Zmutowane Dziedzictwo

twojacena.pl 2 tygodni temu

**Zepsute geny**

Anna weszła do mieszkania, postawiła ciężkie torby na podłogę i głośno westchnęła.

— Jest kto w domu? — krzyknęła w stronę pokoju. — Dwóch mężczyzn w domu, a torby sama noszę — mruknęła. — Wszyscy chcą jeść, ale pomóc to już nikt — dodała głośno, żeby na pewno usłyszeli.

Rozbierała się również hałaśliwie, co chwila wzdychając. W końcu w drzwiach stanął syn.

— Weź te torby i zanieś do kuchni. Tata jest w domu?

Kuba podniósł torby z podłogi.

— Ogląda telewizję — rzucił przez ramię.
Mógłby nie wspominać o telewizorze. Matka nie pytała, co ojciec robi. Ale niech i on dostanie swoją porcję zrzędzenia.

— Czego tak krzyczysz? — W drzwiach pojawił się ojciec rodziny.

— Nic. Jestem zmęczona — odcięła się Anna. — Zaraz odpocznę pięć minut i zrobię obiad. Wszystko sama. Chociaż makaron byście ugotowali — Anna wepchnęła stopy w kapcie i zgasiła światło w przedpokoju.

— Nie powiedziałaś. Poszlibyśmy z Kubą do sklepu, prawda, Kubuś? — ojciec, wyczuwając początek kłótni, gwałtownie zrobił ze syna wspólnika.

Z kuchni dobiegało tylko szeleszczenie toreb i odgłos zamykanej lodówki. Kuba postanowił zachować neutralność. Tak było bezpieczniej.

— Więc nie ugotowaliście — westchnęła Anna. — Gdybym miała córkę, sama by się domyśliła, co robić. A wy do niczego — mruknęła, przechodząc obok męża do kuchni.

— Aniu, jesteś zmęczona, rozumiem, ale po co się na nas z Kubą wyżywasz? Nie jestem jasnowidzem, nie zgadnę, czy mam ugotować makaron, czy ziemniaki. Powiedziałabyś, to byśmy ugotowali, do sklepu poszli. Ja też dopiero co wróciłem z pracy, też jestem zmęczony, między nami mówiąc. A… — Mąż przejechał dłonią przez powietrze i zniknął w pokoju.

— No właśnie, wszystko wam trzeba powiedzieć. Lepiej leżeć na kanapie — burczała Anna, ale już bez złości, raczej pod nosem.

Nie chciała awantury. Nie miała już na nią siły. Po prostu nie potrafiła się od razu uspokoić.

— Dzięki, synku, idź odrabiać lekcje, resztę sama…

Kuba natychmiast uciekł do komputera. Anna otworzyła lodówkę, pokiwała głową i zaczęła przekładać produkty z półki na półkę. Wypuściła parę, w końcu się uspokoiła. Męża i syna uwielbiała, tylko dziś coś ją podkurzyło. Gotowanie to nie męska rzecz.

Po kolacji zebrała resztki makaronu z patelni do pojemnika, dodała kotlecik. Chciała włożyć drugi, ale się rozmyśliła.

— Znowu do Szydłowskich zaniesiesz? Uważaj, rozpieścisz, a potem sama będziesz narzekać, iż ci na karku siedzą — skarcił mąż, mszcząc się za wcześniejsze zrzędzenie.

— Nie do Szydłowskich, tylko do Zosi. W domu pewnie choćby nie ma co jeść. Matka wszystko przepija. Szkoda dziewczynki. Widziałam, jak prowadziła pijaną matkę do domu. Ta choćby się na nogach nie trzymała. Zosia jest mądra, dobra, tylko z rodzicami jej się nie poszczęściło — tłumaczyła Anna, przebierając się w przedpokoju.

Mąż nie odpowiedział.

Anna zeszła na trzecie piętro i zadzwoniła do zniszczonych drzwi, które nie wzbudzały zaufania — wystarczyło przycisnąć ramieniem, a otwierały się same. Tylko po co? W mieszkaniu nie było co zabrać, choćby karaluchy uciekły z głodu.

— Kto tam? — dobiegł cienki głosik zza drzwi.

— Zosiu, to ciocia Ania. Otwórz, przyniosłam ci coś do jedzenia.

Zaszczękał zamek, drzwi uchyliły się, a w szparze Anna zobaczyła uważne oko dziewięcioletniej Zosi.

— Weź, zjedz. Matka śpi?

Dziewczynka szerzej otworzyła drzwi, wzięła pojemnik i skinęła głową.

— No dobrze, to już pójdę. A ty zjedz. Chuda jesteś, ledwo dusza się w tobie trzyma — Anna spojrzała na dziewczynkę ze współczuciem. — Matce nie zostawiaj.

Zosia znowu skinęła głową i zamknęła drzwi.

„Mi taką córkę” — westchnęła Anna, wchodząc po schodach do swojego mieszkania.

Weszła do pokoju syna. Ten gwałtownie zamknął laptop, ale Anna zdążyła zauważyć, iż grał.

— Dobra, nie chowaj. Lekcje odrobiłeś? — spytała, podchodząc do biurka.

— Już dawno.

— Jutro po szkole zaproś Zosię do nas i nakarm ją zupą. Matka wszystko przepija, jedzą tylko chleb, jeżeli w ogóle. Dziewczynka wiecznie głodna, chuda jak patyk.

— Dobrze, mamo — zgodził się czternastoletni Kuba, nie zadając pytań.

— Nie graj długo, idź spać — Anna powiedziała już od drzwi.

— Dobrze. — Kuba otworzył grę i wbił wzrok w ekran.

Następnego dnia, mijając drzwi Szydłowskich, Kuba nacisnął dzwonek.

— Nie ma mamy w domu — odpowiedziała Zosia zza drzwi.

— Słuchaj, malutka, mama kazała cię do nas przyprowadzić.

— Po co? — spytała dziewczynka po dłuższej pauzie.

— Chodź, zobaczysz — powiedział Kuba.

Drzwi powoli się otworzyły. Zosia nieufnie patrzyła na chłopaka.

— No to idziesz? Jak nie chcesz, to nie — rzucił z udawaną obojętnością i zrobił krok w stronę schodów.

— Zaraz — krzyknęła Zosia i zniknęła za drzwiami. Po chwili wróciła z pustym pojemnikiem.

— W lodówce stoi garnek z zupą. Podgrzejesz? — spytał Kuba, idąc po schodach i naśladując ton matki.

— Nie jestem malutka — obruszyła się dziewczynka, idąc za nim.

— Dwa talerze podgrzej. — Kuba otworzył drzwi do swojego mieszkania. — Idź do kuchni, a ja się przebiorę — zadecydował i poszedł do swojego pokoju.

Gdy wszedł do kuchni, na stole już dymiły talerze z zupą, obok leżały łyżki i kromki chleba.

— Brawo. A teraz, kto szybciej zje? — Kuba usiadł naprzeciwko Zosi, chwycił łyżkę i zaczął gwałtownie jeść.

Zosia jadła powoli, zerkała naZosia spojrzała na Kubę z nadzieją, iż kiedyś dostrzeże w jej oczach coś więcej niż tylko wdzięczność za ciepły obiad.

Idź do oryginalnego materiału