Złapałam męża z moją najlepszą przyjaciółką… ale nie wiedzieli, iż szykuje się zemsta, o której będą pamiętać do końca życia!

newskey24.com 13 godzin temu

Złapałam mojego męża z moją najlepszą przyjaciółką ale nie mieli pojęcia, iż czeka ich zemsta, której nie zmyje choćby najsilniejszy płyn do naczyń.
Mam trzydzieści dwa lata i byłam przekonana, iż moje życie to gotowy scenariusz na romantyczną komedię: wierny mąż, oddani przyjaciele, przytulne mieszkanie na warszawskim Mokotowie. No cóż wyszło jak zawsze.
Wszystko zaczęło się tamtego ranka, gdy on, szykując się na ważne spotkanie z klientem, promieniał jak słonecznik w lipcu. Oczy mu się iskrzyły, a słowa leciały niczym przeceny w Black Friday: To moja szansa, skarbie. Jak dobrze pójdzie, w końcu dostanę podwyżkę i kupimy ten domek nad Zalewem Zegrzyńskim.
No i oczywiście jak przystało na wzorową żonę ugotowałam jego ulubiony żurek, wyprasowałam koszulę, a na odchodne dałam całusa i życzyłam połamania nóg.
Godzinę później, sprzątając w mieszkaniu, zauważyłam jego laptop na stoliku kawowym. Serce zabiło mi jak młot pneumatyczny przecież tam była ta ważna prezentacja! Bez namysłu złapałam sprzęt i pognałam taksówką do hotelu, w którym jak twierdził miało się odbyć spotkanie.
Weszłam do środka i od razu coś mi nie zagrało. Za cicho. Żadnych rozmów, żadnych garniturów, zero atmosfery korporacyjnego zgiełku. Recepcjonistka, gdy spytałam o spotkanie firmowe, podniosła zaskoczona brew: Proszę pani, dzisiaj mamy tylko wesela i babskie spotkania przy winie.
Zdrętwiałam. Kazałam sprawdzić, czy jest pokój na nazwisko mojego męża. Był
Gdy wjechałam windą na piętro, zobaczyłam obraz, który wrył mi się w pamięć jak tatuaż po imprezie w Sopocie: w korytarzu, śmiejąc się i obściskując, szli do pokoju mój maż i moja najlepsza przyjaciółka. Serce mi się skurczyło jak balonik po sylwestrze. Chciałam wrzeszczeć, rzucać doniczkami, a może choćby zadzwonić do teściowej Ale tylko mocniej ścisnęłam laptop i wróciłam do windy.
Postanowiłam, iż moja zemsta będzie dopracowana jak bigos po trzech dniach. Taką, której nie zapomną choćby na emeryturze.
Stałam w kącie korytarza, telefon w garści, gotowy jak snajper na ślubie weselego. Serce waliło jak oszalałe, ale ręce miałam pewne. Zrobiłam kilka wyraźnych fotek on i ona, w objęciach, z tym spojrzeniem, które jeszcze tydzień temu było zarezerwowane dla mnie.
W drodze na dół od razu zadzwoniłam do jej męża. Był jeszcze nieco senny i niczego nieświadomy, ale gdy usłyszał moje spokojne Radzę przyjechać i zobaczysz, co twoja żona robi w przerwie na kawę, dotarł na miejsce szybciej niż taksówkarz na wezwanie z Bolka i Lolka.
Spotkaliśmy się w lobby, a gdy pokazałam mu zdjęcia, zbladł jak ściana po świętach. Wziął głęboki wdech, a w jego oczach pojawił się ten sam błysk, co u mnie zimna, wyrachowana determinacja.
Kilka dni później na stole leżały już dokumenty rozwodowe dla mnie i dla niego. Ale to nie koniec! Zdjęcia, jak przysłowiowe muchy do miodu, wylądowały w sieci. Jakiś życzliwy znajomy przypadkowo rozesłał je po grupach na Facebooku i WhatsAppie.
Plotki dotarły też do szefa mojego męża. Zamiast wymarzonej podwyżki dostał suchy list z napisem zwolniony z powodu utraty zaufania. Reputacja poszła w las jak klient w centrum handlowym w sobotę kontrahenci się wycofali, mówiąc, iż nie chcą pracować z kimś, kto zdradza choćby na lunchu.
A ja? Cicho zamknęłam drzwi za nim i skreśliłam go z życia, który skreślił mnie pierwszy. Karma czasem działa błyskawicznie zwłaszcza gdy ma trochę pomocy od zranionej żony.

Idź do oryginalnego materiału