Zwyczajny dzień — i rozwód
Kinga postawiła na kuchence czajnik i odruchowo przetarła blat, choć był czysty. Poranny rytuał. Marek już wyszedł do pracy, nie żegnając się, jak to stało się ich zwyczajem w ostatnich miesiącach. Tylko trzasnął drzwiami i tyle. Dawniej zawsze wchodził do kuchni, całował ją w policzek, mówi coś czulego. A teraz… Teraz żyli jak sublokatorzy w starej kamienicy.
Czajnik zagwizdał. Kinga nalała sobie wrzątku do ulubionego kubka w róże, tego samego, który Marek podarował jej na pierwszą rocznicę ślubu. Trzydzieści dwa lata temu. Boże, jak gwałtownie mija czas…
— Mamo, gdzie mój niebieski sweter? — do kuchni wpadła Weronika, ich starsza córka. Mając dwadzieścia osiem lat, wciąż mieszkała z rodzicami, oszczędzając na wynajem mieszkania. — Przecież prosiłam, żeby go wyprać!
— Suszy się na balkonie. Weruniu, może jednak czas, byś zamieszkała sama? Jesteś już dorosłą kobietą…
— Mamo, nie zaczynaj! Mam już i tak poranny ból głowy. — Weronika nalała sobie kawy z tygielka, który Kinga przygotowała wcześniej. — A tak w ogóle, tata ostatnio dziwnie się zachowuje. Wczoraj wieczorem szeptał coś przez telefon, a jak tylko weszłam, od razu się rozłączył.
Kinga drgnęła. Ona też to zauważyła. I nie tylko wczoraj.
— Pewnie coś ważnego w pracy — skłamała córce i sobie.
— Daj spokój, mamo! Jaka praca o jedenastej w nocy? Nie jest przecież chirurgiem. — Weronika wzruszyła ramionami i wybiegła się pakować.
Kinga została sama ze swoimi myślami. Marek naprawdę się zmienił. Kiedyś opowiadał jej o wszystkim: o pracy, kolegach, planach na weekend. Teraz milczał, jakby wody w ustach się napił. I chował telefon, jak uczeń pałę w dzienniku.
Wieczorem postanowiła przygotować jego ulubione kotlety schabowe. Może przy kolacji porozmawiają, jak dawniej. Weronika wyszła do koleżanki, w domu było cicho. Najwyższy czas na szczerą rozmowę.
Marek wrócił późno, koło dziewiątej. Kinga już się zdążyła zaniepokoić, kilka razy do niego dzwoniła, ale nie odbierał.
— Gdzie byłeś? Martwiłam się! — powitała go w przedpokoju.
— Zatrzymałem się w pracy. Pilny raport. — choćby na nią nie spojrzał, od razu poszedł do łazienki.
— Marku, zrobiłam kotlety, twoje ulubione. Zjemy razem kolację?
— Nie chce mi się. Jestem bardzo zmęczony. — Głos zza drzwi brzmiał stłumione.
Kinga postała chwilę w korytarzu, potem wrócila do kuchni. Kotlety stygły na patelni. Usiadła przy stole, nalała sobie herbatę i rozpłakała się. Cicho, żeby mąż nie usłyszał.
Gdy Marek wyszedł z łazienki, minął kuchnię, choćby nie zajrzał. Kinga usłyszała, jak zaskoczył zamek w sypialni. Zamknął się. Po raz pierwszy od trzydziestu dwóch lat małżeństwa.
Noc spędziła na kanapie w salonie, rozmyślając. O czym? O tym, kiedy się to wszystko zmieniło. O tym, dlaczego stali się obcy. I o tym, iż może czas coś wreszcie zmienić.
Rano Marek wyszedł do pracy jeszcze wcześniej niż zwykle. Kinga choćby nie słyszała, jak się zbierał. Obudziła ją dopiero trzaśnięcie drzwi.
— Mamo, co się stało? Dlaczego spałaś na kanapie? — Weronika stała w progu, w szlafroku, z potarganymi włosami i niewyspaną twarzą.
— Tak jakoś… bolał mnie kręgosłup. Na miękkim lepiej. — Kinga wstała, zaczęła składać koc.
— Mamo, nie kłam. Nie jestem ślepa. Pokłóciliście się z tatą?
— Weronika, to nie twoja sprawa. Idź zjeść śniadanie.
— Jak to nie moja? Tu mieszkam! I widzę, co się dzieje! — Córka usiadła obok matki. — Mamo, opowiedz. Może jakoś pomogę.
Kinga spojrzała na córkę. Dorosła już, pracuje, zarabia. Może rzeczywiście warto z kimś porozmawiać?
— My z tatą… staliśmy się sobie obcy, Weroniko. On się przede mną chwili, nie rozmawia. A ja nie wiem, co robić.
— A próbowałaś z nim porozmawiać poważnie?
— Próbowałam. Albo milczy, albo unika tematu.
— Może ma kogoś? — Weronika powiedziała to cicho, ale Kinga usłyszała.
Ta myśl już jej przychodziła do głowy, ale zawsze ją odpychała. Marek nie jest taki. To człowiek rodziny, porządny. A jednak… Ludzie się zmieniają.
— Nie mów głupot — machnęła ręką Kinga.
— Mamo, jestem dorosła. Wiem, iż między mężczyzną a kobietą może się zdarzyć wszystko. Zwłaszcza po tylu latach małżeństwa.
Kinga wstała i poszła do kuchni przygotować śniadanie. Weronika podążyła za nią.
— Wiesz, co ci powiem, mamo? jeżeli tata zmienił się tak, iż choćby z tobą nie rozmawia, może warto pomyśleć o… no, o rozwodzie.
— Weronika! — Kinga gwałtownie się odwróciła. — Jak możesz coś takiego mówić?
— A co? Żyć z kimś, kto cię ignoruje? Kto udaje, iż cię nie ma? To nie życie, tylko udręka!
— Jesteśmy razem trzydzieści dwa lata!
— I co z tego? jeżeli dla niego te lata nic nie znaczą, po co mają znaczyć dla ciebie?
Kinga zamyśliła się. Może córka ma rację. Po co trzymać się czegoś, czego już nie ma? Ale jakże strasznie jest zmieniać całe życie w pięćdziesiątym czwartym roku…
Wieczorem Kinga się zdecydowała. Czekała, aż Marek wróci, i od razu podeszła do niego.
— Marku, musimy porozmawiać.
— O czym? — choćby nie podniósł wzroku z telefonu.
— O nas. O naszym małżeństwie. O tym, co się między nami dzieje.
— Nic się nie dzieje. — Spróbował przejść obok, ale Kinga zagrodziła mu drogę.
— Stój! Rozmawiam z tobą!
Marek w końcu na nią spojrzał. W oczach miał zmęczenie i coś jeszcze. IrPo roku widziała go przypadkiem na ulicy – trzymał za rękę młodą kobietę, a jego twarz promieniała dawno niewidzianym szczęściem, i wtedy zrozumiała, iż ich rozstanie było najlepszą rzeczą, jaka mogła ich spotkać.