Rozżalone wnuczki
Gdy Lena wróciła do domu z córkami, te natychmiast wybuchnęły płaczem. Dziewczynki dopiero co wróciły od babci — i były całkowicie przygnębione.
— Mamo, babcia nas nie kocha… — łkały razem. — Bartkowi i Zosi wszystko wolno, a nam nic! Im prezenty, cukierki, a nam tylko „nie ruszaj”, „nie przeszkadzaj”, „idźcie do innego pokoju”.
Lena zacięła usta. Serce ścisnęło jej się z bólu. Nieraz już to czuła, ale usłyszeć to od własnych dzieci było szczególnie okrutne.
Jej teściowa, Wanda Arkadiuszówna, nigdy nie okazywała specjalnej miłości córkom Leny. Za to dzieci jej rodzonej córki — Bartka i Zosię — uwielbiała. Im wszystko, innym — okruszki. Albo i mniej.
Kiedyś Lena próbowała przymykać na to oko. Tłumaczyła sobie, iż babci jest ciężko, iż ma trudny charakter. Ale z każdym rokiem stawało się jasne: dla Wandy Arkadiuszówny wnuki dzieliły się na „swoje” i „obce”. choćby ta sama krew — jeżeli od „nie tej” kobiety — nie liczyła się.
Dziewczynki opowiadały, jak babcia nakrzyczała na nie za głośny śmiech, a pięć minut później pozwoliła Bartkowi puszczać samochodziki po podłodze, choć hałasował znacznie bardziej. Albo jak postawiła na stole tort i poczęstowała nim „gości”, a wnuczkom dała tylko herbatę.
Najgorsze wydarzyło się, gdy babcia odesłała córki Leny same do domu. Przez zimne pola, pusty teren. Miały po siedem lat. Bały się psów, trzęsły z zimna. A Wanda Arkadiuszówna choćby nie pomyślała, żeby zadzwonić do rodziców.
Gdy Lena się o tym dowiedziała, nie mogła powstrzymać łez. Zadzwoniła do teściowej, ale ta tylko prychnęła:
— Trzeba być samodzielnym. W ich wieku ja już chodziłam na targ.
Po tej rozmowie mąż Leny, Marek, po raz pierwszy naprawdę pokłócił się z matką. Nie krzyczał. Powiedział tylko:
— Mamo, jeżeli nie potrafisz być babcią dla wszystkich wnuków, to lepiej nie bądź nią wcale.
Minęło kilka lat. Dziewczynki podrosły, wyrosły na mądre i dobre. Dawno już nie prosiły się do babci. A Wanda Arkadiuszówna… postarzała się. Coraz częściej odwiedzali ją lekarze, tabletki zastąpiły słodycze, a telewizor — kontakt z ludźmi.
Próbowała zaprosić do siebie wnuki. Zadzwoniła do Bartka — był zajęty, Zosia tłumaczyła się nauką. Wtedy przypomniała sobie o „nie swoich”.
— Niech przyjadą, posprzątają, zakupy przyniosą. Przecież ja jestem ich babcią…
Lena wysłuchała, zamilkła, po czym odpowiedziała:
— Pani jest ich babcią? A one dla pani — kim są? Pamięta pani, jak im powiedziała: „Ja was nie prosiłam”? No więc nie przyjdą. Bo zapamiętały to aż za dobrze.
Telefon zamilkł. A w domu babci znowu zrobiło się cicho. Tylko teraz — naprawdę. I beznadziejnie.