Zima 20231201 dziś wreszcie podjąłem decyzję, której od dłuższego czasu unikałem. Mama, Walentyna Kowalska, postanowiła sprzedać dom w Brzózach i przeprowadzić się do mnie w Warszawie. Od lat jej synowa, Kasia, i ja wołaliśmy ją, by zamieszkała bliżej, ale matka wahała się zbyt mocno, przywiązana do swego “złotego kąta”. Dopiero po udarze, z którego wyzdrowiała na tyle, by stać na nogach, zrozumiała, iż samotność w wiosce, gdzie nie ma lekarza, jest niebezpieczna. Sprzedała mieszkanie, zostawiając prawie wszystko nowej właścicielce, i ruszyła w drogę.
Lato 2024 rodzina mojego brata, Piotr, wprowadziła się z piątego piętra starego bloku do nowo wybudowanego domu jednorodzinnego na Słonecznej Wsi. Projekt autorstwa samego Piotra miał oddać ducha jego dzieciństwa: Wychowałem się w domu przy ziemi, więc tak zbuduję mój własny dom. Dwupiętrowy budynek ma przestronną kuchnię, jasne pokoje i łazienkę z niebieskim kafelkami, które przypominają morze.
Jak na plaży, zaśmiała się Walentyna, kiedy zobaczyła błękitną wannę. Jedyny problem pokoje Walentyny i jej wnuczki Jagody znalazły się na piętrze wyższym, a starej kobiecie co noc musiała pokonywać stromą klatkę schodową, by dotrzeć do toalety. Nie spadnę ze snu, myślała, trzymając się mocno poręczy.
Z Żywcem i synową Kasia Walentyna gwałtownie nawiązała dobry kontakt. Jagoda nie sprawiała kłopotów; internet wypełniał jej świat. Starsza pani postanowiła nie wtrącać się w rodzinne sprawy: Nie pouczaj nikogo, milcz i patrz rzadziej. Rano wszyscy wybiegali do pracy, szkoły, a ona zostawała w domu z psem Burek i kotem Marso. Na parapecie mieszkała żółwica, która wspinała się na krawędź akwarium, wyciągając szyję, jakby chciała obserwować otoczenie. Po nakarmieniu rybek i żółwicy walentynka zaprosiła Bureka na herbatę. Pies zawsze siadał w kuchni, patrząc swoimi ciepłymi, brązowymi oczami prosto w twarz. No to herbata, mówiła, wyciągając pudełko ciasteczek przeznaczonych dla dzieci. Burek uwielbiał te smakołyki nie dlatego, iż był chciwy, a dlatego, iż jego rasa chiński szczeniak wymagała specjalnej diety. Mama jednak litościwa, kupowała ciasteczka dla małych dzieci i podzielała je ze swoim pupilem.
Kiedy obiad był gotowy, a dom posprzątany, Walentyna wychodziła na ogród. Zwykła przy pracy na roli, przez cały czas uprawiała ziemię. Kopiąc w grządkach, nie zauważyła niskiego płotu przy sąsiedniej działce. Piotr postanowił, iż wewnątrz nie potrzebny jest mur, więc postawił jedynie niewysoki dekoracyjny przegrodę. Sąsiadka nie była jej znana; widywała jedynie starszego pana w podniszczonym kapeluszu, który również pracował w ziemi. Mężczyzna wydawał się zamknięty w sobie, od razu wracał do szopy lub garażu, gdy ją zobaczył.
Kilka dni temu stała się niechcianym świadkiem sytuacji, która ją głęboko poruszyła. Po raz kolejny odprowadziła domowników na górę, by posprzątać pokój Jagody. Gdy podeszła do okna i otworzyła zasłony, zobaczyła powolnie idącego, z opuszczoną głową starszego pana. Usiadł przy malinowym krzaku, wziął stare wiadro i usiadł na nim. Miał wyblakłą koszulę z długim rękawem, a poranki we wrześniu były już chłodne. Kaszląc, wycierał oczy rękawem.
Kaszląc i nagi chodzi pomyślała Walentyna, po czym zauważyła, iż starszy mężczyzna płacze. Serce zadrżało. Co się stało? Czy potrzebna jest pomoc? rzuciła się w stronę drzwi, ale donośny krzyk kobiety zza okna ją zatrzymał. Nie jest sam zrozumiała, patrząc ponownie. Chłopak nie odpowiadał na wołania, siedząc w tej samej pozycji, a jego sylwetka była przytłumiona przez wiatr, który poruszał siwe kosmyki. Walentyna pojął, iż mężczyzna, choć mieszka w rodzinie, jest zupełnie samotny. Poczucie żalu wypełniło jej serce samotność potrafi być okrutna.
Od tego czasu, pracując w ogródku, zaczęła przyglądać się sąsiadowi. Przez niski płot widziała go w różnych momentach: na polu, w szopie, przy piłowaniu. Dzisiaj usłyszała go rozmawiającego ze sobą:
Ach, biedne ptaki, latają kiedy ciepło, a gdy przyjdą mrozy, wbijają się w klatki i zapominają o jedzeniu. Ja też w klatce. Po co nam starość, jeżeli nikt nas już nie potrzebuje?
Te słowa przycisnęły jej serce. Jak mam żyć, żeby rozmawiać z kurami? myślała, wracając do domu.
Wieczorem przy obiedzie zapytała synową, co się stało z sąsiadami. Kasia opowiedziała, iż kiedyś na tej działce mieszkała rodzina; po śmierci matki, pan Piotr Iwanowicz został sam z synem. Po latach syn wziął żonę i przyjechał, ale po przejściu na emeryturę zaczęły się kłótnie. Syn był cichy i uległy, a cała rodzina wychowywała się w milczeniu. W dzisiejszych czasach to nie jest dobre dodała Kasia, wzdychając.
Nocą Walentyna nie mogła zasnąć. Myśli o dawnych ranach i o przerażeniu w sercu nie dawały spokoju. Każde wspomnienie zamieniała w rysunek drzwi nad jeziorem, zardzewiały klucz leżący na dnie wody. Nikt nigdy go nie otworzy powtarzała sobie.
Pamięć o byłym mężu, który groził, iż zakopie ją pod jabłonią, wróciła nagle. Strach ściskał ją mocno. Związała prześcieradło z klamką drzwi i włożyła metalową pałkę, by w razie próby otwarcia usłyszeć huk. Nie bała się o siebie, ale o Jagodę, która mieszkała z nią. Kiedy w nocy usłyszała szelest, zobaczyła, iż sąsiad próbuje wyłamać drzwi. Rzuciła dziecko w okno i udało się jej wyjść przed chwilą. Serce waliło jak oszalałe. Drzwi zamknięte i tak lepiej, pomyślała, przyjmując, iż przeszłość już minęła.
Rano poszła po chleb do sklepu. W progu zobaczyła sprzedawcę, który krzyczał, iż chleb jest świeży, a klient twierdził, iż to wczorajszy bochenek. Walentyna podeszła, przyjrzała się skórce i powiedziała: Świeży chleb ma miękką skórkę, a ten jest twardy. Sprzedawca wymienił towar, a staruszek przy wejściu podziękował: Dzięki, iż nie pozwoliłeś mi zostać bez słowa. To był Pan Piotr Iwanowicz, sąsiad, którego wcześniej nie znała.
Czy możemy się przyjaźnić? zapytała, wyciągając rękę.
Nie ma sprawy, ja tu mieszkam od lat, a mój pies nie gryzie odpowiedział, uśmiechając się. Zaprosiła go na herbatę, chociaż początkowo wydawało mu się to niewygodne. W kuchni rozbrzmiał zapach domowego ciasta i aromatycznej herbaty. Piotr Iwanowicz usiadł na skraju kanapy, przyglądając się otoczeniu: hafty na ścianach, kwiaty na parapecie, manualnie robione poduszki. Czuł, iż w tym miejscu jest prawdziwy dom, choć skromny.
Rozmawiali o żniwach, pogodzie, cenach na targu. Walentyna chciała zapytać, co go tak przygnębia, ale wolała nie wtrącać się w jego prywatność. Po kilku chwilach pan Iwanowicz wstał, pożegnał się i odszedł.
Od tego dnia życie Walentyny nabrało nowego sensu. Rano, pożegnawszy dzieci i Jagodę, poszła do ogródka. Pan Iwanowicz już stał przy niskiej płocie, machał ręką i przyjmował od niej małe porcje jedzenia, które przygotowywała. Jego twarz rozświetlała się radością, a on przyjmował podarunki z wdzięcznością, choć czuł się nieco niepewnie.
Dzień przed wyjazdem Piotra na urlop w Chorwacji, poinformował, iż wyjeżdża z rodziną. Walentyna uśmiechnęła się, mówiąc: Niech jedzą, niech odpoczywają, a ja zadbam o dom. Rozstanie wywołało w niej mieszankę smutku i ulgi.
Gdy rano rozległ się dźwięk samochodu, podjechał taksówkarz i pomógł sąsiadom włożyć walizki do auta. Patrząc na odjeżdżających, pomyślała: Czy to naprawdę koniec naszej przyjaźni?. Sen nie przychodził, myśli goniły się: Dlaczego dzieci tak łatwo odchodzą, a starzy zostają samotni?.
Zebrałam się, przygotowałam śniadanie, nakarmiłam Bureka i Maresa, i ruszyłam na podwórko. Sąsiada nie było, więc pomyślałam, iż może odpoczywa w ciszy. Przez godzinę przycinałam cebulę, a w ogrodzie pan Iwanowicz nie pojawiał się. W tle migotało światło, więc podeszłam do bramy i zapukałam. Drzwi lekko się uchyliły, a w progu usłyszałam: Kto tam? Iwanowicz?.
W środku leżała postać lewa ręka zwisała bezwładnie, obok leżał otwarty opakowanie z Nitrominem i rozrzucone tabletki. Z przerażeniem krzyknęłam: Panie Boże!. Zadzwoniłam do syna, który natychmiast zadzwonił po pogotowie. Po kilku minutach przyjechała karetka, lekarz sprawdził puls, otworzył oczy i przygotował zastrzyk. Zrozumiałam, iż jeszcze jest przy życiu.
Dzień minął niczym sen; wszystko spadło z ręki. Zastanawiałam się, czy naprawdę zostawili ojca w potrzebie, by mógł umrzeć sam. Przypomniałam sobie opowieść Szewcowa o mężczyźnie, który zamknął matkę w kuchni, by umrła z głodu.
Niech Bóg nie dopuszcza takich dzieci pomyślałam. Piotr Iwanowicz po wypisaniu z szpitala potrzebował stałej opieki. Codziennie odwiedzałam go, podawając jedzenie i rozmawiając. Aby żyć, trzeba jeść stało się moim mottem.
W trakcie wizyt usłyszałam, iż pan Iwanowicz posiada dom, ale syn i synowa domagają się przekazania własności i pełnomocnictwa do emerytury. jeżeli oddam emeryturę, umrę z głodu mówił. Mój dom już jest zapisany w testamencie na syna, a on o tym nie wie.
Odpowiedziałam: niedługo zostaniesz wypisany. Moje wnuki mają mieszkanie, który jest pusty, a rodzice są gotowi przyjąć cię tam, gdzie jest spokój. Powiedziałam mu, iż w dawnych czasach na Rzeszowie nie mówiono kocham, ale żałuję cię. I tak chciałam mu życzyć spokoju.
Zapis z dziennika: dziś nauczyłem się, iż nie warto odsuwać starszych na margines, bo ich cisza może kryć ból, którego nie dostrzegamy. Najważniejsze okazać ramię wsparcia, choćby gdy wydaje się, iż wszystko już minęło.
Jan Kowalski.












