— Tak, stop! On wydawał moje pieniądze, a teraz ja jeszcze mam mu być coś winna? Z jakiej racji?
— To twój ojciec! — wyrzuciła z siebie mama.
Ola uniosła brwi tak wysoko, iż czoło wyglądało jak harmonia. Matka patrzyła jej w oczy, skrzyżowawszy ramiona. W kuchni było gorąco i duszno. Zupełnie jak w ich relacjach.
— Ojciec zostawił mi połowę mieszkania. A ten człowiek jest dla mnie obcy — spokojnie odparła Ola.
— No ale musisz zrozumieć — sprzeciwiła się Grażyna. — On tu mieszka od dziesięciu lat. Też się wkładał w to mieszkanie. Pomagał, jak mogł.
Ola aż prychnęła, ledwo powstrzymując drwiący uśmiech.
— Pomagał? Kiedy niby pomagał, mamo? Kiedy stał przy kuchni i wykładał mi, jak smażyć dla niego ziemniaki, choć sam choćby jajecznicy nie potrafi zrobić?
— No, może nie finansowo — bąknęła matka. — Ale przecież to część rodziny. Sama go nazywałaś tatusiem.
Ola wbiła wzrok w magnesy na lodówce. Wisiały tam jeszcze te stare, z widokami różnych miast, kupione podczas rodzinnych wyjazdów z ojcem. W pewnym momencie kolekcja przestała się powiększać.
Gdy w domu zadomowił się Zbigniew, o podróżach zapomniano.
— Raz go tak nazwałam, żebyś się nie martwiła — cicho przyznała Ola. — Miałam czternaście lat. A on potem machał tym jak flagą.
W głowie pojawiło się nieproszone wspomnienie: Ola wraca do domu, paląc się ze wstydu i złości. Cała paczka poszła do kina, a jej nie puścili. Zbigniew stwierdził, iż „dziewczyna powinna siedzieć w domu, a nie się włóczyć”.
— Ale dlaczego? Wszyscy idą! Ja też chcę!
— Wiesz, Olu, za moich czasów dzieci nie dyskutowały z rodzicami. Za takie fanaberie dostawało się pasem.
Nie podniósł głos, ale powiedział to tak, iż gul stał w gardle do samej nocy. Ola wtedy nie płakała. Leżała na łóżku, wtulona w poduszkę, i słyszała, jak mamrocze w drugim pokoju.
— Rozpuściłaś ją. Księżniczka sobie wyrosła. Tylko pieniądze na nią lecą, a pożytku zero. Za moich czasów… — mówił do matki.
Ola zacisnęła pięści. To, jak się okazało, był dopiero początek. Potem poszły inne uwagi: iż pasierbica chodzi „jak obdarta”, iż „za dużo je”, iż „gada bez sensu”. Czasem komenderował nią tak, jakby była służącą w domu, gdzie on rozdaje karty.
Ale Ola już wtedy zrozumiała: po prostu się na niej wyżywa. W pracy nikt go nie słuchał, a i sam tam specjalnie nie pędził, robił byle jak. Za to w domu mógł podnieść głos, walnąć pięścią w stół, udawać, iż coś znaczy.
— Mamo — Ola wróciła do rzeczywistości. — Słuchaj. Połowa mieszkania jest moja. Zgodnie z prawem. Pamiętasz? Zbyszka w papierach nie ma.
— Olu, ty nie rozumiesz. jeżeli sprzedamy i podzielimy tylko we dwoje, to Zbyszek… on to odbierze jak zdradę. Przecież prawie uważa cię za córkę.
— No tak. A teraz pomyślmy. O! Mam pomysł. A jak ja sprzedam swoją część komuś obcemu i ten ktoś będzie dzielił kuchnię z twoim „prawie tatą”, to też będzie zdrada?
Grażyna zamilkła, westchnęła i przymknęła oczy. Jej usta zadrżały. Bała się zostać sama.
— On tu tyle lat mieszkał — szepnęła. — Włożył w to serce. Naprawdę tego nie czujesz?
— Czuję. Czuję, iż jeżeli teraz nie postawię na swoim, nikogo to nie obchodzi. A jeszcze czuję, iż z takim podejściem pewnego dnia stanę się tobą. Wszczepię sobie i dzieciom jakiegoś faceta na kark i będę narzekać.
Wyszła. Nie mogła dłużej zostać w tym obcym domu, obok matki.
Na zewnątrz zaczynała się wiosna. Na przystanku turkotał autobus. Dzieci jadły lody. Za plecami ktoś postukiwał obcasami. Życie toczyło się dalej, jakby w tej pięciopiętrowej klitce nie wydarzyło się właśnie małe trzęsienie ziemi.
Po tamtej rozmowie Ola nie odzywała się do matki prawie tydzień. Po co gadać z kimś, kto tylko powtarza cudze echo?
Skupiła się na swoim. Poszła do znajomego pośrednika i wytłumaczyła sytuację: mieszkanie we współwłasności, chce sprzedać swoją część, żeby kupić kawalerkę. W ostateczności — choćby pokój, by nie płacić czynszu. I nie żyć obok mamy i Zbyszka.
Kupiec znalazł się dość szybko. Facet świeżo po rozwodzie, szukał tymczasowego lokum. Zachowywa się grzecznie, cicho, powściągliwie. choćby nie doprowadził Grażyny do histerii — co, biorąc pod uwagę jej zamiłowanie do dramatów, było osiągnięciem.
Oczywiście, mama później wyładowała się na córce. Gdy tylko kupiec wyszedł, Ola dostała lawinę głosówek.
— Olu… Ty nie sprzedajesz mieszkania. Ty sprzedajesz rodzinę.
Ola słuchała i milczała, a wiadomości wciąż spływały. W pewnym momencie naprawdę zaczęła czuć się jak zdrajczyni. Czy postępuje słusznie? Życie z lokatorami to nie cukierki. Ale gdzie w takim razie mieszkać? Wiecznie wynajmować, mając nieruchomość?
Wybrała numer ojca. Kontaktowali się, ale rzadko. Mieszkał w innym mieście, od dawna miał nową rodzinę, ale gdy Oli było naprawdę ciężko, dzwoniła. Zwykle się nie żaliła. Chciała po prostu usłyszeć kogoś rozsądnego, by na chwilę wynurzyć się z kultu wielbicielek spodni.
— Cześć, tato. Pamiętasz to mieszkanie, które przepisałeś na mnie i mamę?
— Jasne. Co z nim?
— Mama chce, żeby jej nowy mąż dostał swoją część z sprzedaży. Podobno „dziesięć lat tu mieszkał”.
Na drugim końcu zapanowała cisza. W końcu ojciec ciężko westchnął.
— Słuchaj, nie bez powodu przepisywałem to mieszkanie. Tak, nie płaciłem alimentów. Ale chciałem, żebyś miała start w dorosłość. Dla ciebie, nie dla niej. Mieszkanie miało być całkowicie twoje. Żebyś kiedyś nie musiała wynajmować, zależeć od innych. A kto teraz u was mieszka i jak twoja matka to ogarnia — to już jej sprawa.
Dla Oli to było nowe. Zawsze myślała, iż od początku należy jej tylko połOla uśmiechnęła się lekko, chowając klucze do kieszeni, i ruszyła przed siebie, bo w końcu miała swoje życie — i nie zamierzała już nikomu na nie pozwalać.