„Złamane serca i tajemny urok”
Halina wróciła do domu po wywiadówce w małym miasteczku pod Poznaniem. Ledwo przekroczyła próg, skierowała się do pokoju syna i zaczęła wychowawczą rozmowę.
— Mamo, daj już spokój, mam dość twoich kazań! — wybuchnął Bartek.
— Co znaczy „daj spokój”? Dopiero zaczęłam! Pani Zofia jest tobą bardzo niezadowolona — Halina spojrzała na syna z wyrzutem.
— Robię, co chcę, tak jak tata! Teraz rozumiem, dlaczego ma inną kobietę — pewnie zmęczyłaś go tak samo jak mnie! — wykrzyknął chłopiec.
— Jaką inną kobietę? O czym ty mówisz? — Halina zastygła, a jej głos zadrżał z zaskoczenia.
Wracając ze szkoły, myślała o skargach nauczycielki: Bartek nie odrabia lekcji, rozprasza się na zajęciach, bywa niegrzeczny. Co się stało z jej chłopcem? Był rozkojarzony, zamknięty w sobie, nic nie opowiadał. Musi porozmawiać z mężem, niech ojciec się tym zajmie.
Nagle zauważyła samochód męża zaparkowany przy chodniku. Czyżby po nią przyjechał? Jaki z niego poczciwiec! Przyspieszyła kroku, ale nagle stanęła jak wryta. Z auta wysiadł jej mąż, Jan, z bukietem róż, ale podszedł nie do niej, ale do obcej kobiety. Ta objęła go, zabrała kwiaty i odjechali razem.
Halina stała sparaliżowana. Kim była ta kobieta? Wysoka, rudowłosa, w obcisłej sukience — zupełne przeciwieństwo niskiej Haliny z krótkimi, ciemnymi loczkami. Jan tłumaczył, iż zostanie w pracy z powodu nowego projektu. Czyżby ta kobieta była jego koleżanką? Przez piętnaście lat małżeństwa Halina nigdy nie wątpiła w jego wierność.
Pobrali się z miłości zaraz po studiach. Zamożni rodzice Jana podarowali im mieszkanie w centrum Poznania. Teściowie uwielbiali Halinę, a gdy urodziła się ich córeczka, rozpływali się nad nią. Jan przejął firmę po ojcu, gdy ten odszedł na emeryturę. Z początku było ciężko, ale dał radę, a pracownicy go szanowali. Zarabiali dobrze: kupili dom letniskowy nad jeziorem, jeździli tam z przyjaciółmi i rodziną, wypoczywali za granicą. Jan proponował Halinie, by rzuciła pracę pielęgniarki i zajęła się domem, ale ona kochała swoją pracę — pomaganie ludziom było jej powołaniem.
A teraz? jeżeli ma inną, to znaczy, iż przestał ją kochać. niedługo odejdzie… Łzy popłynęły jej po twarzy. Jak to boli! Jak niesprawiedliwe! Czego mu brakowało? Byli nie tylko małżeństwem, ale i przyjaciółmi, dzielili się wszystkim, ich intymność też była w porządku. Jak mógł ją tak zdradzić? Jan nigdy nie patrzył na inne kobiety, choć był przystojnym mężczyzną.
W domu Halina znów zaczęła rozmowę z synem.
— Mamo, przestań, mam dość twoich wykładów! — warknął Bartek.
— Jak to „przestań”? Pani Zofia mówi, iż zupełnie się rozpuściłeś!
— Robię, co chcę, tak jak tata! Teraz wiem, dlaczego ma inną — zmęczyłaś go tak jak mnie!
— Jaką inną? O czym ty mówisz? — głos Haliny załamał się.
— Widziałem tatę w kawiarni z jakąś laską. Szedłem obok, nie zauważył mnie. Co na to powiesz?
Halina osunęła się na kanapę, zasłaniając twarz dłońmi. Łzy płynęły strumieniem.
— Mamo, nie płacz… — Bartek, zawsze troskliwy wobec matki, zaniepokoił się.
— Więc tak to jest… Żyliśmy, kochaliśmy się, a on znalazł sobie inną…
— Mamo, różnie bywa. Ja też kocham tatę, ale jeżeli cię tak traktuje, to niech idzie. Poradzimy sobie. Mam już trzynaście lat, nie jestem mały… Ale jest mi smutno. Ojciec postąpił podle.
Bartek podał matce chusteczkę. Halina otarła łzy i przytuliła syna.
— Porozmawiam z nim. Niech powie wszystko wprost.
Po kilku godzinach Jan wrócił do domu. Wyglądał na przygnębionego.
— Halinko, jadłem z kolegami, idę pod prysznic i spać. Jestem zmęczony.
— Janie, widziałam cię… Dawałeś jej kwiaty, potem odjechaliście. Szłam ze szkoły…
Jan zdrętwiał, jego twarz zbladła.
— Widziałaś? Tak… Mam romans z nową asystentką, Kasią. Nie wiem, jak to się stało.
— I co dalej? Opuścisz rodzinę?
— Halinko, nie chcę odchodzić… Ale ciągnie mnie do niej jak magnes. Kocham cię, ale to jak obsesja. To ona pierwsza się do mnie zbliżyła, zaprosiła do siebie, by pomóc z dokumentami. Poznałem jej matkę, zjedliśmy kolację. Potem znowu mnie zapraszała, trudno było odmówić. I… zakochałem się. Spotykaliśmy się w naszym domu nad jeziorem. Wybacz…
— W naszym domu? W naszym! Janie, jak mogłeś! — Halinie zabrakło tchu z bólu.
— Przepraszam. Powinniśmy się rozwieść. Nie umiem żyć, jakby nic się nie stało. Nie porzucę Bartka, będę pomagał. Mieszkanie zostawiam wam, zabiorę samochód i dom nad jeziorem.
— Już wszystko ustaliłeś… Ona jest młoda, pobawi się i cię rzuci. Myśl rozsądnie!
Następnego dnia Jan spakował rzeczy i wyjechał, gdy Haliny i Bartka nie było w domu. Synowi zostawił list z próbą wyjaśnienia. Halina patrzyła na puste półki w szafie, a serce pękało z żalu. Kochała go całym sobą, zawsze. Pieniądze nigdy nie były dla niej ważne — liczyła się rodzina, zdrowi i szczęśliwi bliscy. Rozwód? Niech sam go zainicjuje, jeżeli chce. Ona z Bartkiem dadzą sobie radę.
Teściowa zadzwoniła zapłakana:
— Halinko, Jan wszystko wyjawił. Jak to możliwe? Przecież było tak dobrze! Kryzys wieku średniego? Co teraz? Po co mu ta dziewczyna? Masz syna, byłaś taką dobrą żoną…
— Krystyno, ja też jestem w szoku. Bartek jest zły, nie chce rozmawiać z ojcem.
— O, Boże… Trzymaj się, Halinko. Kochamy was, nie opuścimy.
— Dziękuję. My też was kochamy.
Po dwóch tygodniach Jan przyjechał po resztę rzeczy.
— Halinko, cześć. Mogę coś zabrać?
— Wejdź, bierz. — Halina zdziwiła się jego wyglądowi: wychudł, wyglądał na chorego— Tak, weź, co potrzebujesz — odpowiedziała Halina, choć w głębi duszy wiedziała, iż najcenniejszego już nie odzyska.