Złota klatka, czyli jak zatraciłam się w małżeństwie

newsempire24.com 3 dni temu

Kiedy przyszłam na świat, mama nazwała mnie Alina. Wierzyła, iż to imię oznacza jasność, radość, iż jej córka będzie uśmiechnięta, szczęśliwa i kochana. Nikt wtedy nie przypuszczał, iż z upływem lat uśmiech stanie się coraz rzadszy, a szczęście jedynie dekoracją na pokaz.

Wszystko zaczęło się, gdy spotkałam Jego. Tomasza. Wysoki, przystojny, z pewnym siebie głosem i spojrzeniem, od którego zdawały się szaleć motyle w brzuchu. Był prawdziwym mężczyzną — takim, jaki wydawał mi się ideałem partnera na całe życie. Nie dostrzegałam, jak pod tą zewnętrzną pewnością siebie kryła się zimna kontrola. Jak za eleganckimi gestami ukryta była nieugięta wola. Po prostu się zakochałam. Z młodzieńczą naiwnością, z otwartymi szeroko oczami i naiwnym sercem.

Pobraliśmy się dość szybko. Myślałam wtedy, iż jeżeli mężczyzna cię kocha, śpieszy się, żeby uczynić cię swoją żoną. Jak bardzo się myliłam… On rzeczywiście chciał uczynić mnie “swoją” — we wszystkich aspektach. Jego. Podległą. Posłuszną.

Na początku wszystko wyglądało pięknie. Restauracje, podróże, drogie prezenty. Zima w górach, lato nad morzem, imprezy z jego przyjaciółmi. Na zewnątrz — idylla. Zazdrość przyjaciółek, lajki na portalach społecznościowych. A wewnątrz mnie — pustka. Bo wśród tych wszystkich zewnętrznych blichtrów coraz bardziej zatracałam siebie.

Decyzje podejmowane były bez mojego udziału. To on wybierał, do jakich miejsc pójdziemy, co zjemy na kolację, jak spędzimy weekend. Ale to nie było najgorsze. Co najbardziej bolało — to on decydował, jak mam wyglądać, w co się ubierać, jak się czesać, a choćby jakim tonem mówić.

— Kochana, ta sukienka jest zbyt skromna, nie przynoś mi wstydu.
— Dlaczego znowu dżinsy? Kobieta powinna być kobieca.
— Nie pracujesz w fabryce, żeby chodzić w koszulce.

Próbowałam żartować, przekonywać, ale zawsze napotykałam na zimny mur. Nie krzyczał. Nie bił. Po prostu patrzył na mnie, jakbym była rozczarowaniem. I czułam się zawstydzona. Chciałam być dobra. Starałam się. A niepostrzeżenie przestałam być sobą.

Najgorsze było, gdy poruszyłam temat dziecka. Mam 30 lat. Od dawna czuję, iż chcę być mamą. Nie tylko chcę — pragnę tego. Ale on, jak się zdaje, zawsze wiedział, iż na to nie pozwoli. Jego odpowiedź mnie zaskoczyła:

— Po co nam dziecko? Wystarczasz mi. Kocham cię. Nie chcę, aby ktoś zakłócał nasze życie.

Kocham… A czuję się jak więzień. Nie chce dzielić mojej miłości. Chce ją mieć na wyłączność. On nie potrzebuje, abym została mamą. Chce, żebym była tylko żoną. Wygodną. Piękną. Posłuszną.

Coraz częściej łapię się na myśli, iż się duszę. Że pomimo wygód i powierzchownego blasku nie jestem wolna. Każdy mój krok jest pod kontrolą, każde spojrzenie obserwowane. Nie mogę chcieć swojego. Nie mogę czuć inaczej. Mogę być tylko “jego”.

Pewnego razu próbowałam z nim poważnie porozmawiać. Powiedziałam, iż chcę dzieci, iż mam dość bycia lalką w pięknym domu. On wysłuchał mnie w milczeniu. A potem mnie przytulił. Powiedział, iż przesadzam. Że wszystko u nas jest dobrze. Że jestem jego szczęściem. Jego skarbem. A gdybym miała dziecko, to skarb by mu odebrano.

Słuchać tego było strasznie. W jego głosie nie było gniewu, nie było bólu. Tylko fanatyczna determinacja. Jakby naprawdę uważał, iż ma prawo decydować za nas oboje. Że jestem jego rzeczą. Kochaną, ale rzeczą.

Od tego czasu nie poruszałam tego tematu. Ale strach, iż na zawsze pozostanę zakładniczką tej miłości, nie odpuszcza. Mam 32 lata. Chcę dziecka. Chcę rodziny, w której mogę oddychać. Gdzie mnie słyszą. Gdzie mam prawo mieć swoje zdanie. Gdzie jestem potrzebna nie jako obrazek, ale jako człowiek.

Piszę do was, bo nie wiem, co robić. Wciąż go kocham. Albo może kocham tego, kim był na początku. Albo kogo chciałam, by się stał. Nie wiem. Ale jedno wiem na pewno: jeżeli tak będzie dalej, złamię się. Po prostu przestanę istnieć jako osoba.

Powiedzcie… jak mu wyjaśnić, iż miłość to nie złota klatka? Że rodzina to nie dyktat, ale związek? Że nie muszę wybierać między “kochać” a “żyć”? Jak rozmawiać, gdy słucha tylko siebie?

Nie chcę odejść. Ale nie mogę tak dłużej żyć.

Idź do oryginalnego materiału