganie z ziołami. W porządnym płaszczu, ale wyglądał na zagubionego. Podeszłam. Ile za koper? pytam. A on na to: Mogę pani podarować. Dlaczego? dziwię się. A on: Bo tak sobie wymyśliłem jeżeli podejdzie do mnie kobieta o smutnych oczach, dam jej wszystko za darmo. Proszę wziąć, sam hodowałem.
I co?
Wzięłam. Już miałam iść, ale nagle pytam: A skąd pan wie, iż mam smutne oczy? Wcale nie są smutne! A on popatrzył na mnie tak cicho Potem wziął moje torby i poszedł obok.
A ty? Lucyna zapomniała o trzepaczce i podrapała się nią po wystylizowanej grzywce.
Szłam i myślałam, co robić. W końcu stwierdziłam no, przecież wyraźnie nie ma gdzie się podziać. Niech zostanie. Poznaliśmy się przypadkiem.
No nie wierzę! Wzięłaś sobie faceta z ulicy? Schowałaś chociaż cenniejsze rzeczy?
Lucyna! warknęłam. Co ty wygadujesz? To przecież lekarz! Rentgenolog!
Tak? Widziałaś jego dokumenty?
Słuchaj, przecież to ty mi zawsze powtarzałaś westchnęłam. O awokado
Jakim awokado? Lucyna zupełnie straciła wątek.
A ja znów przypomniałam sobie tamten wieczór na tej samej kuchni
Awokado leżało przede mną w cienkich plastrach, w gradiencie zieleni. Intensywna barwa przy skórce przechodziła w delikatny odcień oliwkowy przy pestce.
Nigdy nie umiałam wybrać dobrego awokado. W sklepie godzinami przebierałam te ciemne, lśniące owoce, ugniatałam je palcami, sprawdzając miękkość. Czasem myślałam, iż trafiłam w dziesiątkę, ale w domu nóż wbijał się w twardy miąższ jak w ziemniaka. Wtedy odkładałam je na parapet, by doszło.
Ale tamtego dnia Lucyna kupiła idealne miękkie, aksamitne. Wzięłam widelec, uniosłam kawałek i położyłam na języku. Nie trzeba było choćby gryźć smak rozchodził się sam, świeży, z nutą orzecha
Mówiłaś wtedy, iż po wyglądzie i dotyku nie zawsze się wie. Trzeba poczuć wróciłam do teraźniejszości.
Ale co awokado ma do facetów?
No, u ciebie zawsze wychodzi. Jak z awokado Nie tak jak u mnie spuściłam wzrok.
I co? Poczułaś tego Tadka? Lucyna ledwo przypomniała sobie jego imię.
Zrobiło mi się przy nim spokojnie. Mimo tłumu na targu. Pomyślałam może nic, iż taki zwyczajny?
No dobra. Wracaj, bo się jeszcze zatęskni.
Lucyna wypchnęła mnie za drzwi z puszką po cukrze i przywarła uchem do futryny. Usłyszała tylko ciche kliknięcie drzwi obok.
No trudno. A może jednak? wróciła do kremu.
A ja, przekraczając próg, zobaczyłam Tadzia. Wciąż w moim fartuchu, ale teraz stał na taborecie, przyklejając tapetę.
Przepraszam, znalazłem ją w kuchni, gdy szukałem słoika na koper. Klej też tam był. Pomyślałem nie masz nic przeciwko? zaniepokoił się, tracąc równowagę na chwiejnym taborecie.
Rzuciłam się jak ryś, łapiąc go za nogi. Pod jeansami wyczułam kolana. Dotykałam ich, jak sprawdzając dojrzałość awokado, i nagle pomyślałam: moje.
A Tadeusz stał nieruchomo może bał się odpuścić tapetę, a może nie chciał spłoszyć czegoś ważnego. W końcu położył dłonie na moich włosach.
Lubisz awokado? spytałam, zamykając oczy.
Bardzo! przyznał, choć nigdy go nie jadł.
I wtedy oboje poczuliśmy, jak ciepła, wilgotna tapeta delikatnie opada na nas. A może to było po prostu szczęście



![Szybkie czyszczenie piekarnika krok po kroku. Bez detergentów [PORADNIK]](https://warszawawpigulce.pl/wp-content/uploads/2024/04/Kuchnia.jpg)









