Żona brata uważa, iż to my powinniśmy rozpieszczać jej dzieci

twojacena.pl 2 godzin temu

Siostra mojego męża ma niezły talent do owijania w bawełnę. Kiedy rzuca „O, ten nowy film animowany podobno jest świetny”, to znaczy, iż mój małżonek ma natychmiast wyskoczyć z kanapy i zabrać siostrzeńców do kina. A gdy mówi „Jaka piękna pogoda, szkoda siedzieć w domu”, to w rzeczywistości prosi, żebyśmy jej dzieciaki zabrali do parku rozrywki. Oczywiście na nasz koszt.

Ja się na te subtelności kompletnie łapię. Kiedy przestają być subtelne, udaję, iż nic nie rozumiem. Chcesz o coś poprosić? Mów wprost, bez tych wygibasów. Tymczasem mój mąż zawsze chętnie skacze, jak siostra zagra.

Uwielbia swoich siostrzeńców. I – moim zdaniem – zdecydowanie za bardzo im pobłaża. Rozumiem, iż Marzena chce, żeby dzieciaki miały fajne wspomnienia, ale to przecież rodzice powinni organizować im czas. Babcie, dziadkowie, ciocie i wujkowie – to tylko miły dodatek, nie obowiązek!

No dobrze, od święta można zrobić coś dla cudzych dzieci. W końcu rodzina. Ale bez przesady! Ostatnio był imieninowy zawrót głowy u naszego siostrzeńca, Krzysia. Urodziny już miał za sobą, a prezent od nas był całkiem przyzwoity – markowy rower za niemałe pieniądze. Ale Marzenie wciąż mało. Znaczy się, z jej punktu widzenia, wycieczka do Francji to byłoby coś! Dla niej i Krzysia, bo przecież mały chłopczyk sam nie podróżuje.

W języku Marzeny brzmiało to tak: „Krzyś tak marzy o Wieży Eiffla…”. Przekład na polski? Tego dnia mój mąż wręczył jej tort zamiast vouchera. Na przyjęciu nie byłam – pracowałam. Mąż zaniemówił, gdy zobaczył, iż nasz prezent, poduszki z wyszytym imieniem chłopca, leżą w kącie. Szukaliśmy tego długo w internecie – rzadko kto obchodzi imieniny dziecka, ale my chcieliśmy być oryginalni.

Z każdym rokiem wymagania Marzeny rosną, a moja cierpliwość maleje. Ale mój mąż zbyt kocha te dzieciaki, żeby się oprzeć. Zawsze marzył o swoim potomstwie, ale jakoś nie wyszło. Więc całą miłość przelał na siostrzeńców. Wystarczyło, iż Marzena szepnęła im coś do ucha, a już z błyszczącymi oczami ciągnęli wujka za rękaw: „Prooosimyyyy…”. I oczywiście dostawali, co chcieli. Mąż wierzył w ich niewinność, a ja wiedziałam, iż to czysta strategia. Aż wreszcie zaszłam w ciążę.

Kiedy powiedziałam mężowi, oszalał z radości. Tańczył wokół mojego brzucha jak szalony. Gdy Marzena znów zaczęła o wycieczce, odmówił i oznajmił, iż teraz będzie miał własne dziecko. Wtedy się wkurzyła i wyrzuciła go za drzwi. Potem zadzwoniła do mnie z awanturą. „Jak śmiałaś?!” „Robisz to specjalnie, żeby moje dzieci cierpiały!”. Odłożyłam słuchawkę bez słowa.

Następnego dnia Krzysiu i Zosia wręczyli mężowi własnoręczne kartki z napisami: „Wujku, prosimy, nie porzucaj nas!” i „Po co ci własne dzieci, skoro mamy nas?”. Czyżby czekali pod jego pracą? Ciekawe, kto wpadł na ten wzruszający pomysł… Chyba nie same dzieci. Czyżby Marzena? Ech, wyszło jej to bokiem.

Mąż wrócił do domu z tymi kartkami i nagle przejrzał na oczy.

— Jestem idiotą! „Wujku, mikrofala się zepsuła, a mama boi się, iż zgnieciemy obiady na gazie…” — przedrzeźniał dzieci. — Znowu to samo! Namawia je, a one błagają. A ja daję się nabrać. Co za dureń!

Przeszedł przemianę. Dotąd oddawał Marzenie ostatnie złotówki, byle tylko siostrzeńcom było dobrze. Teraz usiadł i skrupulatnie spisał wszystkie wydatki.

Po tej akcji Marzena zjawia się u nas w domu i z miną świętej niewinności rzuca:

— Skoro będziecie mieć swoje dziecko, to może w ramach pożegnania kupisz nam samochód? Żebym mogła wozić dzieci.

Mąż w odpowiedzi wtłoczył jej w ręce rachunki i kazał zwrócić każdy grosz. Dał pół roku. Potem pokazał drzwi.

— Idź już. Masz teraz sporo pracy do nadrobienia.

Teraz jej koleżanki zasypują mnie wiadomościami w mediach, iż przez mnie dzieci cierpią głód i brak męskiej opieki. Odpisuję krótko: spadajcie. Marzena ma się dobrze – dostała całe mieszkanie po rodzicach, bo mój mąż zrzekł się spadku. Do tego ma drugie po byłym mężu, alimony i wynajem.

Głodna nie będzie. A my też sobie poradzimy.

Idź do oryginalnego materiału