Zepsute dziedzictwo

polregion.pl 2 tygodni temu

Dzisiaj był ciężki dzień. Weszłam do mieszkania, postawiłam ciężkie torby na podłodze i głośno westchnęłam.

— Jest ktoś w domu? — krzyknęłam w stronę pokoju. — Dwóch mężczyzn w domu, a ciężkie zakupy sama dźwigam — zamruczałam pod nosem. — Wszyscy chcą jeść, ale pomóc to już nikt nie potrafi — dodałam głośniej, żeby na pewno usłyszeli.

Rozbierałam się z hałasem, wzdychając i jęcząc. W końcu w drzwiach stanął syn.

— Weź te torby i zanieś do kuchni. Tata jest w domu?

Krzysiek podniósł torby z podłogi.

— Telewizję ogląda — rzucił przez ramię. Mógłby nie wspominać o telewizorze. Nie pytałam przecież, co ojciec robi. Ale niech i on dostanie porcję matczynego humoru.

— Czego tak wrzeszczysz? — W drzwiach pojawił się głowa rodziny.

— Nic. Jestem zmęczona — odcięłam się. — Zaraz odpocznę pięć minut i zrobię obiad. Wszystko sama. Moglibyście chociaż makaron ugotować. — Wsunęłam stopy w kapcie i zgasiłam światło w przedpokoju.

— Nie powiedziałaś. Ugotowalibyśmy, prawda, Krzysiu? — mąż, wyczuwając zbliżającą się kłótnię, gwałtownie wciągnął syna w sojusz.

Z kuchni dobiegało tylko szelest opakowań i dźwięk zamykanych drzwiczek lodówki. Krzysiek postanowił zachować neutralność. Tak było bezpieczniej.

— Więc nie ugotowaliście — westchnęłam. — Gdybym miała córkę, sama by się domyśliła, co robić. A wy do niczego się nie nadajecie — mruknęłam, przeciągając się obok męża w stronę kuchni.

— Ewo, jesteś zmęczona, rozumiem, ale po co się na nas wyżywasz? Nie jestem jasnowidzem, nie zgadnę, czy mam ugotować makaron czy ziemniaki. Powiedziałabyś, to byśmy ugotowali, do sklepu byśmy poszli. Ja też dopiero co wróciłem z pracy, też jestem zmęczony, a… — Machnął ręką i zniknął w pokoju.

— Właśnie o to chodzi, iż wszystko wam trzeba mówić. Lepiej leżeć na kanapie — mamrotałam, ale już bez złości, bardziej do siebie.

Nie chciałam awantury. Nie miałam już na nią siły. Po prostu nie potrafiłam się od razu uspokoić.

— Dzięki, synku, idź, odrabiaj lekcje, ja sobie poradzę…

Krzysiek natychmiast uciekł do komputera. Otworzyłam lodówkę i pokręciłam głową, przekładając produkty z półki na półkę. Wypuściłam parę i w końcu się uspokoiłam. Kochałam męża i syna, po prostu dziś było pod górkę. Gotowanie to nie męska sprawa.

Po kolacji zebrałam resztki makaronu z patelni do pudełka, dodałam kotleta. Chciałam dać jeszcze jednego, ale się rozmyśliłam.

— Znowu Boreckim zaniesiesz? Uważaj, rozpuścisz ich, a potem sama będziesz narzekać, iż ci na kark siadają — skarcił mąż, mszcząc się za moje wcześniejsze marudzenie.

— Nie Boreckim, tylko Zosi. W domu pewnie choćby nie ma co jeść. Matka wszystko przepija. Szkoda dziewczyny. Widziałam, jak prowadziła pijaną matkę do domu. Ta choćby na nogach się nie trzymała. Zosia jest mądra, dobra, tylko rodzice jej nie dopisali — tłumaczyłam, przebierając się w przedpokoju.

Mąż nie odpowiedział.

Zeszłam na trzecie piętro i zadzwoniłam do zniszczonych drzwi, które nie budziły zaufania — wystarczyłoby popchnąć ramieniem, a otworzyłyby się. Ale po co? W mieszkaniu nie ma nic do zabrania, choćby karaluchy uciekły z głodu.

— Kto? — dobiegł cienki głosik zza drzwi.

— Zosiu, to ciocia Ewa. Otwórz, przyniosłam ci coś do jedzenia.

Zaskoczyła zasuwka, drzwi uchyliły się lekko, a w szparce zobaczyłam uważne oko dziewięcioletniej Zosi.

— Weź, zjedz. Matka śpi?

Dziewczynka szerzej otworzyła drzwi, wzięła pudełko i skinęła głową.

— No dobrze, idę już. A ty zjedz. Chuda jesteś, aż dusza przez ciebie świeci — spojrzałam na nią ze współczuciem. — Matce nie zostawiaj.

Zosia znowu skinęła głową i zamknęła drzwi.

„Żeby mi taką córkę” — westchnęłam, wchodząc po schodach do naszego mieszkania.

Weszłam do pokoju syna. Ten gwałtownie zamknął laptop, ale zdążyłam zauważyć, iż grał.

— Dobrze, nie chowaj. Lekcje odrobione? — spytałam, podchodząc do pisu.

— Dawno.

— Jutro po szkole zaproś Zosię do nas i nakarm ją zupą. Matka wszystko przepija, jedzą tylko chleb, jeżeli w ogóle. Dziewczyna wiecznie głodna, chuda jak patyk.

— Dobrze, mamo — zgodził się czternastoletni Krzysiek, nie zadając pytań.

— Nie graj długo, idź spać — powiedziałam już od drzwi.

— Dobrze. — Krzysiek otworzył grę i wpatrzył się w ekran.

Następnego dnia, przechodząc obok drzwi Boreckich, Krzysiek nacisnął dzwonek.

— Nie ma mamy — odpowiedziała Zosia zza drzwi.

— Słuchaj, malutka, mama kazała mi cię zaprowadzić do nas.

— Po co? — spytała po dłuższej pauzie.

— Chodź, zobaczysz — powiedział Krzysiek.

Drzwi powoli się otworzyły. Zosia nieufnie patrzyła na nastolatka.

— No to idziesz? Jak nie chcesz, to nie — rzucił z udawaną obojętnością i zrobił krok w stronę schodów.

— Zaraz — krzyknęła Zosia i zniknęła za drzwiami. Po chwili wróciła z pustym pudełkiem.

— W lodówce jest garnek z zupą. Dasz radę podgrzać? — spytał Krzysiek, wchodząc po schodach i naśladując mój ton.

— Nie jestem mała — obraziła się, idąc za nim.

— Podgrzej dwie porcje. — Krzysiek otworzył drzwi. — Idź do kuchni, a ja się przebiorę — zarządził i poszedł do swojego pokoju.

Gdy wszedł do kuchni, na stole już dymiły dwie miseczki z zupą, obok leżał chleb.

— Brawo. A teraz, kto szybciej zje? — Krzysiek usiadł naprzeciwko Zosi, złapał łyżkę i zaczął jeść.

Zosia jadła wolno, zerkała na niego. Potem umyła naczynia. Krzyśkowi choćby nie przyszłoKiedy kilka lat później Krzysiek i Zosia stali na ślubnym kobiercu, ciocia Ewa, choć wciąż miała wątpliwości, uśmiechnęła się przez łzy, widząc, jak jej syn trzyma za rękę dziewczynę, która pomimo trudnego startu wyrosła na silną i kochającą kobietę.

Idź do oryginalnego materiału