– Nie masz swojego faceta, to się rzucasz na cudzego? Przyjaciółka, co? Żebyś więcej nogą w moim domu nie postała! – warknęła Wioletta.
Wysiadać z autobusu nie miała ochoty. Kinga mieszkała na osiedlu nowych bloków, do którego jeszcze nie dojeżdżał transport publiczny. Od przystanku do domu było daleko, a do tego taka pogoda. No cóż, przy okazji wstąpi do sklepu. Obiecali, iż otworzą w sąsiednim budynku, ale kiedy to jeszcze będzie. Musi zapłacić za wczorajsze lenistwo – lodówka prawie pusta.
Kinga wysiadła i zanim zrobiła dwa kroki, podmuch wiatru zerwał jej kaptur, cisnął w twarz kosmyk włosów wraz z garścią kłującego śniegu. Wiał z każdej strony naraz, usiłując wcisnąć lodowe kryształki pod powieki.
Przysłoniła twarz kapturem, podtrzymując go dłonią pod brodą, zgarbiona, z pochyloną głową – jak staruszka. Tuż przed sklepem o mało nie przebiegła, tak bardzo chciała schować się przed wichurą.
Wreszcie drzwi zatrzasnęły się za nią, i Kinga znalazła się w względnej ciszy półek sklepowych. Odsunęła kaptur, strzepnęła włosy. Wzięła koszyk i ruszyła między regały. Brała tylko najpotrzebniejsze, by zmieściło się w jednej torbie – resztę kupi jutro. Jeszcze trzeba wrócić do domu, a jedna ręka musi być wolna, by przytrzymywać kaptur.
Zauważyła przed sobą młodą kobietę z wózkiem, za który trzymał się sześciolatek w grubym kombinezonie, przypominający małego astronautę. Kobieta pchała wózek jedną ręką, w drugiej niosąc kosz z zakupami. Szli wolno – nie dało się ich wyminąć. Kinga skręciła w inną alejkę. Wybrała butelkę mleka i ruszyła w stronę piekarni.
I znów przed sobą zobaczyła tę samą kobietę z wózkiem. Chciała wyminąć ją innym przejściem, gdy nagle z wózka wypadła mała pluszowa zabawka. Kinga podniosła ją.
– Zaczekajcie, zgubiliście! – zawołała.
Kobieta zatrzymała się i spojrzała.
– Proszę… – Kinga podała zabawkę i nagle rozpoznała w niej swoją dawną koleżankę ze szkoły. – Wiola! – wykrzyknęła radośnie.
– Kinga! – ucieszyła się Wioletta.
– Idę i myślę, jaka desperatka w taką pogodę ciągnie dzieci na zakupy – powiedziała Kinga.
– Mieszkamy w tym bloku. Wpadłam tylko po mleko, a skończyło się. Chciałam gwałtownie sama, ale Julka rozkaprysiła się, a Franek sobie z nią nie radzi. No i cała ekipa wyruszyła.
Na języku kołatało się pytanie o męża, ale Kinga powstrzymała się. Niewygodne, by od razu wypytywać. Pewnie jeszcze w pracy.
Spojrzała na chłopca. Obojętnie przyglądał się opakowaniom ciastek.
– Mój pomocnik – powiedziała z dumą Wioletta.
– Ile ma lat?
– Sześć. We wrześniu Franek idzie do szkoły.
– Chodźmy już, chcę dokończyć bajkę – mruknął chłopiec, patrząc na matkę wymownie.
– Zaraz idziemy – odparła stanowczo Wioletta. – Wybacz, Kinga, widzisz, nie należę do siebie. Słuchaj, zapisz mój numer.
Kinga pośpiesznie sięgnęła po komórkę.
– Dzwoń koniecznie, pogadamy. Dzieci zwykle śpią od dziesiątej – powiedziała Wioletta, kierując się do kasy.
– Czekaj, a zabawkę? – zawołała Kinga.
Wioletta coś szepnęła do syna. Franek podbiegł, zabrał różowego króliczka i wrócił do matki. Wioletta skinęła głową Kingi i ruszyła dalej, gderząc na syna, iż nie podziękował.
„Niesamowite, nigdy bym nie pomyślała, iż Wiola będzie miała dwoje dzieci. Jak ona sobie radzi? Ja bym nie wyszła w taką zamieć” – myślała Kinga, stojąc w kolejce do kasy.
„Dlatego nie masz ani męża, ani dzieci” – odpowiedział jej wewnętrzny głos.
W domu Kinga usmażyła jajecznicę. Nie miała ochoty na nic bardziej skomplikowanego. Zresztą, już za późno na obfity obiad. Czekając, aż zagotuje się woda w czajniku, rozglądała się po nowej kuchni. Kupiła mieszkanie pół roku temu i była z siebie dumna.
W pokoju stały tylko szafa, telewizor i kanapa, przez co wydawał się pusty i nieprzytulny. Ale kuchnię urządziła od razu. Kuchnia to serce domu. Większość czasu spędzała właśnie tu. Teraz tylko wpadała, by gwałtownie coś przygotować i wracać przed telewizor. Ale kiedyś będzie miała rodzinę – męża, dzieci. I stanie się taką samą „kurą domową” jak Wioletta. Westchnęła.
W matowej, kremowej powierzchni szafek odbijało się światło lampy. Czajnik zagwizdał, Kinga zerwała się, by go wyłączyć. Po kolacji zaniosła naczynia do zlewu. Stała przy oknie, wpatrując się w migające światła samochodów, podobne do świątecznych lampek. W oknach innych bloków paliły się światła. Ludzie siedzą przy stole, jedzą, rozmawiają. Może ktoś teraz też patrzy przez okno i myśli to samo.
Przypomniała sobie Wiolettę. Pewnie nie ma czasu stać i wpatrywać się w ciemność. Dwoje dzieci. A zawsze mówiła, iż maksimum jedno, albo w ogóle.
– Nie zamierzam marnować najlepszych lat na niewdzięczne bachory, które wyrosną i zostawią mnie samą. Nie, dziękuję. Będę żyć pełnią życia. Niech inni się rozmnażają – mówiła Wioletta w liceum.
Kinga wtedy się sprzeciwiła: – Dzieci to nasza kontynuacja, sens życia.
– To sobie rób na zdrowie – odparła Wioletta.
Kinga wychowała się z mamą. Zmarła rok temu. Ojciec miał inną rodzinę. Gdyby miała rodzeństwo, nie byłoby tak samotnie. Każdy pragnie tego, czego mu brak.
Kinga – niepełnej rodziny – marzyła o bracie, siostrze, potem o dzieciach. A została zupełnie sama. Wioletta miała rodziców i dwóch braci. Była najstarsza. Może dlatego nie chciała dzieci – miałaby dość niańczenia młodszych?
Cokolwiek sobie obiecywały, wyszło dokładnie na odwrót. Widocznie programu, który ktoś w nas zapisał, nie da się oszukać. Kinga umyła naczynia i wróciła do pokoju. W telewizji leciał wieczorny film. Oglądała, nie skupiając się, wciąż myśląc o Wioli, wspominając szkołę. O wpWioletta odwróciła się z kółkiem i odeszła w śnieżną zawieję, a Kinga stała jeszcze chwilę, patrząc za nią, zrozumiawszy, iż niektóre mosty spalają się bezpowrotnie.