Męska zemsta okazała się nietrafiona…
Z biegiem lat ich uczucia nie słabły, ale tylko rosły, ku zazdrości otoczenia.
Przez siedem lat między nimi ani raz nie przebiegł czarny kot. Jedynie Staś, spoglądając czasem wokół, zaczął powoli, głęboko w sobie, dręczyć się wiecznym towarzyszem małżeńskiego szczęścia – zazdrością.
Z natury powściągliwy, nie pozwalał, by ten grzech wylał się na zewnątrz, dusząc wszelkie wątpliwości w zarodku.
Choć kto wie, jakie burze szalały w duszy tego okrętowca, gdy widział zachwycone spojrzenia mężczyzn skierowane na żonę i słyszał komplementy sąsiadów na świątecznych spotkaniach.
Ale na zewnątrz nic nie zdradzało jego emocji. choćby Lila nie dostrzegała niepokoju męża – albo nie chciała dostrzec. Tymczasem Staś dojrzewał do wybuchu jak czyrak przed pęknięciem.
Okręt wypływał w morze na kontrolny rejs. Schemat znany i wyćwiczony.
Dziesięć dni nerwów, dziesięć bezsennych nocy.
Wczesnym rankiem Staś pożegnał żonę, ucałował śpiącego syna i obiecawszy wrócić za dziesięć dni, ruszył wypełniać swój obowiązek. Morze było kapryśne – raz po raz odmawiała posłuszeństwa maszyna.
Staś służył w siłach mechanicznych i w dzień i w nocy naprawiał kapryśny sprzęt.
Tym boleśniejsze było rozporządzenie dowódcy dywizji siódmego dnia – powrót do bazy z powodu awarii technicznej.
Złość i irytację Stasia łagodziła jedna myśl – ciepłe bok ukochanej był teraz o trzy dni bliżej. A skoro jego męska duma i tęsknota narastały z każdą chwilą, całą drogę do domu spędził w podnieceniu, malując w myślach coraz śmielsze sceny.
Jak zwykle wrócili późnym wieczorem. Gdy skończyła się ceremonia wyłączenia siłowni, Staś choćby nie wychylił tradycyjnej „stówki” za powrót – jak ogier pognał do domu.
Rozkoszując się wizją wtulenia głowy w obfite piersi małżonki, dopadł do bloku, wbiegł na trzecie piętro i zatrzymał się przed drzwiami.
Była pierwsza w nocy. *Śpią* – pomyślał. Wyobraził sobie, jak cicho się rozbierze i wskoczy do łóżka Lili, jej zaskoczenie… i wszystko, co potem.
Delikatnie wsunął klucz, dłoń mu drżała z niecierpliwości. Drzwi ustąpiły bezgłośnie – mechanik był mistrzem, dbającym o regularne smarowanie zamka.
Ku jego zawiedzeniu, żona najwyraźniej nie spała. Z niedomkniętych drzwi sypialni sączyło się światło i dobiegały jakieś odgłosy.
Nie rozumiał, co to za dźwięki. choćby nie zdjął czapki, na palcach podszedł bliżej. Żołądek ścisnął mu się w kamień.
Przez szparę ujrzał coś, czego nie śniłby się choćby w najgorszym koszmarze. Zapalona lampka nocna.
Na ich małżeńskim łożu, bezwstydnie rozłożona, z rozrzuconymi blond włosami, leżała kobieta. Resztę zasłaniała naga, dysząca męska sylwetka, rytmicznie unosząca się ku sufitowi. Kobieta jęczała głośno – jego żona jęczała tak, jak nigdy z nim.
Staś był martwy za życia. Wszystko runęło w jednej chwili.
Nie wiadomo, jak długo stał sparaliżowany. Ale gdy oprzytomniał, nie panował już nad swoimi czynami. W policyjnych aktach nazywa się to *„w stanie ciężkiego wstrząsu psychicznego”*.
Ogarnięty żądzą zemsty za zhańbione małżeństwo, zaczął gorączkowo szukać kabury. Oczywiście – nie miał broni. Nie miał choćby szabli. Rzucił się do kuchni.
Pierwsze, co wpadło mu w ręce, to widelec. Piękny, miedziany, z zestawu podarowanego im na ślub.
Zacisnął w dłoni to niecodzienne narzędzie i jak huragan wpadł z powrotem do sypialni.
Rozwścieczony mąż zamachnął się z całej siły – i dłoń obrażonego oficera nie zadrżała.
Widelec, zataczając szeroki łuk, wbił się dokładnie w pośrodku napastliwych ud cudzołożnika. Nie odważę się opisać krzyku, który się potem rozległ.
Weteran wojenny, mieszkający obok, który przeżył oblężenie Warszawy i szturm Berlina, opowiadał później, iż obudził się z okrzykiem *„BOMBA!”* i postawił całą rodzinę na równe nogi. Przez dobre czterdzieści minut nikt nie mógł go przekonać, iż nalotu nie było.
U sąsiadów z góry dzieci zmoczyły się ze strachu, a rodzice o włos odStaś i Lila żyli dalej, a widelec na zawsze pozostał tematem niewypowiedzianym między nimi i ich gośćmi.