— Mamo, ile można?! — Jadwiga rzuciła swój telefon na stół tak mocno, iż ekran zamigotał i zgasł. — Codziennie to samo! Każdego cholernie dnia!
— Jadziu, cudna, ja nie specjalnie… — Helena Stanisława ścisnęła w dłoniach swój staromodny telefon z przyciskami, z którego zdążyły już się zetrzeć cyfry. — Po prostu znowu zapomniałam. Pamięć już nie taka, co dawniej.
— Zapomniałaś! — Jadwiga zerwała się z kanapy, zaczęła chodzić po pokoju. — Mamo, tłumaczyłam ci sto razy! Naciskaj zielony przycisk, kiedy telefon dzwoni. Zielony! Nie czerwony, nie niebieski, tylko zielony!
— Naciskałam zielony…
— Nie, mamo, naciskałaś czerwony, bo słyszałam krótkie sygnały. To znaczy, iż odrzuciłaś połączenie!
Helena Stanisława bezradnie spojrzała na córkę, potem na swój telefon. Mały, czarny, z przyciskami, które wydawały się jej raz za małe, raz zbyt jaskrawe. Pamiętała czasy, gdy telefon był jeden na całą kamienkę, stał w korytarzu, a wszyscy sąsiedzi korzystali z niego po kolei. Wtedy wszystko było prostsze.
— Córeczko, a może mi ten telefon wcale nie jest potrzebny? — zapytała cicho. — Dawniej jakoś bez niego żyliśmy.
— Mamo! — Jadwiga zatrzymała się, spojrzała na nią z takim bólem, jakby usłyszała coś strasznego. — Jak to nie jest potrzebny? A jeżeli coś ci się stanie? A jeżeli będę się martwić? A jeśli…
— No dobrze, dobrze — pospiesznie zgodziła się Helena Stanisława. — Będę się uczyć. Pokaż mi jeszcze raz.
Jadwiga usiadła obok matki, wzięła jej telefon w dłoniach. Miała długie, zadbane palce z manicurem, który Helena Stanisława zawsze uważała za zbyt krzykliwy. A jej własne ręce — w plamach, z pożółkłymi paznokciami — wyglądały przy córce staro.
— Patrz, mamo. Kiedy telefon dzwoni, zapala się ekran. Widzisz? Tutaj, po lewej, zielony przycisk ze słuchawką. To znaczy „odebrać”. A po prawej czerwony — „odrzucić”. Zapamiętaj: zielony — tak, czerwony — nie.
— Zielony — tak, czerwony — nie — powtórzyła posłusznie Helena Stanisława. — A jeżeli pomylę?
— Nie pomylisz — westchnęła Jadwiga. — Spróbuj zapamiętać tak: zielony jak trawa, jak życie, to dobrze. Czerwony jak krew, jak zagrożenie, to źle.
— Rozumiem — skinęła głową Helena Stanisława, choć nie pojęła, dlaczego akurat trawa i krew. — A jak mam do ciebie zadzwonić?
— Mamo, już to przerabiałyśmy. Naciskasz na moje zdjęcie w książce telefonów. Widzisz, ustawiłam ci? Tu moja fotka, podpis „Jadwiga córka”. Naciskasz, a telefon sam wybierze mój numer.
Helena Stanisława spojrzała na ekran. Rzeczywiście była tam fotografia Jadwigi — uśmiechniętej, młodej, pięknej. Zupełnie innej niż teraz, zmęczonej i zirytowanej.
— A jeżeli zapomnę, gdzie twoje zdjęcie?
— Mamo, przecież jest na samej górze! Pierwsze w liście!
— Dobrze. A jeżeli telefon się zepsuje?
— Nie zepsuje się — Jadwiga potarła skronie. — Mamo, może napiszę ci numer na lodówce. Wielkimi cyframi. Będziesz dzwonić z domowego.
— Przecież nie mam domowego. Mówiłaś, iż nie trzeba, skoro jest komórka.
— No to poprosisz sąsiadów.
— Jakich sąsiadów? — Helena Stanisława zmieszała się. — Nie utrzymuję z nimi kontaktu. Młodzi, pracują, nie mają czasu.
— Mamo… — Jadwiga osunęła się na kanapę, zakryła twarz dłońami. — Nie wiem, co robić. Dzwonię codziennie, a ty nie odbierasz. Martwię się, myślę, iż coś ci się stało. Przychodzę — a ty zdrowa, tylko przycisk nie ten.
— Wybacz, córeczko. Nie chcę ci sprawiać kłopotu.
— Wiem, iż nie chcesz. Ale wychodzi, iż sprawiasz.
Helena Stanisława siedziała i patrzyła na swoje dłonie. Kiedyś te ręce gotowały obiady dla całej rodziny, prały, uTego wieczoru, gdy Jadwiga już wyszła, Helena Stanisława wzięła do ręki nowy telefon, uśmiechnęła się do niego jak do dobrego znajomego i powiedziała cicho: „No to uczmy się razem, przyjacielu, póki czas”.