Zniszczony laptop i teściowa obwiniająca nas

newsempire24.com 1 dzień temu

Macbook roztrzaskany, a teściowa nas oskarżyła

Marek i Kinga postanowili uczcić rocznicę poznania w przytulnej kawiarence w centrum Poznania. Do domu wrócili dobrze po północy.

— Nareszcie się zjawiliście! — przywitała ich w progu matka Marka, Barbara Nowak, z założonymi rękami. — Gdzie was nosiło? Ja tu sama z wnukami daję radę!

— Mamo, co się stało? — zdziwił się Marek. — Przecież uwielbiasz dzieci Ewy.

— Ciężko było z nimi posiedzieć? — dodała Kinga, ściągając płaszcz.

— Wy się bawicie, a ja tu haruję! — odcięła teściowa. — A gdzie matka tych wnuków?

— Jest zajęta, a wy, znaczy się, odpoczywacie! — Barbara wskazała na kuchnię. — Zmywajcie naczynia! Nałykali się powietrza, to teraz do roboty!

Marek, marszcząc brwi, otworzył laptopa. Nagle jego wzrok zastygł, a dłonie zacisnęły się na obudowie. Zobaczył coś, od czego krew ścięła mu się w żyłach.

* * *

Po ślubie Marek i Kinga wynajmowali mieszkanie. niedługo jednak musieli się przeprowadzić do teściowej — brakowało pieniędzy. Rodzice Kingi mieszkali w kawalerce z jej młodszym bratem, więc dla młodej pary nie było tam miejsca. Marek zmienił pracę: zarobki były niższe, ale obiecywano mu awans.

— Kinga, to tylko tymczasowe — przekonywał Marek. — U mamy będziemy oszczędzać. Mieszka sama, siostra tylko czasem wpada w odwiedziny, czasem zostawia dzieci. Damy radę.

— Mogłabym dorobić, ty też — zaproponowała Kinga.

— Co, harować dzień i noc? — wybuchnął Marek. — Cały dzień w biurze, a potem jeszcze gdzieś biegać? Do domu tylko spać? A kiedy żyć?

— A życie z twoją mamą w jednym mieszkaniu to będzie życie? — westchnęła Kinga.

— Rozumiesz, nie mamy wyjścia! jeżeli tylko mama nas polubi, szybciej uzbieramy na swoje.

Kinga zamilkła. Mieszkanie z teściową nie było jej marzeniem. Obrzydliwe siostrzeńce Marka, dzieci jego siostry Ewy, widziała raz na ślubie. Hałaśliwe, rozpieszczone — wrażenia pozostawiły, delikatnie mówiąc, mieszane. Ale wyboru nie było.

— No i co w tym złego? — przywitała ich Barbara Nowak. — Lepiej niż płacić obcym za czynsz. Opłaty dzielimy na trzy: wy dwie części, ja jedną. Na jedzenie też się zrzucamy. Ja zakupy, gotowanie, wy sprzątanie.

— Dobrze, mamo — zgodził się Marek. — Kinga, okej?

— Tak… — wyszeptała.

Początkowo wszystko szło gładko. Młodzi wracali na gotową kolację, rano czekało śniadanie. Kinga po pracy dorabiała w internecie, ale weekendy psuły wizyty siostrzeńców. Ewa prawie się nie pojawiała, zostawiając dzieci od piątku do niedzieli.

Sprzątanie przy nich było niemożliwe: dzieciaki robiły chaos, właziły w każdy kąt, potrafiły wtargnąć do sypialni, gdy Kinga z Markiem spali.

— Marek, niech mama weźmie dzieci — prosiła Kinga. — Śpimy!

— To tylko dzieci — machnął ręką. — Moje siostrzeńce, więc i twoje. Wytrzymaj.

— Pracowałam pół nocy!

— Nikt ci nie kazał. Dobrze, wstaję. Mam spotkanie z kumplami, jedziemy na ryby. Wrócę wieczorem.

— A ja? Znowu sama?

— Mama jest w domu. Chcesz spokoju? Daj im swój laptop, niech się bawią.

— Świetny pomysł! Daj swój — warknęła Kinga.

— Tam są dokumenty — odciął się Marek. — A u ciebie co, ważniejsze?

— Mam projekt, dziś deadline! — wybuchnęła. — Idź, ja sama się tym zajmę.

Takie sceny powtarzały się. Marek znikał z kolegami: raz wędkowanie, raz grille, raz spacery. Tego dnia też wyjechał.

* * *

Barbara karmiła dzieci.

— Kinga, siadaj — rzuciła. — Naleśników mało, ale dla ciebie starczy. Marek mówił, iż dzieci mogą pograć na twoim laptopie.

— To nieprawda! — oburzyła się Kinga. — Nie zgadzałam się. Tam jest moja praca, deadline dziś!

— Jakaś ty skąpa — prychnęła teściowa. — Jesteśmy rodziną! Ewa swojego nie daje, bo drogi.

— Tam jest cały mój tydzień pracy! — odcięła się Kinga. — Zaraz zabieram się do roboty.

— Pozmywaj — rzuciła Barbara, sięgając po telefon.

Kinga zmywała naczynia, wściekła, iż nikt w rodzinie nie umyje choćby filiżanki. Teściowa już gadała przez telefon:

— Elu, oczywiście się spotkamy! Za godzinę w galerii. Kto hałasuje? Wnuki. Nie martw się, Kinga z nimi posiedzi. Niech się uczy, póki swoich nie ma.

Kinga mało nie upuściła talerza. Cicho wyszła z kuchni, spakowała się, wzięła laptopa i wyszła. Barbara milczała — widocznie chciała oznajmić wyjście w ostatniej chwili.

Kinga poszła do internetowej kafejki, gdzie często pracowała. Zajęła kąt, zamówiła kawę i zanurzyła się w projekcie. Po pół godzinie zadzwonił Marek:

— Kinga, gdzie jesteś? O co chodzi?

— Pracuję — spokojnie odpowiedziała. — Dziś deadline.

— Mama w panice! Gdzie ty byłaś?

— Nie mogę pracować w tym hałasie — odcięła.

— Zrujnowałaś mamie spotkanie z koleżanką!

— Niech zaprosi ją do siebie.

— Z tymi urwisami?

— To niech ty z nimi zostaniesz, a mamę puść. Ona ma rodziców!

— Wymyślasz — warknął Marek.

— A może to wy wymyślacie? — odparowała Kinga. — Mama tak chętnie nas przyjęła, a my za to płacimy. W tym miesiącu zabrakło jej na zakupy, wzięła od nas dodatkowe dwieście złotych. Ty tego nie widzisz?

— Jesteś drobiazgowa! — rzucił.

— A ty na co wydajesz? — wybuchnęła Kinga. — Na mamę ani grosza, wszystko ja. Na kumpli zawsze masz! Przez dwanaście dni w miesiącu twoje siostrzeńce jedzą na nasz koszt. Mama kupuje im słodycze, lody, a nam — nic. Najlepszy kawałek — dla nich. Ewa zabiera je z pełnymi torbami. Gdy wynajmowaliśmy, wydawaliśmy trzy razy mniej! To nazywasz oszczędzaniem? Chcesz tak żyć? Dostanę za projekt i się wyprowadzam. Ze mną czy rozwód?

— Kinga, gdzie jesteś? — głos Marka zadrżał.

— Po co ci to?

— Ryby się nie — Wracaj do domu, porozmawiamy o wszystkim spokojnie — powiedział Marek, a Kinga westchnęła, zamykając laptopa.

Idź do oryginalnego materiału