Dzisiaj wieczorem, przygotowując sałatkę jarzynową, Basia zwróciła się do męża: – Chyba już czas na emeryturę dla Władysława Józefowicza.
– Skąd taki pomysł? – zdziwił się Marek.
– No przecież choćby nie mógł podnieść naszej Zosi, żeby zawiesić gwiazdę na choince. A pamiętasz, jak jeszcze niedawno… – Basia westchnęła.
– Ojciec ma się świetnie, po prostu trochę się zmęczył – odparł Marek.
– Nie, Marku, lata robią swoje. od dzisiaj będziesz rodzicom raz w tygodniu przywozić zakupy i nie dyskutuj – Basia poprawiła włosy i wzięła półmisek z sałatką. – Chodźmy do stołu.
Władysław Józefowicz wszystko słyszał. Zatrzymał się, by zapalić światło w łazience, i przypadkiem podsłuchał rozmowę syna z synową.
Wigilia w rodzinie Nowaków to od zawsze rodzinna tradycja – wszyscy zbierają się w domu rodziców na wspólną kolację. I tym razem nie było inaczej. Najstarszy syn przyjechał pierwszy z rodziną. Synowa pomagała nakrywać do stołu, a wnuki w salonie wesoło ubierały choinkę.
Władysław odkręcił kran i usiadł na brzegu wanny:
„Miała rację Basia. Od kiedy przeszedłem na emeryturę, czuję się niepotrzebny. Najpierw to, potem lenistwo, aż w końcu wszystko zaczęło mnie męczyć. Chciałoby się płakać!”
– Władysławie Józefowiczu, wszystko w porządku? – Basia delikatnie zapukała do drzwi łazienki.
– Tak, tak, już wychodzę – odpowiedział.
Za drzwiami czekał mały Tomek, podrygując z niecierpliwości.
– Wchodź szybciej! – Dziadek wpuścił wnuczka.
Przy świątecznym stole Władysław był coraz bardziej zamyślony. Machinalnie podnosił kieliszek podczas toastów, ledwie przytakując.
– Tato, coś jest nie tak? Święta, powinniśmy się cieszyć. Może źle się czujesz? – zapytał Marek, gdy już zbierali się do wyjścia. Stojąc w przedpokoju, Basia szturchała męża, żeby porozmawiał.
– Wszystko dobrze, synu. Przywoźcie wnuki na ferie. Nie planujecie gdzieś wyjechać? – uśmiechnął się ojciec.
– Mamy remont, Władysławie Józefowiczu, nie pojedziemy. Wypocznijcie też, a dzieci wyślemy do moich rodziców, już się umówiliśmy – wtrąciła Basia.
– No dobrze, skoro tak, to teściowie też powinni mieć wnuki dla siebie – westchnął Władysław.
Basia coś szepnęła mężowi do ucha.
– W niedzielę wpadnę, przywiozę wam zakupy – powiedział Marek i skierował się ku drzwiom.
Mama rozłożyła ręce zdziwiona:
– Jakie zakupy, synu? Sklepy są tuż obok, warzyw mam pod dostatkiem. jeżeli czegoś brakuje, to tato pójdzie.
– Po co ma chodzić, Danuto? Marek wszystko przywiezie. Nie musicie dźwigać po schodach na piąte piętro, lepiej odpocznijcie – upierała się Basia.
Gdy syn z rodziną wyszedł, matka jeszcze długo mamrotała:
– I proszę, choćby wnuków nie damy, do sklepu nie chodźcie… O co jej znowu chodzi?
– Basia to dobra kobieta, Danusia, dba o nas, nie przejmuj się – powiedział Władysław.
– Przecież nie mamy jeszcze dziewięćdziesięciu lat, żeby się nami opiekować. A tak to wygląda, jakbyśmy już byli na emeryturze od życia, a wnuki trzymają z dala.
– Przywiozą wnuki, Danuś, przywiozą. Słyszałaś, iż teraz jadą do teściów.
Matka zamilkła.
„A może jednak niesłusznie jestem taka oschła wobec Basi. To ona najczęściej przychodzi, pomaga, zawsze z uśmiechem, taktowna. Druga synowa tylko po to przychodzi, żeby zjeść i zabrać słoiki z przetworami. A o zięciu już lepiej nie mówić…”
– Czemu taki smutny, Władysławie? – zwróciła się do męża Danuta.
– Zmęczenie chyba – machnął ręką.
– Ach, rozumiem. Odpocznij, włączę ci telewizor – powiedziała Danuta.
Wyszła do kuchni, żeby powkładać naczynia po kolacji – umyte przez Basię.
Władysław leżał na kanapie i myślał, myślał, myślał.
„Dziś nie mogłem podnieść wnuczki, żeby zawiesić gwiazdę. A latem na działce, kiedy przyjadą, też nie dam rady zerwać jabłka z gałęzi? A ona taka mała… Czułość gdzieś zniknęła.”
I wtedy Władysław postanowił wrócić do formy do lata. Nie musiał być dwudziestolatkiem, ale chciał móc podnieść starszą wnuczkę bez wysiłku.
I poszło. Codziennie, bez wymówek, zaczął długo spacerować. Znalazł stare hantle pod łóżkiem, zakurzone, ale sprawne. Podnoszenie ich okazało się przyjemnością. Potem poszło dalej – zaczął podciągać się na siłowni plenerowej, obok nastolatków.
Powoli siła wracała. Do sezonu letniego czuł się tak rześki, iż na działce posprzątał stertę gratów i zbudował dla wnuków mały plac zabaw. Żeby wszystkim było wesoło i ciekawie.
W sierpniu, gdy śliwki i jabłka dojrzewały, starszy syn przywiózł wnuki. Zosia oszalała z euforii na widok małego placu zabaw. choćby Tomek był pod wrażeniem. Cały dzień dziadek spędził z wnukami – bawił się z nimi na podwórku, zabrał nad rzekę, budowali zamki z piasku.
Następnego dnia Tomek podszedł do śliwy i poprosił:
– Dziadku, podnieś mnie, żebym mógł zerwać tamtą śliwkę.
– No dalej, Tomku, sam sobie poradzisz! – Władysław uradowany uniósł wnuka wysoko.
Tomek zerwał aż trzy śliwki swoimi małymi paluszkami.
– A ja, dziadku, ja też! – klasnęła w dłonie Zosia.
– I ciebie podniosę! – zawołał dziadek, stawiając Tomka na ziemi i lekko unosząc wnuczkę. – Dziadek jeszcze ma siłę, ho, ho!
Nie traćcie ducha, nigdy nie poddawajcie się, jeżeli macie choć jedną szansę. Cieszcie się każdym dniem i doceniajcie życie, które mamy tylko jedno.