12 lat opieki nad babcią zniszczone przez jedną prośbę

newsempire24.com 5 godzin temu

Oto historia, która wydarzyła się w mojej rodzinie i do dziś nie daje mi spokoju. Jej bohaterką jest moja kuzynka, 12-letnia Kinga. Dziewczyna o złotym sercu, pracowita i zawsze gotowa pomóc. Przez ostatnie 12 lat każdego dnia po pracy wpadała do swojej babci, Bronisławy Marianny. Sprzątała, nosiła zakupy, myła okna, szorowała kuchenkę do połysku, prała manualnie pościel, słuchała babcinych utyskiwań i masowała jej nogi, gdy ta narzekała na obrzęki. I to wszystko bez słowa skargi. Tylko dlatego, iż to właśnie Bronisława wychowała ją, gdy rodzona matka była zbyt zajęta młodszym bratem i własną karierą.

Kinga zawsze uważała Bronisławę za najbliższą osobę. To babcia nauczyła ją smażyć kotlety po swojemu, zabierała do teatru, gdy mama nie miała czasu, pomagała w lekcjach i zawsze umiała pocieszyć, gdy w szkole dokuczali. Kinga dorosła, dostała pracę w banku, urodziła syna, a babcia wciąż była jej oparciem. Gdy Bronisława zaczęła podupadać na zdrowiu – ciśnienie, osłabienie, pamięć płatała figle – Kinga wzięła wszystko na swoje barki. Sama. Bez proszenia. Rachunki – Kinga. Apteka – Kinga. Zastrzyk z insuliny – Kinga. A tymczasem Bronisława miała córkę – matkę Kingi. Kobietę z własnym mieszkaniem, stabilną pracą, samochodem, która przez 12 lat nie przyniosła choćby słoika domowego kompotu.

Niedawno Kinga straciła pracę. Zwolnienie, jak to zwykle bywa, przyszło nagle. Oszczędności gwałtownie się skończyły, a perspektywa dostania kredytu hipotecznego była zerowa. Wtedy po raz pierwszy odważyła się na rozmowę, od której trzęsły się jej ręce. W sobotę, jak zwykle, posprzątała, powiesiła pranie, zaparzyła babci miętę. Potem usiadła obok i powiedziała najspokojniej, jak potrafiła:

— Babciu, wiesz, iż niczego nie żądam. Ale może przepiszesz mieszkanie na mnie? Nie teraz, tylko… na przyszłość. Przecież wiesz, jak bardzo cię kocham. Nie chcę tułać się z dzieckiem po obcych kątach. Jestem jak twoja córka…

Odpowiedź babci była zimna jak lód.

— Nie, Kinga. Mieszkanie będzie mojej córki. Twojej matki. Tak wypada. A potem – niech robią, co chcą.

Kinga choćby nie znalazła słów. Gardło miała ściśnięte, a w uszach dzwoniło. Jakby wszystkie te lata pomocy i miłości, wytarte podłogi i rosół z kluskami nic nie znaczyły. Jakby były nieważne.

Wyszła zapłakana. choćby się nie pożegnała. Minęło kilka dni, a ona wciąż nie ma siły, by wrócić. Siedzi w domu, wpatrzona w ścianę, i pyta mnie:
— Czyżby przez te wszystkie lata prosiła o cokolwiek? Czy nie zasłużyłam sobie? Czy to źle chcieć stabilności dla swojego dziecka? Dlaczego babcia, która tak mnie kochała, nagle zobaczyła w tym chciwość?

A ja… nie wiem, co jej odpowiedzieć. Znam Bronisławę od dziecka. To kobieta twarda, o nieugiętych zasadach. Dla niej porządek to świętość. Nie ważne, kto się opiekował – mieszkanie musi przypaść „po linii”, córce. Reszta, jak mawia, to „ludzki obowiązek”, a nie transakcja.

Ale czy miłość mierzy się stopniami pokrewieństwa? Czy wdzięczność nie należy się temu, kto był blisko? Kto nie prosił, po prostu kochał?

Teraz Kinga nie wie, jak ma dalej rozmawiać z babcią. Nie chce jej urazić, ale udawać, iż nic się nie stało, też nie potrafi. Boli ją dusza. Czuje się zdradzona.

Nie usprawiedliwiam nikogo. Ale wydaje mi się, iż czasem starsi ludzie po prostu się boją. Boją się przyznać, iż bliższa jest im wnuczka niż córka. Boją się, iż jeden podpis wywoła rodzinny konflikt. Boją się zmian. Może Bronisława po prostu się broni.

A Kinga… Kinga wciąż gotuje zupy. Tylko teraz – dla syna. I uczy go wdzięczności. Bo niewdzięczność boli bardziej niż najostrzejszy nóż.

Idź do oryginalnego materiału