Tamten wieczór podzielił życie Grażyny na „przed” i „po”.
— Rozumiesz, Grażyno, spotkałem inną. Pasujemy do siebie idealnie. Romantyka! Nie to, co u nas — raz do roku i to od święta — oświadczył Wiesiek, zdejmując z palca obrączkę.
Mówił to z przekąsem, jakby problem leżał wyłącznie po jej stronie. Grażyna wysłuchała w milczeniu. Nie błagała, nie płakała, nie zatrzymywała. Puściła.
— Nic nie będziemy dzielić. Mieszkanie moje, przedmałżeńskie, auto też. Psa tym bardziej nie oddam. Choć wzięty w małżeństwie, to moja odskocznia — powiedziała chwilę później.
— Mnie tam pies obojętny. Zabieraj. Ale auto i mieszkanie bym podzielił.
— Gdybyś za nie płacił — przerwała Grażyna. — A tak — nie miej pretensji.
Wiesiek próbował coś udowodnić, ale w końcu wyszedł. A ona została — z psem, Burem, i z pragnieniem zemsty. Za wszystko.
Grażyna ciężko przeżywała zdradę.
— Chyba nigdy już nikomu nie zawierzę — zwierzała się przyjaciółce.
— Nie pojmuję, jak mogłaś go tak łatwo wypuścić. Trzeba było dać mu nauczkę.
— Jak?
— Przytrzymać, ile sił, a potem rzucić.
Grażyna tylko wzruszyła ramionami.
— Zemsta to danie, które podaje się na zimno. Poczekaj, sam się niedługo pojawi.
— Skąd ta pewność?
— Bo byliście razem siedem lat, a ta Kinga to tylko przelotny romans z siłowni. I do tego o piętnaście lat młodsza. Wiesiek rychło zrozumie swój błąd.
I tak się stało.
Minęły ledwie trzy miesiące, gdy Wiesiek zjawił się na horyzoncie.
— Jesteś w domu? Akurat przejeżdżam, wpadnę.
— Po co?
— Zostawiłem u ciebie ulubioną parasolkę. Jesień za pasem, przyda się.
— No to zabieraj… — Grażyna nie sprzeciwiała się, pozwalając byłemu przeszukiwać szafy w poszukiwaniu zapomnianych przedmiotów. Widziała, jak mężczyzna się męczył. Zdawało się jej, iż wręcz szuka pretekstów do wizyt.
Gdy wyniósł już ostatni gwóźdź, znalazł nowy powód:
— Grażyno, zaraz przyjadę. Czekaj.
— Coś jeszcze zapomniałeś? — zdziwiła się, zacierając ręce z satysfakcją, iż były mąż zachowuje się tak, jak przewidziała przyjaciółka.
— Bura dawno nie widziałem. Tęsknię za nim. On pewnie też.
— Bur? Za tobą? Oczywiście, iż nie! Myślisz, iż psy i kobiety czekają na tych, którzy je zdradzili?
— I tak wpadnę. Kinga zamknęła drzwi na klucz, którego nie mam, i pojechała na fitnessową imprezę. Muszę gdzieś przeczekać do jutra.
— Jedź do hotelu.
— Ale… mogę chociaż na kolację wpaść?
— Dobrze — ulitowała się Grażyna.
Wiesiek przyjechał.
— Twoje ziemniaki z grzybami… Za nie sprzedałbym duszę! — zachwycał się, pałaszując danie byłej żony. — U Kingi wszystko takie… mdłe. Wiecznie na diecie. Poprosiłem, żeby usmażyła ziemniaki, a tu awantura! Krzyczy, iż jestem gruby…
Grażyna wybuchnęła śmiechem. Były mąż wyglądał żałośnie. W ciągu tych trzech miesięcy „wspaniałego” związku nie tylko schudł, ale jakby się skurczył. To „kurczenie” dodało mu dobrych dziesięć lat.
— Jedz. Powinieneś wręcz przytyć — powiedziała, krojąc spory kawał mięsa dla Bura. Wiesiek śledził wzrokiem ten kęs, myśląc, iż pies Grażyny je lepiej niż on u Kingi.
— Już czas — oznajmiła, widząc, iż były się najadł i rozsiadł przed telewizorem. Zupełnie jak dawniej.
— Daj się człowiekowi zrelaksować! Dawno nie miałem tak miłego wieczoru.
— Mam swoje sprawy, wybacz.
— Naprawdę? — Wiesiek zmrużył oczy. Nie mógł uwierzyć, iż jego wierna Grażyna mogłaby znaleźć kogoś innego.
— Mam randkę — odparła, obserwując jego reakcję.
— Z kim?
— Nie twój interes. Zwolnij miejsce. I kanapę. Będzie nam potrzebna.
Twarz Wieśka wydłużyła się. Musiał jednak zebrać się w sobie i wyjść. Liczył, iż Grażyna ze starego przyzwyczajenia „zapewni” mu nie tylko kanapę, ale i ciepło, troskę i czułość.
Pakując się, rzucił mimochodem:
— Kłamiesz, Grażyna. Nikt do ciebie nie przyjdzie.
— A to czemu?
— Gdyby przyszedł, dawno naprawiłby kran. Każdy szanujący się facet nie zostawiłby ukochanej kobiety w takim stanie.
— Moi mężczyźni przychodzą tu nie po to, by naprawiać krany, ale dla przyjemności. Więć spadaj, Wiesiek. Naprawiaj krany u Kingi. Tylko coś mi się zdaje, iż tam wszystko leży. Ten kran u mnie przeciekał jeszcze za twoich czasów, a ty choćby palcem nie kiwnąłeś.
— Nie umiem. Za to w innych rzeczach jestem dobry.
— choćby się nie umywasz do mojego nowego — powiedziała i zatrzasnęła drzwi przed nosem Wieśka.
Z satysfakcją patrzyła przez wizjer, jak się wierci i w końcu odchodzi.
Zadzwonił po paru dniach.
— Czego chcesz?
— Po prostu tęsknię. Byliśmy razem tyle lat. To chyba nawyk.
Początkowo Grażynie schlebiało, iż były skarży się na Kingę, iż przychodzi i znów staje się od niej zależny. Robiła wszystko, by widział, jak dobrze jej się bez niego żyje… ale teraz Wiesiek zaczął ją męczyć. Z każdą wizytą uświadamiała sobie, iż uczucia wygasły. Że nie czuje choćby nienawiści, a chęć zemsty zniknęła.
— Co mam robić? Jak się go pozbyć? — spytała przyjaciółki.
— Zemścić się. Czas nadszedł.
— Wiesz, kochanie… Chyba już sam się ukarał. Z tą Kingą jest nieszczęśliwy, a ja nie chcę go brać z powrotem, choćby po to, by potem rzucić.
— W takim razie po prostu go ignoruj. Nie wpuszczaj i nie odbieraj.
Grażyna spróbowała… Ale było tylko gorzej. Wiesiek obudził w sobie instynkt zdobywcy. Zrozumiał, iż była żona mu się wymyka, a „zapasowe lotnisko” zostało zamknięte.
Zaczęły się telefony z różnych numerów, czekanie pod drzwiami, wizyty w pracy z kwiatami i prezentami.
— Wiesiek, przestań. Naprawdę mam nowe życie — była wTrzy miesiące później Grażyna i Michał stali pod tym samym parasolem, obserwując, jak Bur tarza się w jesiennych liściach, a w oddali Wiesiek z przepoconą twarzą dźwigał siatki z zakupami dla Kingi, która krzyczała, by się pospieszył.