Marmurowe podłogi w kuchni były lodowate, twarde, nieprzejednane. Na tym zimnym podłożu siedziała 72letnia pani Zofia Kaczmarczyk, krucha, skulona, drżące dłonie opierała na kolanach. Przed nią stał głęboki talerz z zimnymi resztkami jedzenia.
Drzwi kuchni otworzyły się z cichym skrzypnięciem, po którym rozległ się szmer kluczy i znajomy dźwięk szuflady, ocierającej się o ścianę.
Mamo? odezwał się głęboki głos z korytarza. Wróciłem.
Serce pani Zofii podskoczyło w piersi.
Instynktownie podniosła się, ale nogi nie chciały współpracować. Odrzuciła talerz, jakby był dowodem przestępstwa, którego nie chciała, by syn zobaczył.
Teraz jesteś moja! wyszeptała, drżąc. W przypływie zazdrości przyczepał się do niej żoną męża i brutalnie wyciągnął z rurek tlenowych tęsknącą żonę.
Nogi, słabe, odmówiły posłuszeństwa. Łyżka wypadła z drżącej ręki i z żałosnym dźwiękiem uderzyła w marmur.
Maria nagle zerwała się z miejsca. W jej oczach po chwili pojawiła się czysta irytacja nie tylko z powodu przybycia męża, ale i z powodu spektaklu, jaki według niej właśnie rozpocznie teściowa.
W szybkim ruchu podniosła talerz, postawiła go w zlewie i odkręciła kran, jakby chciała umyć nie tylko naczynia, ale i całą scenę.
Javier! zawołała, tonując słodko wymuszony. Co za niespodzianka, myślałem, iż dzisiaj przyjdziesz później!
Wszedł do kuchni, luźno rozluźniając krawat. Miał ciemne cienie pod oczami, twarz nosiła ślady ciężkiej pracy, ale w spojrzeniu wciąż migotał chłopiec, który biegał boso po ziemnym podwórku starej wsi.
Gdy zobaczył matkę siedzącą na podłodze, zgarbioną niczym ranne ptaszysko, stanął w miejscu. Klucze w brzmieniu brzęczały w jego dłoni.
Mamo? wyszeptał niepewnie. Co pani robi na podłodze?
Wzrok pani Zofii uciekł od syna, skupiając się na płytkach.
Maria, najpierw szybka, po czym ostrożna, podeszła bliżej.
Och, Javier, twoja matka westchnęła, przewracając oczy, ale wciąż z uśmiechem. Mówiłam jej setki razy, by nie schodziła na podłogę, a ona upiera się, iż chce sama sprzątać kuchnię. Upadła, kiedy próbowała wstać, i znowu leży. Ja po prostu podawałam jej talerzyk z jedzeniem.
To nieprawda wymamrotała Zofia, jakby ledwo szepnęła.
Maria lekko postawiła stopę na nodze teściowej, cichy sygnał, którego usłyszały tylko dwie kobiety.
Czy to nie pani, Zofia? naciskała synowa, ściskając w dłoni telefon. Czy nie potknęła się pani ponownie?
Javier zmarszczył brwi. Coś nie grało. Zapach kwaśnego jedzenia wciąż wisiał w powietrzu, mimo iż kran był otwarty. Na talerzu w zlewie leżały przyklejone, żółknące ziarna ryżu, a kurczak był suchy jak kamień. Twarz matki nie mówiła jedynie o potknięciu; zdradzała wstyd i upokorzenie.
Podszedł powoli.
Mamo, dlaczego płaczesz? zapytał, kucając przy niej. Czy coś cię boli?
Próbowała się uśmiechnąć, ale wargę drgnęło.
Nie, synku wyszeptała. To tylko starcza choroba. Znowu się rozpuszczam ze smutku.
Sprawdził jej ramiona, dotknął jednej z pomarszczonych dłoni. Na nadgarstku widział fioletowy ślad, jakby ktoś mocno uciskał go kilka dni wcześniej.
Co to było? zapytał, ton stając się poważniejszy. Gdzie to się stało?
Uderzyłam się w drzwiczki szafy, kilka dni temu wymyśliła Zofia. Nic poważnego.
Maria już szła w stronę lodówki, udając normalność.
Javier, nie chcesz kawy? zaproponowała. Zrobiłam świeży chleb. Twoja mama już zjadła, ale mogę podgrzać coś dla ciebie
Javier podniósł się powoli, nie odrywając wzroku od matki, ale nie odpowiedział żonie.
Mamo, po co siedzisz na podłodze? nalegał. Wiesz, iż masz krzesło, kanapę, aż po łóżko Dlaczego tu?
Zofia otworzyła usta, zamknęła je. Wstyd dusił ją w gardle. Nie chciała zawstydzać syna, nie chciała być przyczyną kłótni w małżeństwie. Całe życie poświęciła, by Javier miał to, czego sama nigdy nie miała: edukację, dobrą kamienicę, przyszłość z miasta.
Czasem wymówiła, przełykała sucho. Zimniejszy jest kafel, a plecy bolą Lepiej mi tu.
Wzrok Javier’a przyciemniał. Znał tę matkę. Wiedział, kiedy udaje, iż nie sprawia kłopotów. Maria zauważyła zmianę atmosfery, oparła się o blat i wymusiła śmiech.
Ach, Javier, patrz twoja matka ma te dziwactwa? Ja robię wszystko dla niej, leczę, kupuję ubrania a ja tu główna czarna owca?
Javier w końcu zwrócił się do żony.
Nie mówiłem, iż jesteś czarną owcą odpowiedział spokojnie. Próbuję tylko zrozumieć, co się dzieje w domu.
Maria skrzyżowała ręce.
To, iż twoja matka nie chce starzeć, to problem. Ona chce robić wszystko sama. Mówiłam ci, iż powinna trafić do domu opieki, do miejsca z personelem, nie kłócić się z nami. Ty zaś wciąż udajesz, iż wszystko jest w porządku.
Pani Zofia zamknęła oczy. Słowo dom opieki zawsze wywoływało u niej dreszcze.
Nie przeszkadza mi to odparł Javier, bardziej stanowczo niż zwykle. To także jej dom.
Maria wybuchła śmiechem.
To jej też dom? powtórzyła z sarkazmem. Od kiedy? Czy to ona podpisała akt własności? Czy to ona zapłaciła za każdy cegłę?
Javier wziął głęboki oddech.
To ona położyła pierwszy kamień mojego życia odpowiedział. Bez niej nie dostałbym wykształcenia, nie otworzyłbym firmy, nie kupiłbym domu. Nie mów tak o mojej mamie.
Maria otworzyła szeroko oczy, zaskoczona tonem. Nie było w jego zwyczaju podnosić głos. zwykle unikał konfrontacji, wolał pracę od kłótni.
Okej mruknął. Teraz zacznie się pokaz wiecznej wdzięczności. Pracujesz jak diabeł, ja zarządzam domem, dbam o wizerunek rodziny, a ta pani wskazał podbródkiem na Zofię udaje ofiarę, bo nie zjadła na porcelanie pięciogwiazdkowego hotelu.
Maria, zamknij buzię warknął Javier, cicho, ale twardo jak stal.
Cisza opadła ciężko. choćby uliczny hałas zdawał się ucichnąć. Maria nie mogła uwierzyć w usłyszone.
Co powiedziałeś? spytała powoli.
Kazałem ci milczeć powtórzył Javier. I uważać na słowa, które wypowiadasz w tym domu. Zwłaszcza o mojej mamie.
Spojrzał znowu na Zofię.
Wstańmy, mamo rzekł, wyciągając rękę. Nie zostaniesz tu na podłodze. Przygotuję nowy talerz, świeże jedzenie, potem porozmawiamy.
Maria wybuchła śmiechem.
Teraz też będziesz gotować? ironicznie. Wielki biznesmen przy patelni. To muszę zobaczyć.
Javier zignorował ją. Ostrożnie pomógł matce wstać. Czuł, jak jej ciało jest zbyt lekkie.
Schudła zauważył z troską. Straciła sporo wagi od ostatniej wizyty.
Starość suszy nas, synu zażartowała. Nie martw się.
Podał krzesło, usiadł matkę. Następnie otworzył lodówkę: półki pełne słoików, jogurtów, owoców. Wziął jajka, pomidor, cebulę i zaczął ubijać omlet, czynność, której nie robił od lat. Gdy był nastolatkiem, widział matkę wracającą ze wsi wyczerpaną, a sam czasem smażył jajko na patelni.
Maria obserwowała, rozdarta między oburą a zdumieniem.
Javier, przesadzasz rzekła, zmieniając taktykę. Wiem, iż się o nią troszczę. To tylko zepsuta potrawa, którą miałam wyrzucić ona nalegała, by ją zjeść.
Słowa wyleciały szybciej niż chciała.
Javier przestał ubijać jajka.
Ona nalegała, by jeść zepsute jedzenie na podłodze? powtórzył, odwracając się powoli w jej stronę.
Maria się potknęła.
Zrozumiałaś, co chciałam zaczęła. Upuściła talerz, upierała się, iż nie potrzebuje pomocy, ja
Dość przerwał. Ta rozmowa będzie później. Teraz moja mama zje normalnie.
Obiad był skromny, ale przyzwoity: miękki omlet, świeży ryż, podgrzane fasolki, plasterek awokado. Javier położył wszystko na tacy i podał matce przy stole, nie na podłodze. Usiadł obok niej.
Jedz, mamo powiedział ciepło. Jest gorąco.
Zofia patrzyła na talerz jak na ucztę. Gardło ściskała się, prawie nie pozwalając jedzeniu opaść.
Nie musisz mamrotała. Jesteś zmęczony pracą.
Zmęcza mnie przyjść do domu i widzieć matkę jedząc śmieci na podłodze odparł, nie owijał w bawełnę. To naprawdę mnie męczy.
Zjadła łyżkę. Łzy wróciły.
Smakuje? zapytał.
Skinęła głową.
Maria, coraz bardziej zdystansowana, przeglądała telefon, nerwowo.
Po jedzeniu Javier odprowadził matkę do sypialni, położył poduszkę, dopasował kołdrę.
Jutro idziemy do lekarza powiedział. Chcę nowe badania. I mamo
Zofia odwróciła się.
Tak?
Cokolwiek się tu wydarzy, kiedy mnie nie będzie głos stał się poważny powiedz mi. Nie chowaj tego żebym się nie martwił. Czas, byśmy poznali prawdziwą sytuację.
Oczy Zofii napełniły się łzami. Wziął głęboki oddech, nie mając odwagi.
Zofia twoja żona wyszeptała.
Moja żona odpowie za wszystko, co zrobiła i nie zrobiła przerwał jej Javier, domyślając się. Potrzebuję prawdy, nie milczenia.
Zofia chwyciła jego rękę.
Daj mi jedną noc poprosiła. Pozwól mi przespać z poczuciem, iż przynajmniej dziś nie muszę siedzieć na podłodze. Jutro porozmawiamy.
Javier spojrzał w jej oczy, zobaczył w nich całe życie, zmęczenie i dziecięcy lęk.
Dobrze zgodził się. Jutro.
Pocałował ją w czoło i wyszedł z pokoju. Na korytarzu czekała Maria.
Porozmawiamy teraz? zapytała, krzyżując ramiona.
Porozmawiamy odparł Javier. Ale nie będziesz krzyczeć.
Usiedli w salonie. On na kanapie, ona na fotelu naprzeciw. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
Co? zaczęła Maria. Czy mam cię potępić bez wysłuchania mojego punktu widzenia?
Javier położył dłoń na twarz.
Próbuję zrozumieć twoją stronę od kiedy matka zamieszkała z nami mówił zmęczony. Wiem, iż nie jest łatwo. Wiem, iż nie chciałaś. Ale istnieje różnica między trudnością adaptacji a okrucieństwem.
Maria uniosła brew.
Okrucieństwo? powtórzyła. A teraz jestem okrutna, bo nie wytrzymuję już opieki nad zrzędliwą staruszką, która narzeka na wszystko?
Torturowanie kogoś zepsutym jedzeniem na podłodze to okrucieństwo odparł suchym tonem. Nie ma innego określenia.
Maria uderzyła dłonią w ramię fotela.
Nic nie wiesz! wykrzyknęła. Spędzasz cały dzień poza domem, wracasz tylko po pocałunek z serialu i myślisz, iż rozumiesz, co to znaczy wytrzymać tę staruszkę cały dzień. Ona zapomina leki, rozlewa kawę, wchodzi do mojego garderobu brudnymi butami, podkręca TV na maksa, kłóci się z chłopcami ja muszę rozwiązywać wszystko. Jestem wyczerpana, Javier!
Chłopcy? przerwał. Dzieci spędzają więcej czasu w szkole niż w domu. Kiedy są tutaj, opiekuje się nimi niania. Ty prawie nie schodzisz z pokoju, by zjeść z nami.
Maria zarumieniła.
Kto ma dbać o wizerunek rodziny! odparła. Mam spotkania, konferencje, zobowiązania
A wizerunek rodziny się poprawia, gdy teściowa je zepsute jedzenie? odrzekł.
UśmiechnęłaW końcu dom znów stał się miejscem, gdzie jedynie miłość i szacunek znajdowały miejsce przy wspólnym stole.








